Do Polski trafili pierwsi amerykańscy żołnierze. To dobra wiadomość i – wbrew temu co Polakom usiłują wmówić niektórzy politycy z obu stron politycznej barykady – sukces zarówno poprzedniego, jak i obecnego rządu RP.

Poniższy tekst jest analizą scenariusza zakładającego wojnę z Rosją. Scenariusz taki uważamy za mało prawdopodobny, ale jesteśmy zdania, że trzeba rozumieć co niesie za sobą.

Trzon sił amerykańskich zostanie rozlokowany w koszarach w Żaganiu, Świętoszowie, Skwierzynie i Bolesławcu, tj. nie tylko na zachód (a nie na wschód) od linii Wisły, ale wręcz blisko granicy z Niemcami. Z czasem pewna grupa wojsk zostanie rozmieszczona na poligonie w Orzyszu, tj. w północno – wschodniej Polsce. Nie zmienia to faktu, iż większość amerykańskiego potencjału trafi do zachodniej Polski. Powyższe budzi zdziwienie wielu komentatorów. Nie brak też mało fachowych, ale za to politycznie jednoznacznych komentarzy. Jeśli na sprawę dyslokacji sił spojrzeć z wojskowego, a nie emocjonalnego punktu widzenia, podjęte decyzje stają się logiczne.

Analizując rosyjskie zagrożenie trzeba przede wszystkim pamiętać, że współczesna armia rosyjska, niezależnie od jakościowego skoku, którego dokonała od chwili wojny z Gruzją w 2008 r. jest nadal cieniem armii Związku Sowieckiego. Nie można też zapominać, że sił amerykańskich w Europie jest po prostu za mało, by bronić Polski i państw bałtyckich, tak jak planowano obronę RFN za czasów Zimnej Wojny, gdy w Republice Federalnej stacjonowało ponad ćwierć miliona żołnierzy (w szczytowym okresie blisko 275 tysięcy). Po zakończeniu Zimnej Wojny USA stopniowo wycofywały swoje siły z Europy. Decyzje podjęte podczas szczytu NATO stanowiły realny odwrót od demilitaryzacji paktu i opuszczania naszego kontynentu przez armię amerykańską. Niezależnie więc od tego, czy obecność militarna USA i innych sojuszników, do której dojdzie na terenie Polski i krajów bałtyckich jest taka, jakiej byśmy oczekiwali, nie sposób nie zauważyć, że na naszych oczach Stany Zjednoczone dokonują największego przerzutu ciężkiego sprzętu pancernego (w tym czołgów M1A2 Abrams, haubic Paladin i wozów opancerzonych Bradley) oraz komponentu lotniczego (śmigłowców bojowych Apache oraz wielozadaniowych Black Hawk) z USA do Europy od czasów Zimnej Wojny.

Siły, które stacjonować będą we wschodniej Polsce, a także na Litwie, Łotwie oraz w Estonii z całą pewnością nie zdołają obronić żadnego z tych państw, jeśli Rosja zdecydowałaby się na atak. Politycznie jednak dyslokacja sił amerykańskich, kanadyjskich, niemieckich, brytyjskich i innych oznacza wysłanie poważnego sygnału politycznego, iż atak na którekolwiek państwo NATO oznacza atak na cały Pakt. Warto zwrócić w tym miejscu uwagę na to, że zarówno Wielka Brytania jak i Niemcy kierują do państw bałtyckich (odpowiednio na Litwę i do Estonii) nie tylko piechotę czy też siły specjalne, ale również siły pancerne (czołgi Leopard 2A6 i Challenger-2). Polska z kolei wyśle czołgi na Łotwę (skądinąd najbardziej zagrożone ew. atakiem państwo bałtyckie).

Kluczowe znaczenie przy ocenie prawdopodobieństwa wybuchu wojny mają: wysoka gotowość bojowa armii rosyjskiej, która regularnie od dwóch lat bierze udział w kolejnych manewrach oraz skłonność kierownictwa na Kremlu (różniąca skądinąd obecne władze Rosji od władz sowieckich) do działań o wysokim stopniu ryzyka. Wysoki stopień gotowości bojowej armii rosyjskiej oznacza, że Moskwa może zaskoczyć NATO nagłą operacją zaczepną. Czas przerzutu dod. sprzętu z USA do Europy jest wyzwaniem dla Paktu, a dla Rosjan – szansą. Zapewne więc, jeśli miałoby dojść do wojny, Kreml planowałby szybki atak i równie szybkie podjęcie rozmów z Zachodem. Obecny potencjał Rosji pozwala bowiem na zajęcie państw bałtyckich, ale już pokonanie Polski nie byłoby aż tak łatwe. Do ataku na starych członków NATO Rosja nie ma dostatecznie dużych sił.

