Portal Fronda.pl: „Sprawa prof. Chazana”, mimo licznych protestów i gestów poparcia dla niego ma smutny finał - lekarz nie jest już dyrektorem szpitala im. św. Rodziny na Madalińskiego. Jak Pani to ocenia?

Kaja Godek: Hanna Gronkiewicz-Waltz pokazała, że nie ma klasy. Myślę, że po dziesięciu latach współpracy z prof. Bogdanem Chazanem, kiedy przywrócił on świetność szpitalowi na Madalińskiego, zwolnienie go w taki sposób pokazuje, że prezydent Warszawy nie jest w swojej decyzji samodzielna. Chyba nawet bała się spojrzeć profesorowi w oczy. Co więcej, wydaje mi się, że komuś bardzo się spieszy, by zająć miejsce po prof. Chazanie. W innym przypadku nie odbywałoby się to w takim pośpiechu, niemal z dnia na dzień. Kluczowa pozostaje kwestia, kto zajmie stanowisko profesora w szpitalu na Madalińskiego. Myślę, że będzie to odpowiedzią na pytanie, dlaczego cała ta operacja odbywała się w takim pośpiechu i w takim stylu.

Najważniejsze jednak to pamiętać o tym chłopczyku, od którego wszystko się zaczęło. O chłopcu, który nie został abortowany, więc urzędnicy państwowi i duże media wyrażały się o nim bez szacunku, a teraz bezczeszczą jego pamięć. Jeśli wyrzuca się z pracy kogoś za to, że nie zabił człowieka, to tak naprawdę poniża się tego człowieka, który nie został zabity.

W tygodniku „Wprost” właśnie ukazał się wstrząsający wywiad z rodzicami chłopca...

...to jest kolejna operacja medialna, mieliśmy już takich kilka. Była Agata z Lublina, była Alicja Tysiąc. Myślę, że te media i środowiska, które wyrażają wielkie współczucie dla pani „Agnieszki”, tak naprawdę wcale jej nie współczują, ale grają nią, aby osiągnąć swoje cele. A cele są takie, by docisnąć lekarzom śrubę i zmusić ich do wykonywania aborcji. Im więcej lekarzy będzie to robiło, tym bardziej aborcja stanie się normą w środowisku lekarskim. Przeraża mnie fakt, że człowiekiem, który znajduje się w trudnej sytuacji (a tak jest w przypadku pani Agnieszki) można tak pogrywać, tak manipulować. Zastanawiam się też, jaka ją czeka przyszłość. Alicję Tysiąc aborcjoniści wykorzystali i odstawili na bok...

Pani Agnieszka i jej mąż mają jednak żal nie do mediów, ale do prolajferów i księży za to, że w ich ciężkim położeniu nie zaproponowali im żadnej pomocy. Za to, że zostali sami ze swoim dramatem...

To jest nieprawda. Pani „Agnieszka” dostała przecież kontakt do hospicjum perinatalnego. Otrzymała także propozycję objęcia opieką do końca ciąży i w okresie po porodzie w szpitalu na Madalińskiego. Osobiście zaproponował jej to dyrektor szpitala, prof. Chazan. To nie jest byle co. Wiele kobiet w podobnej sytuacji nie otrzymuje takiej oferty.

Dla pani Agnieszki to jednak za mało. „Kiedy się urodziło, to nikt z żadnych ruchów pro-life, z żadnych fundacji, nikt z popierających prof. Chazana, żaden ksiądz, dosłownie nikt nie zgłosił się, żeby chociaż zapytać, jak można pomóc, co można zrobić” - ubolewa na łamach „Wprost”.

Ale pytanie, jak mieliby to w ogóle zrobić, skoro pani „Agnieszka” odgrodziła się od świata murem i otoczyła osobami, które ograniczały się wyłącznie do utwierdzania jej w żalu z powodu odmówienia jej aborcji. Kontaktowała się z dziennikarką, która teraz pogrywa całą sprawą – z Magdaleną Rigamonti. Była także pod "opieką" prof. Romualda Dębskiego, którego poglądy na temat aborcji przecież wszyscy dobrze znamy i który używał jej historii do bicia w prof. Chazana. Jeśli ktoś się odcina od świata, to dziwne, że wymaga jeszcze, aby inni przez ten mur na siłę przeskakiwali. A przecież konkretne propozycje pomocy były, ale pani Agnieszka z nich nie skorzystała. Cóż... Matka Jasia ma też pretensje, że ludzie się za nią nie modlili. To też nie jest prawda. Nie tylko księża, ale i różni publicyści apelowali o modlitwę w intencji pani „Agnieszki” i jej dziecka. Może nie miała dostępu do tych informacji?

Pani Agnieszka mówi także, że kara dla prof. Chazana wróci jej nadzieję. „Ta kara potrzebna jest mi do moich przeżyć. Mam potrzebę zemsty” - wyznaje. Ostre słowa...

Traktowałabym jednak z pewnym dystansem te wszystkie mocne stwierdzenia. Pamiętajmy, że wywiadu udzielała jeszcze przed pochowaniem swojego syna, w momencie kryzysu życiowego. Sam fakt przeprowadzenia i opublikowania tej rozmowy przez Magdalenę Rigamonti jest, moim zdaniem, poniżej standardów etyki dziennikarskiej. Nie przypisywałabym pani Agnieszce złych intencji. Wydaje mi się bardziej ofiarą niż agresorem. Ofiarą biznesu in vitro, aborcjonistów i mediów, które ją wykorzystują.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk