Nie jestem zwolennikiem poklepywania się po plecach i prawienia komplementów wszystkim wokoło. Nie mam wątpliwości, że czasem trzeba coś powiedzieć mocno i jednoznacznie, ale nie ulega też dla mnie wątpliwości, że policzkowanie oponentów politycznych nie jest zachowaniem godnym. Chrześcijanin powinien mieć przecież w pamięci, że Jezus wezwał go do nadstawiania drugiego policzka, a nie do okładania po nich innych. W sytuacji, o której mówimy nie można też opowiadać o tym, że Korwin-Mikke bronił innych (w takiej sytuacji użycie siły jest usprawiedliwione), on tylko postanowił odegrać się za obrazę sprzed niemal dwudziestu lat (inna rzecz, że obraził się wówczas słusznie). I dlatego to zachowanie (czysto pr-owe) zupełnie mnie nie przekonuje.
Ale z drugiej strony nie rozumiem tego oburzenia liberalnej części opinii publicznej. I to nie dlatego, że ich idole od dawna obrażają innych, a Stefan Niesiołowski szarpał kiedyś Ewę Stankiewicz. To wszystko prawda, i warto o tym pamiętać. Ale o wiele istotniejsze jest co innego:otóz ci, którzy oburzeni są spoliczkowaniem Boniego przez Korwin-Mikkego przez całe tygodnie przekonywali nas, że zabicie dziecka przez matkę jest jej świętym prawem... A jeśli zabijanie dziecka przez matkę jest prawem matki, to niby dlaczego spoliczkowanie polityka przez innego polityka nie ma być prawem owego polityka?
Ja, zastrzegam, jestem przeciwny policzkowaniu. Tyle, że ja jestem także przeciwny aborcji. Nie rozumiem natomiast, jak można opowiadać się za truciem dzieci, ich ćwiartowaniem albo „tylko” skazywaniem na śmierć, a jednocześnie oburzać się policzkiem? „Jeśli – by powtórzyć słowa Matki Teresy - zgodzimy się, iż matka może zabić nawet własne dziecko, jak możemy mówić innym ludziom, aby nie zabijali jedni drugich?”. Jeśli godzimy się, by matka mogła rozerwać na strzępy własne dziecko, to dlaczego oburza nas, że jeden facet policzkuje drugiego?
Tomasz P. Terlikowski
