Książka „Sendlerowa. W ukryciu” Anny Bikont (Wydawnictwo Czarne), która ukazała się przed kilkoma dniami - ma dwie warstwy.

I. Ocean

Jedna z nich to gigantyczny ocean faktów, zapis wydarzeń, prezentacja ludzkich losów, wydobyta z dokumentów, wspomnień, rozmów. I jest imponująca. Za to autorce należy się uznanie. Widać, że starała się docierać do sedna spraw, na ile to tylko możliwe. Ta warstwa, w której przedstawione są losy niektórych dzieci uratowanych przez Irenę Sendler i trzydziestkę jej bezpośrednich współpracowników, ukazuje bardzo wnikliwie sytuację zarówno ratowanych jak i ratujących. Tu największą rolę odgrywa historyczny konkret (nazwiska, miejsca, sytuacje), który w niezwykle przekonujący sposób przybliża czytelnikowi autentyczny wymiar losu Żydów, a przede wszystkim żydowskich dzieci. Ukazuje w ich losach zarówno dramat, osamotnienie, okrucieństwo świata, którego doświadczają, jak i całą potworność wyborów, których musieli dokonywać ich najbliżsi, aby dać im szansę na przeżycie. Obok nich są niezwykli ludzie, którzy stwarzają im tę szansę - operujący determinacją, energią, odwagą oraz siecią kontaktów, adresów, funduszy uzyskiwanych od rządu RP w Londynie i organizacji żydowskich. "Żegota" - ludzie ryzykujący życiem swoim i swoich rodzin. Działający w zagrożeniu ze wszystkich stron: niemieckich morderców i rodzimych szmalcowników.

A w tle, pozornie na horyzoncie wydarzeń, a w rzeczywistości w samym ich centrum, obecny jest cały czas duch sprawczy tej akcji, lub może raczej "mastermind", czyli Irena Sendlerowa.

Kim była?

I tu pojawiają się zupełnie nowe sprawy, które czynią tę książkę jeszcze bardziej cenną, a jej lekturę trudną do przerwania: próby odpowiedzi na pytania, kim byli ci ludzie, co nimi kierowało. Jak działali, jakie były ich wzajemne relacje, jakie dylematy przeżywali. I najważniejsze pytanie w książce, która jest przecież biografią Ireny Sendlerowej: KIM była Irena Sendlerowa? I dlaczego była tym, kim była?

Druga część tytułu książki ("W ukryciu") jest dobrym podsumowaniem prób odpowiedzi na te pytania. Irena Sendler nie daje się zdefiniować. Autorce to się nie udało, bo nie mogło udać. Pozostała "w ukryciu" do końca swoich dni (zmarła w 2008 roku) i trwa w nim nadal prawie dekadę po swojej śmierci. Jej ideowe powiązania z PPS-em, jej przynależność do PZPR, stanowiska, na których pracowała w okresie stalinizmu, przy jednoczesnym wieloletnim oskarżaniu władz PRL-u o prześladowanie, przy - jak zauważa Bikont - "postawie prawicowego jastrzębia" wobec walki Izraela o istnienie, przekonują nas, że Irena Sendler nie da się wepchnąć do żadnej szufladki.

W swoich poszukiwaniach, często detektywistycznych, autorka śledzi wiele wątków w jej biografii, stara się zweryfikować wiele opowieści. Rezultaty są bardzo niejednoznaczne. Skrupulatne sprawdzanie dokumentów i relacji z innych źródeł często doprowadza Annę Bikont do wniosków, że było niezupełnie tak, jak przedstawiała to Irena Sendler, a czasem, że było nawet całkiem inaczej. A więc z jednej strony szacunek dla autorki za próby poszukiwania prawdy. Z drugiej strony współczucie: to musi być raczej "brudna robota" takie udowadnianie nieżyjącej Irenie Sendler, która nie może już niczego wyjaśnić, w żaden sposób niczego sprostować, że w 1938 roku na Uniwersytecie Warszawski nie mogła - daję tu specjalnie przykład dotyczący sprawy drobnej - rozmawiać z prorektorem Tadeuszem Kotarbińskim, bo w tamtym czasie prof. Kotarbiński nie był prorektorem. Czyli jej opowieść o tej rozmowie nie jest prawdziwa. Lub ujawnianie - a to już z kolei przykład sprawy poważnej - że jej drugi mąż był Żydem. Bo fakt ten Irena Sendlerowa ukrywała bardzo starannie z jakichś znanych jej tylko przyczyn, których możemy się najwyżej domyślać. Oczywiście: nie ma powodu, aby to po jej śmierci zatajać i chyba żaden biograf by tego nie zrobił, ale czy w tym ujawnianiu nie ma jakiejś - w czysto ludzkim wymiarze - brzydkiej nielojalności wobec Zmarłej? Bo fakt, żeda się to ujawnić, nie zwalnia z postawienia ważnego pytania: "ALE PO CO?".

