Poseł Nowoczesnej Joanna Schmidt staje w obronie... prawa do zdrady małżeńskiej. W kontekście jej osobistych kontaktów ze swoim dawnym przełożonym Ryszardem Petru nie może to w zasadzie dziwić. Jest jednak żenującym przykładem degeneracji współczesnych polskich polityków lewicowych - bo za przedstawiciela lewicy obyczajowej należy uznać panią Schmidt.

W czym rzecz? Poseł skomentowała sprawę usunięcia z klubu parlamentarnego PiS posła Stanisława Pięty. W ostatnich dniach dziennik ,,Fakt'' opisał jego rzekomy romans z modelką Izabelą Pek. Rzecz stała się głośna zwłaszcza dlatego, że Pięta, po pierwsze, jest członkiem dwóch sejmowych komisji, ds. Amber Gold oraz ds. służb specjalnych, a po drugie, że chętnie wypowiadał się na temat roli wiary katolickiej i Kościoła w życiu politycznym i społecznym Polski.

Joanna Schmidt uważa jednak, że jeżeli nawet Pięta miałby romans, to bynajmniej nie powinien zostać usuwany z klubu. Jeżeli tak by było, to PiS ,,staje się sektą religijną'', powiedziała. Przyznała jednak, że wierzy raczej w podstawę merytoryczną, to znaczy związaną z zasiadaniem Pięty w wymienionych dwóch komisjach sejmowych. Przekonywała też, że ona sobie nie ma nic do zarzucenia.

,,Ryszard Petru i Joanna Schmidt zakończyli poprzednie związki, bo się kochają, zamieszkali ze sobą, wychowują razem dzieci. Ryszard jest w trakcie rozwodu, ja po rozwodzie [...] tworzymy normalny związek. Media prawicowe zrobiły z tego obyczajową aferę''.
Cóż, Schmidt powinna już zauważyć, że w PiS rozwodników nie brakuje.

gkw/Onet.pl