- Na skutek wpływu Jugendamtu na postępowania sądów niemieckich mamy do czynienia z dyskryminacją polskich, włoskich, francuskich rozwiedzionych rodziców w zakresie kontaktu z dziećmi. Rodzice pochodzenia innego niż niemieckie mają ograniczane prawa do kontaktu z dziećmi – stwierdził polski europoseł Konrad Szymański (Prawo i Sprawiedliwość/Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy). Wraz z dwoma włoskimi europosłankami wziął udział w konferencji poświęconej nadużyciom niemieckich Jugendamtów, która odbyła się w Strasburgu.
Krzywdzą nie tylko Polaków
Chodzi pzede wszystkim o sytuacje, w których po rozwodzie rodzicowi o innej narodowości, niż niemiecka uniemożliwia się kontakt z dzieckiem w innym, niż niemiecki, języku. Na konferencji obecny byli m.in. prawnicy Marinelli Colombo, która z tego powodu uciekła z dzieckiem do Włoch. - Chodzi o tysiące przypadków rodzin i dzieci. W samych Włoszech mamy 500 nierozstrzygniętych sporów – mówiła eurodeputowana włoskiej partii Lud Wolności Roberta Angelilli.
Europosłowie chcą wykorzystać w walce z Jugendamtami Kartę Praw Podstawowych, której wielkimi orędownikami byli właśnie Niemcy (nie przyjęły jej w całości Polska, Wielka Brytania i Czechy, ale sprawa dotyczy Niemiec). Punkt 3 24 Artykułu KPP stanowi bowiem, iż "Każde dziecko ma prawo do utrzymywania stałego, osobistego związku i bezpośredniego kontaktu z obojgiem rodziców, chyba że jest to sprzeczne z jego interesami".
Mimo to, jak twierdzi Konrad Szymański, instytucje europejskie, np. Komisarz ds Sprawiedliwości, Praw Podstawowych i Obywatelstwa, nie śpieszą się, by pomóc prześladowanym rodzicom i ich dzieciom. - Odpowiedź Komisarz Viviane Reding na moją interpelację w sprawie nadużywania prawa przez Jugendamt jest dowodem bezradności Komisji Europejskiej wobec problemu dyskryminacji polskich rodziców w Niemczech. Z jednej strony komisarz Reding wskazuje na zasadę proporcjonalności w rozstrzygnięciach dotyczących praw dziecka. Z drugiej czytam, że zbyt wysokie koszty dla administracji niemieckiej mogą uzasadniać narzucenie obowiązku używania wyłącznie języka niemieckiego. Ja proporcji między kosztami administracyjnymi a prawem dziecka do obojga rodziców nie widzę – tłumaczył polityk podczas konferencji.
Bezdzietni urzędnicy wiedzą lepiej
To nie jedyne problemy związane z Jugendamtami. Urzędy ds Młodzieży podlegają samorządom, jednak nie są wystarczająco kontrolowane. - Nawet niemiecka Konstytucja uniemożliwia kontrolę nad nimi – twierdzi niemiecki adwokat Stefan Hambura w rozmowie z portalem Fronda.pl. W 2008 roku (pełnych danych z 2009 roku jeszcze nie ma) Jugendamty zabrały 32 300 dzieci z rodzin – to o 25 proc. więcej niż w trzy lata wcześniej. Zazwyczaj rodzice tracą dzieci z powodu tzw. "przerośniecia przez obowiązki", lub "zaniedbania". W wielu przypadkach kryją się za tym ubóstwo lub donosy ze strony niechętnych sąsiadów.
Pod tymi pojęciami kryje się np. chęć uczenia dziecka w domu. - Znam przypadek, w którym rodzinie homeschoolersów zarzucono, że obowiązki rodzicielskie ją przerosły, skoro nie posyłają swoich dzieci do szkoły. Rodzina musiała uciec do Luksemburga, by tam móc wychowywać dzieci wedle swoich zasad - mówi portalowi Fronda.pl adwokat Armin Eckermann. - Zarzucanie rodzicom uczącym dzieci w domu zaniedbywanie swego potomstwa jest absurdem, ale właśnie tak widzi to Jugendamt - dodaje prawnik.
- Często winą jest wykształcenie i podejście do życia urzędników, którzy nierzadko sami nie mają dzieci. Ich urzędnicze podejście nie pozwala spojrzeć na sprawę tak, jak ona na to zasługuje – czyli dotyczącą prawdziwych ludzi i ich tragedii – uważa Hambura. - Często nie mają też pomysłu na to, jak można dzieci zwrócić rodzicom po tym, jak problem zostaje rozwiązany. Wolą wysłać dziecko do rodziny zastępczej, niż zająć się pracochłonną, choć tańszą, pomocą dla rodziny - dodaje prawnik.
Stefan Sękowski
Ważne lektury:
Podobał Ci się artykuł? Wesprzyj Frondę »