Portal Fronda.pl: Co oznacza aktywność Rosjan na Bałtyku?

Jarosław Sellin, PiS: Myślę, że to po pierwsze element realizacji strategii prowokowania Zachodu i budowania napięcia. Po drugie to sygnał: jesteśmy nieobliczalni i możemy się posunąć bardzo daleko. Rosja chce powiedzieć, że Zachód nie powinien się jej zbyt ostro przeciwstawiać, bo może to grozić poważnymi skutkami.

Na niedawnej konferencji prasowej Putin przekonywał, że aktywność rosyjskiego lotnictwa to wyłącznie odpowiedź na działania NATO.

Kreml chce utwierdzić Rosjan w przekonaniu, że to nie Moskwa jest agresorem, ale że broni jedynie własnej ojczyzny. To typowe dla autorytarnych albo totalitarnych dyktatur. Hitler też opowiadał o wrogach, którzy chcą zniszczyć Niemcy. Niestety, retoryka takich watażków trafia na podatny grunt. Rosjanie mają w stosunku do Zachodu ambiwalentne uczucia. Niemcy nazywają to Hassliebe, a więc nienawiść pomieszana z miłością i podziwem. Rosjanie są skłonni do krytykowania Zachodu i wmawiania sobie, że budują odrębną cywilizację, która jest zdolna do rywalizacji z tym Zachodem. Putin przekonuje obywateli, że Zachód chce podporządkować sobie Rosję i ją do siebie upodobnić. Stąd każde zbliżenie zachodnich struktur, UE czy NATO, to śmiertelne zagrożenie. Kreml gra też na sentymentach: Rosjanie bardzo lubią eksponować te momenty w historii, gdy z Zachodu przychodziło realne zagrożenie: ze strony Polski w XVII wieku, Napoleona w XIX, Niemców w pierwszej połowie XX.

Tę retorykę podejmuje też Janusz Korwin-Mikke. Opublikował niedawno oświadczenie, w którym apelował o „zrozumienie Rosji”, która, jak twierdził, czuje się bardzo zagrożona. Przekaz wzmocnił mapą prezentującą bazy NATO bliskie granicom Rosji.

Janusz Korwin-Mikke zapomina, że NATO jest paktem obronnym, a nie agresywnym. Udowodniło to w całym okresie swojego istnienia. Jeżeli bazy Sojuszu są rozlokowane tak, a nie inaczej, to wynika to jedynie ze specyfiki geograficznej krajów NATO – oraz z wielkości Rosji. Jeżeli Federacja jest tak wielkim krajem, to siłą rzeczy zawsze okazuje się, że gdzie by nie ustawić tej bazy, zawsze jest za blisko. Rosjanie nie mają tak naprawdę żadnych podstaw, by czuć się zagrożeni. Zachód nie planuje i nie będzie planował jakiegokolwiek niszczenia Rosji. Wręcz przeciwnie: w ciągu ostatnich 25 lat udowodnił, że różnymi metodami próbuje wciągnąć Rosję do współpracy.

Korwin-Mikke i inni krytycy polityki NATO zwracają ostatnio szczególną uwagę na wojnę w Syrii, która miałaby zostać zaatakowana przez Zachód.

Wojna w Syrii wybuchła dlatego, że część narodu zbuntowała się przeciwko wieloletniemu dyktatorowi, Asadowi. Doszło do tego w ramach tak zwanej arabskiej wiosny. Nie udało się obalić tej dyktatury i doszło do krwawej, trwającej kilka lat wojny domowej. W jej trakcie doszło do realnego zagrożenia samego Zachodu. W Syrii pojawiło się centrum międzynarodowego terroryzmu islamskiego. Stąd próby uśmierzenia tego nowego zagrożenia. To normalne, że w ramach obrony przerzuca się walkę na z potencjalnym wrogiem na terytorium, na którym przebywa.

Wsparcie państw Zachodu dla ekstremistycznych ugrupowań w Syrii walczących z Asadem to jednak fakt. Czy ten zarzut nie jest uzasadniony?

To oczywiście bardzo skomplikowana sytuacja. Jest taka skłonność na Zachodzie, by nie współpracować z dyktaturami i promować siły, które chciałyby budować ład w oparciu o wartości, jakie i my podzielamy, na przykład o demokrację. Okazuje się, że w świecie islamu jest to na razie niemożliwe; arabska wiosna niemal wszędzie skończyła się kolejną dyktaturą. W tym jest pewien element naiwności Zachodu, że chce się obalać stabilne reżimy, wierząc, że dzięki temu uda się zbudować jakąś demokrację. To jednak temat na obszerną i pogłębioną dyskusję, na ile zachodnie wartości da się implementować w innych obszarach cywilizacyjnych, zwłaszcza w świecie muzułmańskim.

Wróćmy do Rosji. Służba Bezpieczeństwa Ukrainy poinformowała, że kobieta z Ługańska planowała dokonać w pobliżu kijowskiego Majdanu zamach terrorystyczny. Gdyby doszedł do skutku, ofiary mogłyby być „masowe”. Stoi za tym Kreml?

