Paweł Droździak

EUROISLAM.PL

Próby zwalczenia ISIS za pomocą samych nalotów są tak naiwne, że spokojnie można założyć, iż jest to typowo europejski symptom.

Przejaw charakterystycznego dziś dla nas przeceniania znaczenia gestów i niedoceniania znaczenia realności. Opiekujemy się psami, karmiąc je świniami, kupujemy samochody na prąd, których produkcja zużywa pięć razy więcej energii, niż się na nich oszczędza, segregujemy śmieci, których jednocześnie coraz więcej z każdym rokiem wytwarzamy i słodzimy coraz więcej kawy brązowym cukrem.

No i zwalczamy państwo terroru za pomocą nalotów, dając jego zwolennikom poczucie niezwyciężoności, bowiem użycie wyłącznie lotnictwa jest w ich oczach, podobnie jak użycie dronów, dowodem tchórzostwa i naszego braku wiary. W ich poczuciu nie decydujemy się na walkę twarzą w twarz, ponieważ nie wierzymy w swoje ideały na tyle mocno, żeby podobnie jak oni zaryzykować dla nich życie.

I w zasadzie tak jest. Używanie płatnych żołnierzy jest także tego przejawem i oni tak właśnie to interpretują. Siebie widzą jako walczących za sprawę, zaś naszych wysłanników jako walczących jedynie dla pieniędzy o coś, za co nikt nie chciałby ryzykować życia. To przekonanie dodaje im poczucia siły i dodatkowo motywuje do działania. Czyli do realizacji własnych fantazji o przekroczeniu ludzkich ograniczeń przez stosowanie nieludzkiego okrucieństwa.

Spójrzmy na inny przykład tej europejskiej utraty kontaktu z realnością. Latamy samolotem pasażerskim na wakacje nad terenem walk, parę kilometrów wyżej. Robi się to teraz na Bliskim Wschodzie. Wcześniej robiono to też na Ukrainie, mimo że wiadomo było, że dwadzieścia dwa niżej latające samoloty zostały tam już zestrzelone. I nawet po tragedii nikt nie dyskutował publicznie o tym aspekcie. Jak trzeba być odrealnionym, żeby dopuścić latanie nad wojną? Ileż trzeba mieć narcystycznego przekonania o własnej przynależności do wyższej rzeczywistości, by tak uczynić? Jeśli w taki samolot trafi jakaś rakieta, jesteśmy głęboko zaszokowani, bo się na to nie umawialiśmy. Wojna miała być poniżej naszego poziomu, tak fizycznie, jak i mentalnie. Jakim więc cudem dotarła do nas? Dlatego jest to tak traumatyczne. To jak pojawienie się elementu z zupełnie innego porządku, z którym nie widzimy w ogóle swojego związku. Wielu Europejczyków, szczególnie na Zachodzie, jest przekonanych o własnym pacyfizmie, jednocześnie korzystając z ochrony wojska złożonego z opłacanych zawodowców. Nie tyle interesuje nas realność, ile to, na co ona wygląda.

Jest jednak grupa osób, która zwraca uwagę, że ISIS nie da się pokonać nalotami i jednocześnie domaga się ataku piechoty. Obecności fizycznej. Zdobycia Rakki przez kilka tysięcy żołnierzy na przykład. Takie domaganie wygląda jak przejaw wielkiej odwagi i determinacji. Którym oczywiście jest tylko w sferze symbolicznej, bowiem nikt z proponujących to rozwiązanie nie jest gotów tak naprawdę tej Rakki zdobywać. To tylko słowa.

Ale to niewielka strata, bo oczywiście zjawiska dzihadu nie da się pokonać w taki sposób, w jaki się pokonuje ustrukturowane państwo. Żadne zdobycie jakiejkolwiek stolicy, żadne zniszczenie jakiejkolwiek bazy, ani zabicie jakiegokolwiek przywódcy dżihadu nie pokona.

