Tym razem ta właściwość, która prowadzi najkrótszą drogą nie tylko do wypowiadania absurdalnych opinii, ale także do kretyńskich decyzji, usadowiła się mózgu szefowej radnych Warszawy z ramienia PO, niejakiej Ewy Doroty Malinowskiej-Grupińskiej. Ci,  którzy ryzykując mocno postawili śmiałą hipotezę, trafili. Tak, to osobista żona Rafała Grupińskiego szefa klubu  parlamentarnego PO.   Nigdy bym się na swoje szczęście nie dowiedział o jej istnieniu, gdyby nie skandaliczna rzecz, do której nie poprzestała na przyłożeniu własnej rączki, ale jak wskazują oznaki na ziemi i niebie, której była jedną z inicjatorek w ramach działalności radnej stolicy.

Znowu nie wiem, nie rozumiem dlaczego nasze wiodące media nie zareagowały na jej krok. Czyżby kierowały zasadą: - To, co zrobi PO jest najlepsze, słuszne, jest jedynym rozwiązaniem, które przynosi same korzyści? Tak więc z jakichś portali dość przypadkowo dowiedziałem się, że radni PO popełnili horrendalną głupotę. Oszczędzając na kulturze (słusznie miasto nie żałuje na lewacką „Krytykę Polityczną”, wszak spadkobierców komunistów trzeba wspierać finansowo), połączyło dwa teatry w jeden. Dramatyczny i Na Woli. Jeden teatr, który ma dwie sceny. Bo dzięki temu jest jeden dyrektor, a więc oszczędność jednej pensji dyrektorskiej plus jakaś obsługa sekretariatu. Nawet nie chcę myśleć, w jaki sposób jeden dyrektor nada odrębność każdej ze scen. Sprawi, że każda mieć będzie własną artystyczną tożsamość. To możliwe chyba tylko w głowie pani Malinowskiej-Grupińskiej. 

Ale że głupoty chodzą parami, wraz z połączeniem teatrów odebrano teatrom ich patronów. Teatrowi Na Woli Tadeusza Łomnickiego, zaś Dramatycznemu - Gustawa Holoubka. 

Najchętniej powiedziałbym tak. Pani Malinowska-Grupińska może meblom w swoim mieszkaniu  zmieniać nadane im imiona patronów, np. tapczan im. Cezarego Grabarczyka  zmieniać na tapczan im. Sławomira Nowaka,  a  regał im. Stefana Niesiołowskiego zmienić na regał im. Grzegorza Schetyny, albo pozbawić te przedmioty patronów. Ale niech weźmie swe brudne platformerskie paluszki od warszawskiej tradycji. Bo obydwa te teatry mają już swoją własną historię. Nie tylko przez obecność Holoubka i Łomnickiego jako aktorów, najwybitniejszych powojennych aktorów, ale też jako szefów obydwu tych placówek, a także jako ich patronów. Dorobek artystyczny, ich osobowości, ich spojrzenie na role teatru i ich wizje teatru, wreszcie ich imiona jako patronów, gwarantowały, że żaden Klata nie mógłby wprowadzać do tych placówek barbarzyństwa artystycznego. Teraz ta osłona szlachetności i pielęgnowania najwyższych wartości została brutalnie zerwana.   

To, co zrobiła działaczka PO, jest swoistą nekrofilią, jest profanacją ich dorobku artystycznego, ich pamięci. Że też tacy ludzie, jak Ewa Dorota Malinowska-Grupińska   zarządzają naszą kulturą. To prawie bolszewizm. 
Broniąc imienia swego śp. ojca, Jan Holoubek zaapelował do internautów, by podpisali petycję, skierowana do warszawskich radnych, by zmienili swoją decyzję i przywrócili poprzedni stan rzeczy, ustanowiony  ponad pięć lat temu.  

Popieram w pełni inicjatywę  syna Gustawa Holoubka. Obawiam się jednak, że to może nie przynieść pożądanego skutku. Dlatego obok pomysłu Jan Holoubka,  proponuję masowy nacisk mediów  i organizacji dziennikarskich. 

Malinowska-Grupińska rozpowiada publicznie, że jedną z jej ulubionych sentencji jest powiedzenie Abraham Lincolna: - To piękne, gdy człowiek  jest dumny ze swego miasta. Lecz jeszcze piękniej, gdy miasto może być z niego dumne. 

Z całą pewnością Warszawa nie jest dumna z Malinowskiej-Grupińskiej.  Zdaje się, że radnej wystarcza to, że PO jest z niej dumna. 

Jerzy Jachowicz/Sdp.pl