Gros sił tak naszych, jak i naszych sojuszników stacjonować będzie na zachodnim brzegu Wisły. Powyższe ma – wbrew pozorom – sens, gdyż celem takiego, a nie innego rozmieszczenia sprzętu jest uniknięcie sytuacji, gdy najcenniejsze siły znalazłyby się w kotle, który Rosjanie stworzyliby uderzając z dwóch kierunków, tj. z Białorusi i Obwodu Kaliningradzkiego (OK). Nie bez znaczenia jest też fakt, iż Rosjanie zgromadzili w OK systemy, które dają im duże możliwości A2/AD (anti-access / area denial), tj. takie, których sensem jest utrudnienie lub uniemożliwienie operowania lotnictwa przeciwnika w danej strefie. Szerzej o znaczeniu OK pisaliśmy w naszym raporcie: https://oaspl.org/2016/01/28/obwod-kaliningradzki-i-krym-czyli-ufortyfikowane-twierdze-rosji/ O rosyjskich zdolnościach A2/AD pisaliśmy też w kontekście operacji syryjskiej, gdzie Kreml dobitnie pokazał, iż dysponuje takimi właśnie możliwościami: https://oaspl.org/2016/10/19/operacja-syryjska-sil-zbrojnych-rosji-wnioski-dla-polski-i-dla-nato/

W scenariuszu ew. wojny z naszym udziałem rosyjski system A2/AD oznaczałby, iż Kreml – na początku konfliktu zbrojnego – mógłby za pomocą systemów S-300, S-400 i innych uniemożliwić lub zasadniczo utrudnić działania NATO’wskiego lotnictwa, którego rolą byłoby zwalczanie sił rosyjskich oraz wzmacnianie i przerzut dod. sił dla ew. znajdujących się w kotle sił NATO. Rozmieszczenie większości sił na wschód od linii Wisły bez możliwości – na początku konfliktu – wsparcia ich z powietrza oznaczałoby zatem tyle, co skazanie ich na klęskę. Dyslokacja sił z dala od ew. linii frontu to tym samym logiczne założenie operacyjne, w ramach którego pozwala się Rosjanom rozwinąć operacyjnie z dala od ich zaplecza i poza zasięgiem A2/AD. Unieszkodliwienie potencjału A2/AD jest skądinąd – przy pomocy broni precyzyjnej – możliwe, ale zajmie min. kilka dni. Kluczowe jest, by w tym czasie nie wykrwawić własnych sił. Do kontruderzenia sił NATO na Rosjan doszłoby zatem, ale dopiero po zneutralizowaniu najcenniejszych rosyjskich systemów ofensywnych.

Aby pokonać Rosjan należałoby stoczyć bój zapewne na terenie Białorusi, z czym byłby jednak problem, gdyż NATO jest co prawda silniejsze niż Rosja, ale w przeciwieństwie do FR wymaga ustaleń politycznych, a nie decyzji jednej osoby. To, czy wszyscy sojusznicy zdecydowaliby się na poparcie działań wychodzących poza obszar NATO nie jest oczywiste. Dla Polski kluczowe znaczenie ma jednak doktryna „jądrowej deeskalacji” tj. „deeskalacyjne” użycie broni jądrowej przez Rosjan, w celu zastraszenia przeciwnika. Powyższe oznaczać będzie zapewne, iż NATO będzie stawiało na odrzucenie Rosjan do granic wyjściowych, ale nie będzie dążyć do ich pokonania.

