/skrót rozmowy, której całość można przeczytać w piątym numerze Magazynu Apokaliptycznego „44 / Czterdzieści i Cztery – do kupienia w sieci EMPiK/


Z MICHAŁEM ŁUCZEWSKIM ROZMAWIA MAREK HORODNICZY


Tradycyjnie KNS (Katolicka Nauka Społeczna) do przedstawienia społecznych konsekwencji grzechu indywidualnego używała pojęcia „grzechu społecznego”. W nauczaniu Jana Pawła II, ale i wcześniej, pojawiły się jednak pojęcia „grzechu strukturalnego” i „struktur grzechu”. Spora część badaczy i teoretyków KNS zwykła utożsamiać je z "grzechem społecznym". Czy słusznie?

 

Nie bardzo lubię definiować pojęcia, chociaż m.in. na tym polega moja praca jako socjologa. Definiowałem już naród, lewicę, prawicę. Idąc za Janem Pawłem II, zdefiniowałem nawet Ducha Świętego. Pojęcia teologiczne są jednak szczególne, ponieważ w ich przypadku powinniśmy mieć na uwadze, że wkraczamy w świat tajemnicy. Nawet stosunkowo prostemu definiowaniu grzechu społecznego, jakie możemy znaleźć na przykład w adhortacji Reconciliatio et Penitentia, towarzyszy przypomnienie, że mamy do czynienia z misterium, z czymś czego nie sposób do końca rozpoznać. Tak też należy patrzeć na pojęcia teologiczne takie jak Eucharystia, Komunia czy Ciało Chrystusa. Pojęcia teologiczne nie tyle mają być definiowane, ile mają definiować człowieka. Prawidłowe rozpoznanie pojęć teologicznych prowadzi do nawrócenia człowieka. Mocna definicja pojęcia daje poczucie komfortu, panowania nad rzeczywistością.

 

„Grzech strukturalny” czy też „struktury grzechu” należy rozumieć jako pojęcia teologiczne, a nie socjologiczne. Mają one przede wszystkim wzywać do nawrócenia. Powinny budzić u człowieka raczej niepokój, niż błogość. W przypadku grzechu strukturalnego wygląda to następująco: nawet jeśli człowiekowi wydaje się, że jest „w porządku”, a jego sumieniem nie wstrząsają bolesne wyrzuty, to istnieją siły, które mogą je deformować. A może i cała rzeczywistość, w której żyje, jest bardziej zła, niż dobra. Jeśli jednak nalegałbyś na bardziej precyzyjny opis, powiedziałbym, że grzech społeczny prowadzi do powstania grzechu strukturalnego. Każdy grzech indywidualny ma swoje konsekwencje społeczne. Jest czyniony przeciwko drugiemu człowiekowi i całej wspólnocie. Kiedy popełniany indywidualnie grzech tworzy wokół siebie instytucje, to mamy do czynienia z grzechem strukturalnym. Być może to dobrze, że nauka społeczna Kościoła nie doprecyzowuje tego pojęcia, ponieważ przy operacjonalizacji i konceptualizacji grzechu strukturalnego podążałaby zapewne za rozmaitymi modami socjologicznymi czy antropologicznymi. W ten sposób KNS broni się przed falsyfikacją.

 

Wydaje mi się, że bardzo ciekawą intuicję dotyczącą natury grzechu strukturalnego wypowiedział w Dzienniku 1954 Leopold Tyrmand. Przy opisie procesu tworzenia się cywilizacji komunizmu zauważył, że na początku ludzie oszukują się, pałają wobec siebie niechęcią, gardzą władzą, a po pewnym czasie te patologiczne zachowania stają się ich drugą naturą. Łatwo zauważyć podobny mechanizm także w świecie polityków. Na początku z reguły dosyć dobrze rozpoznają oni pokusy i zagrożenia związane ze sprawowaną funkcją, starają się nie kłamać i nie składać obietnic bez pokrycia. Z czasem jednak zaczynają się rozsmakowywać w złu. Prawidłowość tę w doskonale przedstawia w Księciu Machiavelli. Księcia można potraktować jako figurę świętą – kogoś, kto bierze na swoje barki grzechy poddanych. Problem w tym, że książę w pewnym momencie zaczyna czerpać z tego satysfakcję i wciąż mówi: „Wy, poddani, nie musicie robić tych okropnych rzeczy, ja, wasz władca, zrobię to za was”. Machiavelli obnaża w ten sposób kolejny element struktury grzechu. Nieustannie popełniany przez jednostkę grzech indywidualny, który nie zostaje poddany pod osąd Boży, z czasem zagłusza sumienie i degeneruje się w grzeszną strukturę.