Dzihad nie jest strukturą. Jest zjawiskiem psychologicznym i jego źródło tkwi w umyśle. Konkretniej, w przyjemności uprawiania terroryzmu. Wobec tej przyjemności wszelkie uzasadnienia ideologiczne są wtórne. Co to za przyjemność właściwie? Wygrywania. Kiedy jesteś terrorystą, z definicji walczysz z wielokrotnie silniejszym przeciwnikiem. Cokolwiek mu zrobisz, wygrywasz w tym sensie, ze nawet porażka nie jest porażką, bo i tak byłeś dzielny. Wrzucisz granat do autobusu – wygrałeś. Strzelisz z dachu do przywódcy – wygrałeś. Strzelisz z granatnika do patrolu w samochodzie – wygrałeś. Nieważne, że później będziesz uciekał. I tak wygrałeś, bo każdy, kto w ogóle gra z takim molochem, zarabia na miano wygranego, gdyż udowadnia odwagę. Czyż nie to było od zawsze prawdziwym celem wojen?

Religijne uzasadnienia terroryzmu są jedynie pretekstem. Islam przez swój specyficznie totalny przekaz daje tu lepszy pretekst, niż mogłaby prawdopodobnie dać jakakolwiek inna religia, ale to wciąż tylko pretekst, nie powód. Powodem uprawiania terroryzmu jest pragnienie poczucia się nadczłowiekiem. Marzenie o pokonaniu silniejszego, większego od siebie. Choćby o pokonaniu symbolicznym.

Co zatem pomaga terroryście? To wszystko, co go motywuje. A motywuje go to, co go upewnia, że nie podlega on ludzkim ograniczeniom, a przynajmniej, że tak właśnie jest spostrzegany. Że nie rozpatruje strat własnych jak każdy normalny człowiek, że nie zna strachu, że nie ma pragnienia własnych korzyści i obawy przed przegraną. Że na niczym mu nie zależy i, że nie obawia się niczego utracić. Czyli, że nie jest właściwie człowiekiem i nie ma ludzkich słabości. Taki przekaz wbija go w dumę i zachęca. Prawie sam zaczyna wierzyć, że taka właśnie jest o nim prawda.

Dlatego medialne przedstawianie go jako fanatyka, który nie dokonuje racjonalnej oceny ryzyka i strat, staje się podstawą jego tożsamości. Nieracjonalność tego rodzaju to przecież synonim heroizmu. Człowiek tak przedstawiany czuje się dumny z siebie, bo czuje się w istocie duchowo niezwyciężony. Wierzy, że jest antytezą europejskich mieszczan nastawionych tylko na zachowanie własnego materialnego bezpieczeństwa i przez to słabych. On w przeciwieństwie do nich czuje się nadczłowiekiem, bo rzekomo niczego nie boi się stracić. Wszystko, co buduje taką o nim fikcję (gdyż oczywiście jest to fikcja) motywuje go do działania i przysparza naśladowców.

Dlatego w szczególności nie pokonają go drony, całkiem nie pokonają go naloty, a nawet nie pokona go wejście piechoty do Rakki. Które w końcu nastąpi, gdy tylko znajdziemy jakichś chętnych do tego, zdolnych jeszcze walczyć realnie ludzi. Może Gruzinów albo Ukraińców..? Ale to i tak nie pomoże.

Co zatem pomoże? Jeśli dżihad jest w głowie, pomoże przekaz skierowany do umysłu. Jaki powinien być?

Nie będzie skutecznym przekazem wpuszczanie terrorystów w poczucie winy. Podkreślanie, że nie są grzecznymi, miłymi chłopcami. Przecież właśnie dlatego zostali terrorystami, by grzeczni nie być. Nie mają poczucia winy z powodu swoich czynów i warto przez chwilę przyjrzeć się przyczynie tego. Wbrew pozorom przekaz religijny nie jest wystarczający do uzyskania tego efektu. Konieczna jest tu specyficzna wewnętrzna praca, w której religia staje się narzędziem. Jak to się dzieje?

Człowiek, który wybiera jakikolwiek fanatyzm jako swoją drogę życia, czyni tak, żeby przekroczyć ludzkie ograniczenia, jakim podlega, bo wszyscy im podlegają. To samo czynią czasem w Europie niektóre z osób dokonujących samouszkodzeń – pragną poczuć, że nie mają hamulców, bo chcą czerpać z tego faktu przeświadczenie o własnej mocy. Ten, kto wybiera fanatyzm, pragnie mieć coś, co będzie większe, niż jego banalność.

