„Zwolennicy teorii o istnieniu płci społeczno-kulturowej jako wyniku opresyjnego działania tradycji i stereotypu muszą wziąć głęboki oddech. Najnowsze wyniki badań University of Exeter i King's College London wskazują, że zmiany w mózgu dziecka, prowadzące potem do zależnego od płci biologicznej zachowania i odmiennej wrażliwości na niektóre choroby przebiegają już we wczesnych etapach życia płodowego. Ooops. Wygląda na to, że proces "nawracania" na bezpłciowość trzeba zacząć jeszcze wcześniej, niż wam się wydawało” - pisze Grzegorz Jasiński.

Czasopismo "Genome Research" opisuje badania prowadzone na około 200 zamrożonych próbkach mózgu embrionów i płodów dzieci w wieku od 23 do 184 dni po zapłodnieniu. Po odpowiednim procesie przygotowania, z każdej z próbek izolowano materiał DNA, który następnie poddawano analizie. To na jej podstawie ustalano płeć dziecka i poziom zmian jakie na tym etapie rozwoju dokonały się już w jego genomie.

Badania koncentrowały się na zmianach epigenetycznych, które bez mutacji DNA wpływają na ekspresję niektórych genów prowadząc w ten sposób do różnic w rozwoju mózgu. „Wyniki badań wykazały znaczną liczbę różnic między mózgami chłopców i dziewczynek, odmienności, które można interpretować jako przyczynę zależnych od płci różnic w zachowaniu, czy funkcjonowaniu mózgu” - pisze Jasiński.

Jeden z autorów badań, profesor Jonathan Mill z University of Exeter, podkreśla, że okres płodowy jest czasem wyjątkowej plastyczności mózgu, bo tworzące się wtedy struktury decydują o naszym późniejszym życiu. Istotne zmiany poziomu metylacji dostrzeżono w ok. 7 procent przypadkach badanych genów. Naukowcy są przekonani, że mogą one też mieć kluczowe znaczenie w przypadku zależnych od płci zaburzeń mózgu, takich jak autyzm.

Autor artykułu zwraca też uwagę, na wyniki opublikowanych w ubiegłym tygodniu badań norweskich naukowców wykazujące, że te różnice między chłopcem a dziewczynką pozostają w człowieku nawet w sytuacji, gdy jest on poddawany intensywnej równościowej resocjalizacji.

Jasiński pisze swój tekst w odniesieniu do debat nad konwencją o przeciwdziałaniu przemocy. „Ostatni zaciąg do koalicji, zakrojony na równie wielką skalę i równie moralny, jak budowa katarskiej drużyny szczypiornistów, zmierza do tego, by ów bubel nie tylko prawny, ale przede wszystkim intelektualny dopchnąć kolanem za wszelką cenę. Nie dlatego, że jest w naszym kraju potrzebny, czy choćby nawet nieszkodliwy, ale po to by pani premier mogła się przed zamieszanym w jego promocję establishmentem pochwalić skutecznością” - podkreśla.

„Nikt tu oczywiście z nikim merytorycznie nie dyskutuje, formułowane przez wiele środowisk w tym Kościół katolicki obawy co do skutków wprowadzenia w życie postanowień konwencji są przykrywane na przemian rechotem szyderców i piskiem "antyprzemocowych" działaczek. A przecież nikt, kto zadał sobie trud przeczytania tych 48 stron druku, nie może mieć złudzeń, że to instrument tylko i wyłącznie ideologiczny. Pełno w nim propagandowego mambo jumbo o potrzebie tworzenia struktur, finansowania komitetów, nadzorowania, sprawdzania, edukowania. I owszem także wykorzeniania tradycji, która jest tej przemocy źródłem” - zauważa Grzegorz Jasiński.

Ra/ Interia.pl