 

Z punktu widzenia teorii socjologicznej można powiedzieć, że są pewne grzechy, wokół których powstają ruchy społeczne, a na sam koniec – struktury wnikające w państwo.

 

Dodajmy, że są to struktury, które za sprawą radykalnej negacji Kościoła, są de facto wyłączone spod jego wpływu i nauczania. W takich strukturach przez pokolenia potrafi dochodzić do sytuacji, w których ich członkowie w ogóle nie zadają pytań o normy. Dochodzi w nich do swoistego „wyłączania sumienia”.

 

Powstawanie grzechu strukturalnego wpisuje się w szerszy proces. Na początku mamy grupę, która tworzy ruch społeczny, ruch tworzy państwo lub wnika w struktury państwowe, a następnie wykorzystuje je do swoich celów. Dobry przykład realizacji tego mechanizmu stanowi komunizm. Na początku jest drobna grupa zapaleńców, którzy zmierzają do powstania ruchu społecznego. Z pozoru grzech komunizmu nie był wielki: komuniści chcieli by było lepiej, żeby nie było wyzysku, żeby ludzie byli dla siebie braćmi. W tym celu jednak trzeba było wyeliminować Boga, a co za tym idzie – Kościół. Bo Kościół mówi, że prawdziwe życie jest gdzie indziej i te wszystkie struktury, które komuniści chcieliby budować nigdy nie będą ostateczną odpowiedzią na poszukiwanie sensu ludzkiego życia. Dla Kościoła jedyną odpowiedzią jest Chrystus. Włodzimierz Sołowiow wspaniale przedstawia to w Krótkiej opowieści o antychryściei. Wspomniana wcześniej drobna grupka zapaleńców tworzy bardzo agresywny ruch społeczny oparty na kulcie przemocy. Na sam koniec jak „banda zbójców” przejmuje państwo i zaczyna je stopniowo wykorzystywać.

Tak samo można spojrzeć na aborcję. U swojego źródła aborcja jest grzechem, z piętnem którego żyje bardzo wiele rodzin w Polsce i na świecie. Wokół tego grzechu z czasem tworzy się wspólnota (cierpienia, skrzywdzenia, odrzucenia), która przeistacza się w ruch feministyczny. Jednym z głównych postulatów feministek jest dopuszczalność aborcji jako realizacja wolności kobiety. Coraz bardziej wpływowy ruch społeczny próbuje z kolei wpłynąć na państwo, edukację i media.

 

Á propos wspomnianego przez ciebie „wyłączenia sumienia”. Swojego czasu robiłem badania na temat narodu. Na początku słowo „naród” pojawiało się w interakcji między dwojgiem ludzi, kiedy jeden z nich – świadom tego, że jest Polakiem – przekonuje drugiego, żeby też nim był. To jest relacja pierwotna. Następnie wszystko się zmienia, pojawia się szkoła, rodzina i media, które uczą być Polakiem. Naród jest czymś tak oczywistym, że nawet nie zadajemy sobie pytań: „jaki jest sens tego, że jestem członkiem narodu”, po co nim jestem’ itp. Jeszcze sto lat temu można było komuś zadać pytanie, czy przypomina sobie kogoś, kto go przekonywał, że bycie członkiem narodu jest wartością. Na tej samej zasadzie działa przekonywanie do aborcji. Dawniej jedna osoba przekonywała drugą, że aborcja nie jest zła. Potem przyzwolenie na aborcję będzie widoczne w szkole, w mediach i rodzinie. Na koniec nikt nie będzie sobie wyobrażał bez niej życia.

 

Dlaczego ludzie Kościoła zaczęli używać w stosunku do rozmaitych zjawisk późnej nowoczesności (a według innych „ponowoczesności”) pojęcia „grzech strukturalny”? Czyżby jakoś diametralnie zmieniła się sytuacja społeczna i cywilizacyjna?