Tym czymś jest Idea. Jakakolwiek by była, jeśli zmusza go ona do dokonywania rzeczy sprzecznych ze zdrowym rozsądkiem, lub etyką, tym bardziej ta idea staje się dla niego atrakcyjna. Jeśli przekaz zmusza go do dokonania nieetycznego czynu, on czuje opór i właśnie zdolność przekroczenia tego oporu rozumie jako dowód własnego heroizmu, a zatem i dowód własnej wyjątkowości. Wie, że to co robi jest złe, ale właśnie dlatego to robi. W ten sposób udowadnia, jak bardzo jego idea jest wielka (większa niż sumienie), a skoro to właśnie on z nią jest związany, dowodzi tak, jak bardzo on sam jest ważny. Jak bardzo niezwykłą jest osobą.

Dlatego wina nie działa. Poza tym, to raczej Europejczycy są mistrzami poczucia winy. W kulturze islamu wina nie jest osią. Tam zamiast winy działa raczej wstyd. Jedyne, co może tego kogoś pokonać, to ośmieszenie tego, co on uważa za heroiczne. Przedstawianie go jako w gruncie rzeczy obscenicznego i pożądającego poklasku narcyza. Przedstawianie jego dwulicowości. Pokazywanie go tylko wtedy, gdy ucieka. Kojarzenie z pokątnie kolekcjonowaną pornografią, pokątnym homoseksualizmem, jedynie pokazową odwagą i uzależnieniem od tego, by być dostrzeżonym.

Ważne jest jednak, żeby rozpowszechniając tego rodzaju przekaz nie wpaść w swoistą pułapkę. Kto mówi o rzeczach obscenicznych u innego, sam może zacząć być kojarzony z obsesją na ich punkcie.

Wstyd i narcyzm są ważnymi motorami terroryzmu. Widać to dobrze w przypadku tego terroryzmu, z którym ma do czynienia państwo Izrael. Oprócz oczywistych przyczyn politycznych terrorystyczną spiralę nakręca tam wstydliwa świadomość, że Żydzi mając do dyspozycji to samo, co otaczający ich Arabowie, byli w stanie dzięki specyficznym cechom swojej kultury zbudować bez porównania lepiej funkcjonujące państwo, jakiego ich sąsiedzi nigdy nie umieliby stworzyć. To wzbudza wstyd i duża cześć nienawiści do Izraela związana jest właśnie z tym wstydem.

Jak zniechęcić potencjalnego, lub już faktycznego terrorystę? Nie powinno się mówić do niego “Jak mogłeś?”, wówczas bowiem z wprawiającą nas w osłupienie dumą, patrząc nam w oczy odpowiada: “Mogłem”. Zamiast tego mówić należy do niego: “Stary, robisz wszystko, byśmy cię zauważyli. Ale właściwie ciągle nam nie imponujesz, bo ciągle przegrywasz. Ile można pokazywać własny obciach?”.

Nie pomoże podkreślanie, że przynależność do terrorystów jest skandalem. Młodzi ludzie niczego bardziej nie pragną, niż być elementem skandalu. Pomoże pokazywanie, że przynależność do terrorystów jest obciachowa, bo młodzi ludzie nade wszystko boją się wstydu. Nie winy. Od winy są wolni, nie są jednak wolni od świadomości, że są pozerami. Z ISIS można wygrać tylko w umysłach, ale łzawa “solidarność z ofiarami” do tego się nie przyczyni. Jest zbyt poprawna, a młodzi ludzie są zbyt radykalni, żeby chcieć być poprawnymi. Jedyne, co może powstrzymać, to demaskowanie pozy jako pozy. W tym przypadku pozy na owładniętego heroicznym fanatyzmem nadczłowieka – przybysza z innej rzeczywistości, gdzie nie zabiega się o żadną małość. Czemu jednak w takim razie ten terrorysta robi sobie selfie?

No właśnie dlatego, że w gruncie rzeczy używa islamu jako narzędzia autokreacji, a nie czuje się mu poddany. Islam zakazuje obrazów, on zaś pragnie właśnie pokazania obrazu. Obrazu swojej twarzy, obrazu zniszczeń, medialnego spektaklu pościgu i pokazu filmowego, na którym wszyscy będą pod wrażeniem tego, jak bardzo jest on pozbawiony zahamowań. To ważny paradoks. Oto kultura zakazująca obrazu, potępiająca tworzenie jakichkolwiek wizerunków, zostaje użyta do budowania narcystycznej sceny – własnego selfie z przemocą w tle, także obrazem udokumentowaną.