Scenariusz ewentualnej – mało prawdopodobnej – wojny, oznacza – aczkolwiek mało kto chce o tym głośno mówić – iż z góry zakładamy, że w razie konfliktu zbrojnego na dużą skalę, część naszego terytorium będzie na początku zajęta. Bardzo problematyczna jest skądinąd ew. obrona tzw. Przesmyku Suwalskiego, bez którego trudno wyobrazić sobie obronę państw bałtyckich. O ile więc w wypadku Polski mówimy o czasowym zajęciu części naszego terytorium to w wypadku Litwy, Łotwy i Estonii mówimy o czasowym zajęciu całości. Obok zatem rozwijania klasycznych sił lądowych i lotnictwa nie można zapominać również o przygotowywaniu się do wojny na tyłach przeciwnika (na co nacisk kładą Bałtowie). Skoro zaś tak, to logiczne jest tworzenie jednostek OT, z tym zastrzeżeniem, że muszą być to profesjonalnie wyszkolone siły, a nie kiepsko wyszkolone pospolite ruszenie. Nielogiczne byłoby natomiast przerzucanie znacznych sił na wschód. W tym kontekście krytykuje się np. decyzję o zmianie dyslokacji czołgów Leopard będących na wyposażeniu naszych Sił Lądowych do Wesołej pod Warszawą. Zapomina się jednak, że mowa jest o zaledwie jednym batalionie czołgów i że ew. rosyjska ofensywa nie może nie napotkać żadnego oporu aż do linii Wisły. Powstaje skądinąd zasadnicze pytanie, czy Polska nie powinna dalej inwestować w klasyczne siły pancerne, np. kupując kolejne czołgi Leopard 2 i ew. modernizując posiadane T-72 do standardu PT-91 lub wyższego. Siły OT z kolei muszą być wyposażone w nowoczesny systemy przeciwpancerne. I jedne i drugie należy pilnie wyposażyć w mobilne środki obrony przeciwlotniczej krótkiego zasięgu, gdyż należy liczyć się z użyciem przez Rosjan licznych śmigłowców i samolotów uderzeniowych.

Kluczowe znaczenie ma też szybka modernizacja systemów obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej średniego zasięgu (o modernizacji systemów OPL pisaliśmy: https://oaspl.org/2016/09/07/modernizacja-sil-zbrojnych-rp-czesc-2-obrona-przeciwlotnicza-i-przeciwrakietowa/). Polska ma bardzo ograniczone możliwości odwetu. Ewentualne użycie kupionych niedawno pocisków JAASM zależy od tego, czy przenoszące je myśliwce F-16 zdołają wzbić się w powietrze, a pamiętać trzeba, że słynne Iskandery razić będą nie miasta i nie zgrupowania pancerne, ale centra dowodzenia i kluczowe elementy infrastruktury w tym zapewne właśnie nasze lotniska, których obecnie de facto nie mamy czym bronić. Zakładamy, iż wybuch wojny jest raczej mało prawdopodobny, ale siły zbrojne należy budować tak jakby czasu do wojny było mniej, a nie więcej.

W aspekcie politycznym kluczowe jest zachowanie spójności NATO, bliskie relacje z USA i Niemcami oraz dalsze zacieśnianie współpracy Paktu ze Szwecją i Finlandią, których postawa będzie mieć zasadnicze znaczenie dla obrony Bałtyku i państw bałtyckich. W najbliższych latach kluczowe znaczenie będzie mieć obserwowanie dialogu nowej administracji amerykańskiej z Rosją. Ew. porozumienie odbędzie się zapewne kosztem Ukrainy i Białorusi. Przyszłość Ukrainy jawi się raczej w ciemnych barwach, ale Kijów, z racji silnego ukraińskiego poczucia odrębności od Rosjan, nie jest aż tak zagrożony rosyjską „rekonkwistą” jak Mińsk. W odniesieniu do Białorusi kluczowe znaczenie dla Polski ma żeby Białoruś zyskała w ramach ew. porozumienia status neutralny. Powyższe oznaczałoby co prawda konieczność rezygnacji z naszych ambicji w polityce wschodniej, ale to i tak lepszy scenariusz od takiego, w ramach którego miałoby dojść do faktycznego bądź nawet formalnego wchłonięcia RB przez Rosję. Z militarnego punktu widzenia tak dzisiaj, jak i w przyszłości kluczowe bowiem znaczenie ma to, czy ew. pozycje wyjściowe armii rosyjskiej (w tym nowo formowanego na kierunku zachodnim zgrupowania) będą znajdować się 600 km od polskich granic w okolicach Smoleńska, czy kilkanaście kilometrów od Bugu zaraz za polską granicą. Nie bez znaczenia jest sprawny wywiad, który powinien operować – z różnym rzecz jasna natężeniem – tak na Wschodzie, jak i na Zachodzie.

Nie da się ukryć, że Polska nie jest tak bezpieczna jak była jeszcze kilka lat temu, gdy taki tekst jak powyższy budziłby jedynie wzruszenie ramion. Zagrożenia są poważne, ale z drugiej strony prawdopodobieństwo wojny nie jest wysokie. Tym niemniej elity polityczne muszą, niezależnie od wzajemnych urazów i niechęci, w sprawie bezpieczeństwa narodowego na nowo wypracować umiejętność zawierania minimalnego chociażby kompromisu. Jeśli tak się bowiem nie stanie, Polski nie będzie trzeba napadać, bo pokonamy się sami.

Witold Jurasz/oaspl.org