Robiliśmy pikietę na Placu Luksemburskim przed Parlamentem Europejskim wspólnie z eurodeputowanym Michałem Marusikiem i instytutem Instigos. Mieliśmy bannery ze zdjęciami dzieci po aborcji i tekstem przetłumaczonym na angielski. W tym samym czasie na placu odbywała się kontrmanifestacja zorganizowana przez środowiska lewicowe. Myśmy zgłaszali pikietę wiele tygodni temu, więc pojawienie się kontry zapewne nie było przypadkowe.

Nasze wystąpienie spotkało się z dużą agresją ze strony lewicowych manifestantów, ale i ze strony policji. Funkcjonariusze napuścili na nas tę kontrdemonstrację. Potem policjanci połamali nam tyczki od banerów i przewrócili ludzi, którzy je trzymali. W końcu wypchnęli nas z placu na dworzec, kazali wsiąść do pociągu i odjechać. Odpowiedzieliśmy, że mamy umówioną wizytę w Parlamencie Europejskim. Policjanci na to, że w takim razie mamy poskładać flagi i pozdejmować koszulki antyaborcyjne, a oni nie biorą odpowiedzialności za nasze bezpieczeństwo. Zabrali nam też banery. Wielokrotnie pytaliśmy o podstawę prawną takiego działania. Nie podali jej. Zignorowali też pytania eurodeputowanego Marusika, który przez cały czas był z nami.

Not. KJ