 

Interpretacja nieprzyjazna wobec Kościoła mówiłaby, że jest to wynik sekularyzacji. Ja jednak jestem jak najdalszy od takiego postawienia sprawy. Bliższe jest mi widzenie tej kwestii w perspektywie „ezoterycznego” i „egzoterycznego” nauczania Kościołaii . Mam wrażenie, że w gruncie rzeczy z pewnymi diagnozami powracamy do samych początków chrześcijaństwa. Mamy bowiem do czynienia z rodzajem „apokaliptycznego przesilenia”. W istocie znowu zauważamy, że świat jest ogarnięty przez zło, że jest wręcz złem przeniknięty. Nie tylko jest ono w nas, ale też obok nas. Dostrzegamy, że są „moce i zwierzchności”, że jest „pan tego świata”, że „świat we złem leży”. Widzimy wreszcie, że grzech nie jest tylko sprawą indywidualną, że spowiedź indywidualna wszystkiego nie załatwi. Okazuje się, że, żeby przywrócić świat do stanu pierwotnej sprawiedliwości, musielibyśmy niejako wyspowiadać całą rzeczywistość, w której żyjemy. Cała rzeczywistość musiałaby zostać przeniknięta przez impuls nawrócenia.

 

Kościół powraca moim zdaniem do nowotestamentalnego rozumienia natury zła. Po stuleciach – jak to nazywa Jan Paweł II – tracenia poczucia zła (Reconciliatio et Penitentia) na powrót zastanawiamy się, w jaki sposób zło nas ogarnia. Jan Paweł II mówi, że jedno z określeń Ducha Świętego brzmi „Ten, który przekonuje świat o grzechu” (Dominum et Vivificantem). Dla przykładu: w pierwszej „Solidarności” Duch Święty był obecny o tyle, o ile ludzie zaczynali dostrzegać zło. Jan Paweł II w okresie Solicitudo Rei Socialis, kiedy wciąż jeszcze chciano budować raje na ziemi ( i komunizm, i kapitalizm), mówi mocno, że Duch Święty pouczy ludzi o grzechu. Ludzie „Solidarności”, których oczywiście nie chcę idealizować, mieli chyba to rozeznanie.

 

Kiedy Kościół mówi o „strukturach grzechu” to jest to zatem ewidentny efekt działania Ducha Świętego. W pewien sposób, odnosząc się do pierwszej encykliki społecznej Rerum Novarum, można powiedzieć, że zło narasta, pojawiają się nowe obszary jego występowania. Stąd też rodzi się potrzeba nowych pojęć i nowych transcendentnych pomocy. Dlatego Jan Paweł II wzywa Ducha Świętego, żeby ten mógł nam pomóc. Co więcej, papież odwołuje się również bardzo mocno do Maryi, bo Matka Boża też przekonuje świat o grzechu. W pewien sposób potrzebujemy Matki Chrystusa, żeby zobaczyć grzech. Nie jest przypadkiem, ze podczas Soboru Watykańskiego II zwalczano mariologię. Inny przykład to negowanie szczególne miejsca, które Maryja zajmowała w nauczaniu Prymasa Wyszyńskiego.

 

Reasumując, potrzebujemy tych wszystkich elementów, żeby pobudzać w sobie „wyobraźnię miłosierdzia” (Jan Paweł II). Nie jest przypadkiem, że każdą swoją encyklikę obaj ostatni papieże kończą odwołaniem do Maryi, która oprócz tego, że jest nosicielką Ducha Świętego, to jest też figurą apokaliptyczną. Jest Niewiastą, która miażdży głowę węża. Zło coraz bardziej wnika w struktury, staje się coraz mniej widoczne, dlatego – jako katolicy – coraz bardziej potrzebujemy pomocy transcendentnej. Sytuacja jest na tyle poważna, że do zobaczenia ogromu współczesnego zła potrzebujemy też pomocy wszystkich świętych. Choć przerażające zło totalitaryzmów przyoblekało się w pozory dobra, to było mimo wszystko dosyć banalne i łatwo identyfikowalne. Perspektywa apokaliptyczna pozwala zobaczyć, że tam gdzie jest zło, tam jednocześnie rośnie dobro, ale, z drugiej strony, tam, gdzie jest dobro, tam też rosną siły zła. Po upadku totalitaryzmów nasza czujność została w pewien sposób uśpiona. Wszystko, co nie było totalitarne, wydawało się dobre, a przecież właśnie tam, gdzie wydaje nam się, że jest najwięcej dobra, powinniśmy szczególnie intensywnie szukać przejawów zła. Dlatego dziś pojęcie grzechu strukturalnego nabiera wyjątkowego sensu i będzie istotniejsze w opisie rzeczywistości nam współczesnej, niż czasów naznaczonych totalitaryzmem.