Czym można zawstydzić takie osoby na tyle, żeby je zniechęcić do wstępowania w szeregi „islamskiego państwa”? Nie uda się zawstydzić ich zabijaniem. Zabijania się wstydzić nie będą, bo ono udowadnia, że nie mają granic. To przynosi tylko jeszcze więcej dumy. Zawstydzić ich można pokazując, gdzie i czego się boją, i kiedy są dwulicowi i narcystyczni. Kiedy robią coś na pokaz. Nie, że popełniają zło. To bardzo ważny punkt. Europejczyk próbowałby pewnie załatwić się z tematem tak, jak zrobiono to w Norymberdze. Udowodniono okrucieństwo faszystów w sposób wzbudzający obrzydzenie i nikt nie chciał się z tym dalej identyfikować. Po tym przekazie trzeba było aż pół wieku, by różni ludzie stopniowo mogli zacząć znów odwoływać się do faszyzmu, ale i tak prawie nikt nie robi już tego całkiem otwarcie, tak wstrząsającym spektaklem był dla świata ten proces.

Tu jednak to nie zadziała, bo okrucieństwo jest tu tylko dowodem duchowej potęgi, tak jak było nim dla pułkownika Kurtza – bohatera “Czasu Apokalipsy” Coppoli. Dlatego terroryści sami raczą nas w wielkiej ilości obrazami swoich okrucieństw. W odróżnieniu od faszystów, którzy swoje skrajnie okrutne akty ukrywali.

Co zawstydziłoby pułkownika Kurtza – niepodzielnego władcę okrutnie przez niego rządzonej enklawy w środku dżungli? Jedynie pokazanie, że w gruncie rzeczy jest całkowicie banalnym człowiekiem i jego dążenie do wyjątkowości musi się skończyć porażką, bo nie jest on wcale wolny od strachu i interesowności, a tylko takiego niezwykłego człowieka udaje.

W takich też sytuacjach – jako przestraszonych, udających coś i interesownych – należy przedstawiać ludzi ISIS jak najczęściej. Po obaleniu Saddama wojenni propagandyści USA uraczyli świat arabski obrazem wkładania Saddamowi palca do ust, gdy on sam jest poczochrany i wydobyty z kryjówki. To był absolutny koniec partii BAAS. Nie pokazanie okrucieństwa tej partii, tylko właśnie ten moment, gdy Saddama pokazano słabym.

Oznacza to, że psychologowie Pentagonu rozumieli w czym rzecz, a przynajmniej wówczas ktoś rozumiał. Jasne jest przecież, że takich zdjęć nie rozpowszechnia się przypadkowo. Później jednak całkowicie zaniechano używania tej broni, skupiając się na technikach całkowicie przeciwskutecznych – podkreślaniu okrucieństwa terrorystów i ich „dzikości”. Co nie działa, bo bycie dzikim, skrajnie odmiennym od otoczenia i niezwykłym, to coś, o czym marzy każdy młody człowiek. Wielkim medialnym błędem jest używanie wobec ludzi ISIS określenia „bojownik”. To najbardziej szkodliwe z możliwych słów. Chyba tylko „wojownik” mogłoby być gorsze. Kto nie chce być „bojownikiem”? Właściwe byłoby używanie słów takich jak „funkcjonariusze”, bądź „lennicy”, ponieważ bardzo niewielu młodych ludzi pragnie takiej roli.

Czy kara odstrasza? Warto zrozumieć, jak działa mentalność osób skłonnych przyłączać się do terroryzmu. Kara w postaci więzienia albo bólu być może odstrasza, ale człowiek taki będzie się starał ten strach w sobie przełamać. Co innego wstyd. Wstyd przełamać jest o wiele trudniej. Na Bliskim Wschodzie znany jest rytuał egzekucji publicznej. Egzekucja publiczna nie dlatego przeraża, że wywołuje ból. Ból nie przynosi ujmy. Przeciwnie. Egzekucja publiczna przeraża tam dlatego, że człowiek jest eksponowany publicznie jako bezradny, a to przynosi mu wstyd.

Młodzi rekruci nie zostaną więc powstrzymani przed przyłączeniem do ISIS przez strach przed śmiercią, ani przez poczucie winy. Mogą być powstrzymani i zniechęceni do walki jedynie wtedy, gdy poczują się śmieszni w tym, co próbują przedstawić jako nadludzkie.