Studentom dziennikarstwa na pierwszych latach studiów wtłacza się do głów elementarz, wedle którego, zadający pytanie winien tak je formułować, aby nie sugerowało ono odpowiedzi, a już tym bardziej, by odpowiedź nie leżała na talerzu, „przyrządzona” pytaniem. Komunistyczna propaganda wymogi zawodu miała za nic, lekceważyła je, a nawet, gdy taka była potrzeba, gwałciła. Sztandarowi dziennikarze reżimowi albo byli funkcjonariuszami partii bądź służb, albo sami chętnie w taką rolę się wcielali. Nie mieli więc najmniejszych oporów, żeby rozmowę ze swoim zaproszonym gościem, prowadzić tak, aby na plan pierwszy wydobyć pożądane treści.

W tamtych odległych czasach było czymś normalnym, gdy np. dziennikarz sportowy w programie zapowiadającym zawody dla amatorów, pytał swego rozmówcę: - Jak pan myśli, który z zawodników zgłoszonych do wyścigu przez Kanał La Manche ma szanse przepłynąć szybciej ten dystans – zawodnik radziecki, który niedawno pokonał wpław kilkakrotnie wszerz jezioro Ładoga, płynąc bez przerwy, czy amerykański, który podobno omal nie utonął na 50-cio metrowym basenie?

W pytaniu tym kluczowe są dwie kwestie. Pierwsza, główna, od której zacząłem, czyli uzyskanie odpowiedzi, która de facto jest przesądzona. Druga nie mniej ważna: - użycie słowo „podobno”. Mówi ono, że informacja pochodzi z bliżej nieokreślonego źródła. Gdyby doszło do konfrontacji, nie ma możliwości jego wskazania. Zdejmuje też z dziennikarza odpowiedzialność, gdyby informacja okazała się bzdurą.

Dziś jest ciągle liczna grupa dziennikarzy, którzy uważają, że siedzą w okopach na froncie walki politycznej. Są więc skorzy do zadawania wygodnych pytań dla rozmówców reprezentujących popieraną przez nich bądź przez ich kierownictwo, opcję. A więc takich pytań, kiedy odpowiedź będzie dla obydwu stron znana z góry i zarazem zgodna z założoną przez rozmówcę tezą. Rozmowa zamienia się w wyreżyserowany spektakl, odegrany przed niezorientowaną widownią. Odbiorcy przyjmują, że to, co oglądają jest prawdziwą rozmową dociekliwego dziennikarza ze swoim gościem.

Część dziennikarzy – znam takie chlubne wyjątki - ucieka od manipulacji. Ale na taką postawę przygotowani są cwani i bezczelni politycy. Ignorują dziennikarza i jego pytania, studio traktują jako swoje królestwo, w którym oni rządzą. Na nic się zdają apele prowadzących i ich prośby. Zaproszeni ułatwiają sobie zadanie do tego stopnia, że sami zadają sobie pytania, które w istocie przesądzają o odpowiedzi. Dziennikarz w takiej sytuacji jest bezradny. Aby przeciwstawić się arogancji polityka, musiałby odpłacać mu podobną monetą, a mało kogo na to stać.

Nie chcę wymieniać nazwisk polityków, którzy sięgają do skandalicznych sposobów walki politycznej, by nie podejrzewano mnie, że w zakamuflowany sposób biorę udział w trwającej właśnie kampanii wyborczej. To raczej jednak oczywiste, że to właśnie kampania wyzwala w nich takie wilcze instynkty. Za wszelką cenę zagryźć konkurenta politycznego. Nawet kosztem łamania wszelkich standardów przyzwoitości.

Obawiam się tylko, że kampania minie, a zwyczaje i nawyki pozostaną.

Jerzy Jachowicz/Sdp.pl