Bez wątpienia to właśnie Rosja jest zainteresowana niszczeniem stabilności Ukrainy. Stara się tego dokonać różnymi sposobami. Skoro Ukraina pokazała poprzez wybory prezydenckie i parlamentarne, że chce iść ku Zachodowi, to Rosja chce ją zdestabilizować. Gdy zadamy sobie pytanie, komu taki zamach mógłby służyć, to byłaby to oczywiście Rosja.

Bez wątpienia niszczeniem stabilności Ukrainy zainteresowana jest Rosja. Stara się dokonać tego różnymi sposobami. A skoro poprzez wybory prezydenckie i parlamentarne Rosja pokazała, że chce iść ku Zachodowi, to Rosja jest zainteresowana destabilizacją takiego państwa. Trzeba zadać sobie pytanie, komu mógł służyć ten zamach: oczywiście Rosji.

Jeżeli by tak było, to wybranie na zamachowca osoby pochodzącej z Ługańska byłoby elementem strategii przerzucającej odpowiedzialność za wojnę w Donbasie na separatystów, rzekomo niezwiązanych z Moskwą?

Nie rozróżniam tych rzeczy. Uważam, że toczy się wojna rosyjsko-ukraińska. Nie ma co mówić o separatystach, tak, jak robi Putin. Bez znaczenia, czy destabilizacyjne kroki wobec Ukrainy podejmują Rosjanie z Rosji czy Rosjanie z Donbasu, są to ludzie, którzy nienawidzą państwa ukraińskiego. Nie ma dla mnie żadnej różnicy, czy Rosjanka, która ten zamach planowała, pochodziła z Ługańska, z Moskwy czy z Petersburga.

Jak Polska powinna zachowywać się wobec Rosji? Donald Tusk przekonywał w Brukseli, że Unia Europejska musi „odzyskać pewność” i przyjąć twardy kurs. Czy taką właśnie politykę realizował jako szef polskiego rządu?

Tusk prowadził bardzo naiwną politykę w stosunku do Rosji. Wychodził z nierealistycznego założenia, że to normalne państwo z normalnym przywództwem. Próbowano resetu we wzajemnych relacjach i daleko idącej współpracy. Odbywało się to kosztem państw, które leżą między nami a Rosją. Tusk pokazał, że łamie całą dotychczasową tradycję polskiej polityki. Rosja jawiła się jako główny polski partner. Tusk przejrzał na oczy dopiero wówczas, gdy Moskwa rozpoczęła agresywne działania wobec Ukrainy. Było już jednak za późno, bo utracił wiarygodność – a być może nawet instrumenty do prowadzenia twardej polityki. Rosjanie też dysponują jakimś archiwum kontaktów polsko-rosyjskich z czasów premierostwa Donalda Tuska – i zawsze mogą je pokazać. Gdy były premier zszedł, przynajmniej w słowach, na ziemię, Prawo i Sprawiedliwość popierało taką zmianę kursu. Okazało się później, że była to tylko retoryka rządu, nie stały za tym konkretne działania.

Nowy rząd przyniesie – lub już przyniósł – zmianę?

Uważam, że temu rządowi brakuje woli politycznej do uprawiania twardej polityki. Nie sądzę, by znalazł drogę do prowadzenia polityki wschodniej na poziomie ogólnoeuropejskim. Zasadnicze rozmowy odbywają się z Berlinem, Paryżem i Waszyngtonem. Warszawa jest pomijana. Przyszłość rozwiązania konfliktu na Ukrainie nie jest z nami konsultowana.

Prawo i Sprawiedliwość potrafi zlikwidować tę marginalizację Polski?

Udowodniliśmy, że to jest możliwe. Gdy rządziliśmy i gdy prezydentem był śp. Lech Kaczyński, Polska prowadziła bardzo aktywną politykę wschodnią. Umacniała też swoje znaczenie na Zachodzie. Trzeba pamiętać, że mamy coś do powiedzenia na arenie międzynarodowej tylko wtedy, gdy mamy więcej do powiedzenia właśnie na wschodzie. Rząd Platformy Obywatelskiej wiele rzeczy zaniedbał, zaprzepaścił i zniszczył. Odpowiada za to zwłaszcza duet Tusk-Sikorski. Ta ekipa już tego nie odbuduje. Gdy przyjdzie zmiana władzy, będziemy to naprawiać. To jest możliwe.

Andrzej Duda będzie w stanie prowadzić taką politykę wschodnią, jak śp. Lech Kaczyński?

Andrzej Duda deklaruje, że będzie kontynuował założenia prezydentury Lecha Kaczyńskiego. A to była prezydentura w polityce wschodniej bardzo aktywna: wielokrotne wizyty w Wilnie, Kijowie, Tbilisi, Baku, Rewaniu... Polska angażowała się w stosunki z tymi wszystkimi państwami, których powinniśmy być adwokatami w dążeniu na Zachód. Dochodzi do tego słynna obrona Gruzji w czasie agresji rosyjskiej. Podtrzymuję pogląd, według którego to właśnie wyprawa zorganizowana przez Lecha Kaczyńskiego do Tbilisi w sierpniu 2008 roku uratowała gruzińską niepodległość. Tak oceniają to zresztą też sami Gruzini. Można uprawiać intensywną i odważną politykę wschodnią – i Andrzej Duda deklaruje, że będzie prowadził ją tak, jak Lech Kaczyński.

Rozmawiał Paweł Chmielewski