Anna Bikont bywa w swojej książce bezlitosna dla Ireny Sendler.
Robi to z dużą literacką sprawnością, ale bywa.

Nie zawsze potrzebnie.

II. Czyżby uczennice z Kansas były w spisku z "narracją patriotyczno-obronną"?

Druga warstwa książki Anny Bikont, to zaskakująca, bo bardzo małostkowa próba uwikłania biografii Ireny Sendler w bieżącą "politykę historyczną".

Autorka pisze: "Irena Sendlerowa wraz z Janem Karskim stała się sztandarowym produktem eksportowym Polski. Dla narracji patriotyczno-obronnej, która żywi się odpieraniem wyimaginowanych ataków godzących w dobre imię kraju, oboje są darem Opatrzności. (...) Z Ireny Sendlerowej jako tej, która uratowała dwa i pół tysiąca żydowskich dzieci, uczyniono ikonę powszechnej jakoby polskiej pomocy dla zagrożonych Zagładą."

Już w samym lekceważącym określeniu Ireny Sendler "sztandarowym produktem eksportowym Polski" widać złe intencje autorki biografii. Sprawa jest prosta: gdy uczennice z Kansas przypomniały postać Ireny Sendler i media światowe to podchwyciły, było rzeczą naturalną, że przypomniano sobie o niej w Polsce. Gdyby wówczas nadal pomijano Irenę Sendlerową milczeniem, dziś Anna Bikont napisałaby zapewne, z pretensją, że nawet przypomnienie jej światu przez uczennice w Kansas nie spowodowało zainteresowania jej postacią w Polsce.

I nie jest prawdą, że z Ireny Sendler "uczyniono ikonę powszechnej jakoby polskiej pomocy dla zagrożonych Zagładą". O Irenie Sendler właśnie dlatego mówiono w Polsce w ostatnich latach jej życia (i mówi się nadal), że jej postawa nie była wcale powszechna, że była wyjątkowa.

Anna Bikont w jednym z wywiadów poprzedzających ukazanie się książki, powiedziała: "I to jest dzisiaj największy paradoks, że ta ateistka i socjalistka z krwi i kości stała się idolką prawicy i Kościoła. Czas ją z tych rąk odbić."

Pisałem już o tym przy okazji tego wywiadu, ale powtórzę to po przeczytaniu książki: Sendlerowa była - i jest! - uniwersalną bohaterką, bohaterką dla ludzi po każdej stronie politycznego i światopoglądowego spektrum. Nikt jej nie zawłaszczał: żadna prawica, ani żaden Kościół. "Odbijanie Sendlerowej z rąk prawicy i Kościoła" to udawanie, bo rzekome zawłaszczenie Ireny Sendler przez "prawicę i Kościół" to fikcja, czyli fejk. Bikont najwyraźniej zapomina, że to całkiem nieprawicowy prezydent Aleksander Kwaśniewski odznaczył Irenę Sendlerową najwyższym polskim odznaczeniem - Orderem Orła Białego (2003).

To bardzo smutne, że nawet w tak ważnej książce Irena Sendlerowa pada ofiarą prymitywnego konfliktu prowadzonego od lat w obszarze "polityki historycznej",gdzie każde donośne przypominanie o istnieniu szmalcowników czy morderców z Jedwabnego jest interpretowane przez jedną stronę jako hańbienie dobrego imienia Polski i Polaków, a każde donośne przypominanie o heroizmie Sendlerowej czy Karskiego jest postrzegane przez drugą stronę jako kreowanie "sztandarowego produktu eksportowego Polski".

Szkoda, że Anna Bikont nie potrafiła stanąć obok tego sporu.
 
A raczej PONAD NIM.

Paweł Jędrzejewski

Forum Żydów Polskich

http://www.fzp.net.pl/