Kardynał kurialny Reinhard Marx, przewodniczący niemieckiego Episkopatu i jeden z najbardziej wpływowych purpuratów z Europy przyznaje: bitwę o synod przegraliśmy. Na liberalne zmiany w zgodzie z duchem czasu a przeciwne Duchowi Bożemu nie ma już chyba szans.

Oczywiście – kardynał, który od wielu miesięcy stara się forsować nowe rozumienie „miłosierdzia”, według którego możliwe stałoby się dopuszczanie rozwodników w nowych związkach do Komunii, nie mówi o swojej klęsce wprost. Monachijski arcybiskup przyznaje jednak, że nie należy „zbyt wiele” spodziewać się po nadchodzącym synodzie. Przemawiając w czwartek w Monachium powiedział, że „powiedzenie czegoś zobowiązującego na całym świecie o temacie małżeństwa, rodziny i seksualności będzie wymagało niełatwej i długiej drogi”.

W ten sposób, jak można sądzić, kardynał przyznał, że na nadchodzącym synodzie o zmiany w postulowanym przezeń duchu będzie niezwykle trudno. Pomimo ogromnych wysiłków i prób pozyskiwania dla swoich koncepcji biskupów z całego świata, liberalna wykładnia małżeństwa zdaje się nie mieć dość zwolenników. Kardynał Marx powiedział, że w ostatnich miesiącach nabrał przekonania iż, wiele „placów budowy”, z którymi miał do czynienia, stało się „bardziej nieprzejrzystych”.

To przyznanie się do porażki nie oznacza jednak końca walki. Purpurat zasugerował, że nie należy się poddawać w staraniach ustalenia czegoś nowego na wymienione wcześniej tematy, bo choć nie można „hołdować duchowi czasu”, to Duch Boży przemawia „nie tylko przez biskupów, ale także przez historię”.

Kardynałowi wtórował w Monachium Hans Tremmel, przewodniczący lokalnej rady diecezjalnej. Dając wyraz typowemu dla liberalnego katolicyzmu postulatowi przekonywał, że gdy chodzi o najbardziej osobiste spraw, to ludzkie sumienie powinno być uznane za ostateczną instancję decyzyjną.

Niemcy nie składają więc broni, ale zdają się przyznawać, że tę bitwę przegrali. Stało się już chyba jasne, że wśród biskupów z całego świata większość będzie przeciwna szalonym zmianom podważającym w imię płytkiego koniunkturalizmu świętość więzów małżeńskich. Niebagatelną rolę odgrywają tu na pewno episkopaty Polski i innych krajów Europy środkowo-wschodniej – oraz Afryki, bardzo wyraźnie podkreślające konieczność mocnego trwania przy Tradycji.  

Byłoby być może przesadnym na tym etapie tryumfalizmem twierdzić, że synod jest już wolny od zagrożenia. Nie – tak nie jest i dopóki nie zginie katolicki liberalizm, nigdy tak nie będzie. Nadal trzeba gorąco modlić się, by Duch święty prowadził biskupów. Trudno jednak oprzeć się radości, jaką budzi rozczarowanie, ewidentnie przebijające się z cytowanych słów kardynała Marxa.

Paweł Chmielewski