Ostatnie dni kampanii wyborczej to marsz po sinusoidzie. Zaraz po pierwszej turze zwolennicy Bronisława Komorowskiego byli kompletnie rozbici. Andrzej Duda triumfował. Debata w TVP pozwoliła się pozbierać ludziom prezydenta. Atak na córkę Dudy przypuścił Tomasz Lis. Duda odpowiedział świetnym spotem i bezbłędną konwencją, a peerelowscy generałowie postanowili chyba podkreślić przaśność i przypomnieć dziwne powiązania Komorowskiego, bo trudno inaczej wytłumaczyć ich list poparcia dla prezydenta. Wreszcie debata, którą Duda już na starcie ustawił zagraniem z chorągiewką PO, a potem rozpoczęty zaraz po telewizyjnym starciu 24-godzinny maraton kandydata PiS. Prawdę mówiąc, spodziewałem się, że tuż przed ciszą wyborczą sztab Bronisława Komorowskiego odpali jakieś nowe haki. Haki przygotowano, ale stare – kandydat PO znowu opowiadał o wpisach Magdaleny Żuraw (nieprawdę, ale co tam), a „Wyborcza” grzeje temat pracy Dudy na Uniwersytecie Jagiellońskim. Głośniejsze okazały się wydarzenia w Toruniu.

Podczas spotkania w Toruniu ręka sprawiedliwości, zgody i bezpieczeństwa dosięgła – niezależnie od siebie – dwóch mężczyzn. Jeden z nich usiłował wręczyć Komorowskiemu ulotkę. Drugi skandował: „WSI” i „Pro Civili”. Nagrania z ich zatrzymania wiele mówią o Polsce Platformy Obywatelskiej. Jestem jeszcze w stanie zrozumieć, że człowieka doskakującego do prezydenta BOR rzuca na ziemię i skuwa. Wprawdzie miał w ręce ulotkę, a nie pistolet, ale ochrona nie jest od tego, żeby się zastanawiać nad takimi rzeczami. Skoro wszyscy dookoła wygwizdują Komorowskiego (swoją drogą, sporo to mówi o poparciu dla prezydenta), to może się trafić ktoś, kto ma wrogie zamiary. Kompletnym absurdem są natomiast zarzuty, jakie temu człowiekowi postawiono. Według wstępnych wiadomości, Ulotkabomber może odpowiedzieć m.in. za „próbę fizycznego ataku na prezydenta”. To głupsze niż w przypadku „napastnika” z Krakowa – tamten przynajmniej miał w ręce krzesło (wysłano go za to przymusowo do psychiatryka), a nie kartki papieru. A już zupełnie szokująca jest brutalność ochrony Komorowskiego wobec młodego człowieka, który skandował hasła w trakcie prezydenckiego przemówienia. Nie był agresywny, nie stawał oporu, nikogo nie atakował. Nie było żadnego powodu, żeby traktować go jak bandytę. Zabrakło chyba suflerki, która pilnowała, żeby kandydat PO był sympatyczny i przepełniony empatią. Na władzę podniesiono rękę i skończyło się to tak, jak musiało się skończyć w kraju rządzonym przez prezydenta popieranego przez komunistycznych generałów.

Tyle na temat tego, co wiemy na pewno. Mniej pewne jest to, skąd dwaj panowie wzięli się na spotkaniu z Bronisławem Komorowskim i kto na ich akcjach zyska. Nikt nie jest w stanie udowodnić, że obaj byli prowokatorami. Jednak nie jest i tak, że na pewno nigdy się tego nie dowiemy. Prawda o tym, kim jest „Andrzejek” z Krakowskiego Przedmieścia wyszła na jaw, choć po dłuższym czasie. Okoliczności podpalenia budki pod rosyjską ambasadą w czasie Marszu Niepodległości też poznaliśmy. W dodatku udzielił ich – choć niechcący – szef ważnej służby. Co się stało w Toruniu, też się prędzej czy później okaże.

Niezależnie od tego, czy piarowcy PO tylko wykorzystują sytuację, czy trochę pomogli swojemu szczęściu, widać bardzo wyraźnie, że starają się pokazać sytuację zgodnie ze swoim hasłem wyborczym o „Polsce radykalnej”. Mniej absurdalnie wglądają na tym tle agresywne teksty kandydata Platformy. Przy okazji na drugi plan schodzi jego bardzo komorowski tekst o „mentalności z kopalni”, którym zdążył rzucić tuż przed wyjazdem na Śląsk.

Nie jestem wcale pewien, czy ta piarowa akcja rzeczywiście zadziała. Raczej nie pomoże Andrzejowi Dudzie, ale czy na pewno uratuje Bronisława Komorowskiego przypominanie, że ludzie wiedzą o jego związkach z fundacją Pro Civili? Czy człowiek z garścią ulotek rzeczywiście nadaje się na zamachowca do straszenia dzieci przed snem? Dotkniętym ciężką lemingozą z pewnością to wystarczy, ale czy innym też? Nie zakładałbym się. Ekipie Michała Kamińskiego wyraźnie brakuje świeżych pomysłów.

Jakub Jałowiczor