 

Niedostrzegane zło zaczyna rosnąć w siłę. Co ciekawe, Benedykt XVI używa nawet pojęcia „globalizacja”. Analogicznie możemy też chyba mówić o „globalizacji zła”, „eksplozji zła na światową skalę”. Amplituda zła staje się tak wysoka (w kontraście do jego postrzegania „jako zła”), że konieczne jest powtórne przyjście Mesjasza. My sami musimy pielęgnować w sobie to oczekiwanie, żebyśmy mogli się odrodzić.

 

Grzech oznacza zerwanie jedności z Bogiem, a w sensie moralnym – złamanie normy. W wymiarze jednostkowym sprawa wydaje się jasna. Pozostaje pytanie: jak „przyłożyć” te kategorie do wspólnoty czy społeczności?

 

Wiadomo, że to chrześcijaństwo stworzyło pojęcie osoby i w oparciu o osobę, jej indywidualne doświadczenie, mówi się o etyce i moralności. Ale zastanawiam się, czy nie należałoby odwrócić perspektywy: czy grzech społeczny nie jest aby uprzedni wobec grzechu indywidualnego? Czy wspólnota nie jest uprzednia względem jednostki? Odnosząc się do katolickiej dogmatyki, można powiedzieć, że Trójca Święta jest wspólnotą. Między Osobami Boskimi zachodzą relacje. Jeśli spojrzeć na definicję grzechu, to grzech dokonuje się zawsze w relacji – do Boga i do ludzi. Najpierw zło widać we wspólnocie. Zacznijmy od spraw podstawowych: kto z chrześcijan na co dzień żyje z poczuciem, że jest członkiem Ciała Chrystusa? Miewamy momenty, w których dane jest nam tego doświadczać (głębokie pojednanie, komunia). W tym sensie bardzo łatwo da się przełożyć pojęcie grzechu strukturalnego na wspólnotę. Nie zawsze możemy powiedzieć o konkretnym człowieku czy i jak on grzeszy, ale gdy spojrzymy na społeczeństwo, to dostrzeżemy w jakim jest ono stanie. Służy temu obserwacja rzeczy wydających się nam banalnymi i oczywistymi, jak ogrodzenie domu płotem (w domyśle: zapewnienie sobie ochrony przed złodziejami czy intruzami). Reasumując: paradoksalnie, z socjologicznego punktu widzenia, łatwiej jest zobaczyć grzech społeczny niż indywidualny.

 

Pojęcie „grzechu” jest z definicji wartościujące. Wielokrotnie używałeś pojęć z zakresu teologii, czy wręcz nauczania Kościoła do analiz socjologicznych. Czy pojęcie „grzechu strukturalnego” może socjologowi pomóc coś zrozumieć i wyjaśnić? Jeśli tak, to jakie nowe obszary refleksji wyznacza?

 

Wielkim paradoksem socjologii jest fakt, że – jak twierdzi Max Weber – powinna być ona wolna od wartości. Jednocześnie ten sam myśliciel mówi, że nie ma nauk społecznych bez odwołania do wartości. Bez nich nasz umysł byłby zagubiony, nie wiedziałby, w którą stronę podążyć. To z ich powodu zajmujemy się raczej tym, niż czymś innym. Socjologia jednocześnie wspiera się na wartościach i stara się ich wyzbyć. Uważam, że naukom społecznym to wypieranie wartości się nie udaje. Zawsze pozostaje bowiem ich residuum, które czasem łatwo uchwycić. Na przykład pojęcie kapitału społecznego jest ocenne. Można powiedzieć, że według socjologów tworzy on swoiste „struktury dobra”, czyli działa niczym odpowiednik procesu nawrócenia (pojednanie ze sobą). Z kolei „strukturami zła” są w refleksji socjologicznej totalitaryzm i autorytaryzm, a także zjawisko osobowości autorytarnej.

Nauki społeczne w zasadzie nie mają oporów by oceniać badaną rzeczywistość, w czym opierają się często o pochodną wartości obowiązujących w społeczeństwie, które akurat badamy czy też, w którym akurat żyjemy. Wartości konkretnych społeczności nieustannie przenikają do tego, co opisujemy. Co więcej, jeśli spojrzymy na prapoczątki socjologii, Comte'a, szkołę francuską (do których dziś się wraca), to okaże się, że socjologia była projektowana jako początek trzeciej epoki dziejów. Kłania się tu Joachim z Fiore. Epokę tę nie projektowano jako teologiczną, ani filozoficzną, ale jako epokę oparta na samym rozumie, który miał doprowadzić do powstania nowych form sacrum, do powstania religii ludzkości, jak wyobrażał ją sobie Comte. Później Durkheim opisał to w ten sposób, że wprawdzie mamy anomię społeczną i jest nam coraz gorzej, ale socjologia może zaprojektować takie sposoby wychowania ludzi, pedagogiki, edukacji, które sprawią, że znowu staniemy się jednością – wyjdziemy poza struktury zła. Pomijam w tym wyliczeniu kwestię badań nad patologią społeczną, bo tu, najzupełniej wprost, socjologia zajmuje się jej zwalczaniem.

 

Co najmniej dwóch ciekawych współczesnych myślicieli socjologicznych, Ulrich Beck i Jeffrey Alexander, postuluje przywrócenie socjologii kategorii zła i tabu. Ruch ten ma służyć ochronie nowoczesności, która bez tego może się sama zdekonstruować. W ten sposób socjolog staje się kapłanem. Comte był kapłanem religii ludzkości, a dzisiaj Beck jest kapłanem religii nowoczesności. Żeby uciec się do przykładu: tabu, o którym wspomniałem należałoby według Becka uczynić holocaust (zło), którego sprawcą było państwo (struktura zła). Kiedy ustanowimy takie tabu, to ludzkość będzie zbawiona.

 

Osobiście nie lubię, kiedy socjologowie wcielają się w role kapłanów. Wolę, kiedy o strukturach grzechu mówią Jan Paweł II lub Benedykt XVI. To są pojęcia, które ułatwiają nam nawrócenie, a oni są świadkami tego nawrócenia. Słowem, socjologowie aspirując do roli kapłanów, wychodzą moim zdaniem poza swoje kompetencje. Jeśliby chcieliby być konsekwentni, to musieliby uznać za sensowne pytania kierowane przez innych do siebie, typu: „czy pan się modli?”, „czy jest pan dobrym człowiekiem”?, „jak traktuje pan swoją żonę”?, „jak traktuje pan swoje dzieci?”.

 

Kolejny przykład: Philip Zimbardo, były szef Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego, autor słynnej książki Efekt Lucyferaiii, o której można powiedzieć, że traktuje o strukturach zła i grzechu strukturalnym. Zimbardo nie boi się wypowiadać na temat zła i zastanawiać nad tym, w jaki sposób państwo może je ograniczać. Wymienia on trzy główne teorie zła: pierwsza, nazwijmy ją katolicką, głosi, że jesteśmy źli wewnętrznie, skażeni grzechem i dlatego czynimy zło (teoria zgniłych jabłek, które psują się od środka); druga, teoria beczki, która mówi, że jabłka psują się nie od środka, ale na skutek przebywania w beczce, która jest zła (zło systemowe); trzecia konstatuje natomiast, że zło istnieje dlatego, że istnieje ktoś, kto tworzy system. Samemu Zimbardo najbliżej do drugiej i trzeciej teorii. Twierdzi, że człowiek nie jest zły z natury, tylko że sytuacja czyni go złym, że złym czyni go sytuacja grzechu. Niestety, dowodząc tego w ramach słynnego więziennego eksperymentu, Zimbardo pominął dwie bardzo ważne sprawy. Twierdzi on, że sytuacja więzienia zawsze negatywnie wpływa na zachowanie ludzi. Wniosek z tego taki, że więzienie jest złe. Zimbardo mylnie interpretuje tu swoje własne doświadczenie. Gdy był podczas wspomnianego eksperymentu ważnym jego podmiotem, to zauważył, że przez pierwsze dwa dni nic szczególnego się nie działo. Lawina wydarzeń runęła, kiedy jeden z uczestników postanowił wcielić się w rolę złego policjanta. Wynika stąd, że więzienie samo z siebie nie jest złe. Zło pojawia się dopiero wtedy, kiedy znajdzie się „złe jabłko”, które wchodzi w relacje z innymi. Zimbardo tego nie widzi.

 

Po drugie, wymienia on wiele elementów, które sprzyjają czynieniu zła. Żeby doprowadzić kogoś do cierpienia, należy wprowadzić między kata a ofiarę pośrednika (maska, niemożność wzajemnego widzenia się, zależność hierarchiczna). Dzięki temu zło ulega rozmyciu i trudno ustalić za nie pełną odpowiedzialność. Amerykański socjolog przedstawia różne przykłady na potwierdzenie swojej tezy (np. Guantanamo, eksperymenty Stanleya Milgrama). Kłopot w tym, że pomija on w tym kontekście milczeniem problem aborcji. A tak się składa, że aborcja, jako jedno z nielicznych zjawisk. spełnia wszystkie powyższe kryteria. Wszystkie strategie, które czynią zło niewidzialnym, są realizowane w przypadku aborcji. Aż trudno uwierzyć, że Zimbardo pomija to milczeniem! Moim zdaniem nauka zawsze powinna stawać po stronie niewinnego cierpienia.

 

A może jest tak, że szereg zagadnień obejmujących działalność ludzi w rozmaitych strukturach przełomu wieków (biznesowych, medycznych, politycznych czy medialnych) wymyka się tradycyjnemu opisowi i diagnozie etycznej?

 

Faktycznie, wyzwania techniczne i bioetyczne tworzą zupełnie nową sytuację. Ta sytuacja wymaga wprowadzenia bardziej czułego instrumentarium, a więc stosowania nie tylko kategorii grzechu, lecz także koncepcji grzechu strukturalnego i tajemnicy zła. Znany jest slogan mówiący, że „technika nie jest ani dobra ani zła”. Niemniej może ona doprowadzić do tego, że coraz częściej za dobre uznajemy to, co staje się możliwe. Tak jest na przykład z klonowaniem człowieka, które prędzej czy później dojdzie do skutku. Z jednej strony Benedykt XVI mówi tak: jeśli rozum ludzki nie jest ożywiany przez objawienie, to nieustannie będzie się on osuwał w irracjonalność. Z drugiej strony, warto wspomnieć o (momentami bliskiej myśleniu Ratzingera) koncepcji niemieckiego filozofa, Odo Marquarda. Mówi on, że rozum ma właściwości inkluzywne – jeśli czegoś nie rozumie, to próbuje to winkorporować. Na przykład nie rozumiemy zła, choć czujemy je i próbujemy opisać je za pomocą mitów. „Rozum odbiera złu znamiona zła”, przestaje ono być złem, ponieważ jest racjonalizowane. Dawna traumą staje się teraz czymś do zniesienia. Na końcu procesu racjonalizacji stoi zamiana zła w dobro.

 

Znów widać to jak na dłoni w przypadku aborcji, która jest czymś złym i dlatego należy poddać ją racjonalizacji (poprzez powołanie się na problemy społeczne, biedę itd.). Coś, co zostało zracjonalizowane gładko przeistacza się następnie w coś dobrego. Zaczyna się postrzeganie aborcji nie tylko jako zjawisko racjonalnego i zrozumiałego, ale dostrzega się w niej wręcz dobro w postaci ekspresji ludzkiej wolności. W konsekwencji staje się ona prawem. Żeby wyzwolić się z tej diabelskiej alchemii zamieniania zła w dobro, nasz rozum musi być ożywiany przez wiarę.

 

Co więcej, technika pozwala na globalne rozprzestrzenianie się zła, a także, co może jest najbardziej niebezpieczne, wnika w sam początek ludzkiego życia. Oba te czynniki splatają się w gigantyczny fałsz – pokazuje się na przykład kochającą się parę, która wreszcie dzięki technologii może mieć upragnione potomstwo. Jednocześnie jednak słowem nie wspomina się o makabrycznych kulisach in vitro i klonowania. Uważam, że współczesna etyka musi być coraz bardziej radykalna, żeby umieć opisać nowe formy zła.

 

 

"W nowym numerze '44 / Czterdzieści i Cztery' ( www.44.org.pl )  o apokaliptycznym wymiarze struktur grzechu Marek Horodniczy rozmawia ponadto z Piotrem Dardzińskim, Markiem Przychodzeniem, Pawłem Milcarkiem, Aleksandrem Nalaskowskim i ks. Piotrem Kieniewiczem. Materiał powstał we współpracy z Centrum Myśli Jana Pawła II".

 

Przypisy:

i W. Sołowiow, Krótka opowieść o Antychryście, tłum. L. Posadzy, Wrocław 1998.

iiWięcej w piątym numerze „44 / Czterdzieści i cztery”

iii P. Zimbardo, Efekt Lucyfera. Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło?, red. M. Materska, tłum. A. Cybulko, Warszawa 2008.