Niemcy w czasie II wojny światowej masowo porywali z terenów okupowanych dzieci, przewozwili do Niemiec i tam siłą germanizowali. Dzieci te nie doczekały się żadnej rekompensaty za swoją tragedię. Portal ,,Deutsche Welle'' opisuje przypadek Hermanna Lüdekinga, porwanego do Rzeszy jako 6-latek.

Hermann Lüdeking od 20 lat próbuje dowiedzieć się... kim jest. Kim byli jego rodzice? Jak nazywał się jako dziecko? Skąd został porwany? To nie koniec walki porwanego Polaka. Teraz toczy walkę także przed sądem. Chodzi o odszkodowania, których nigdy nie otrzymali.

Szef SS Heinrich Himmler zalecił niemieckiej armii zbieranie ,,materiału wartościowego pod względem rasowym'' z terenów okupowanych przez III Rzeszę. 6-letni Roman Roszatowski trafił w 1942 roku do Lebensbornu w Saksonii. Tam poddano go przymusowemu zniemczeniu. Nie było to trudne, bo Romek został jako niemowle porzucony przez matkę, trafił do domu dziecka, a stamtąd do obozu koncentracyjnego w Łodzi, zwanego ,,małym Auschwitz''. Już po kilku tygodniach pobytu w Lebensborn był prezentowany potencjalnym nowym opiekunom.

Małego Romka adoptowała Maria Lüdeking, szefowa lokalnego Związku Niemieckich Dziewcząt. Jej mąż był członkiem SS, syn - poległ w Grecji.

Co ciekawe, Niemcy adoptujący dzieci z Lebensborn nie wiedziały, że to Polacy. Mieli wierzyć, że to Niemcy.

Jak mówi dziś Hermann Lüdeking, Niemcy nie chcą wypłacić żadnych rekompensat, chociaż inne kraje - na przykład Norwegia czy Austria - uznały krzywdy i zapłaciły.

Mężczyzna nie jest jednak tym zdziwiony. Jak mówi, po procesach norymberskich Lebensborn uznano za organizację opiekuńczą, archiwa rozproszono po Jugendamtach, a badanie własnych losów jest dziś szalenie trudne. Przez kilkadziesiąt lat o problemie w ogóle nie mówiono.

Ile tak naprawdę porwano dzieci, nie wiadomo. Historycy szacuję tę liczbę na od 50 do 200 tysięcy.

Hermann Lüdeking jest prezesem honorowym stowarzyszenia ,,Zrabowane dzieci - zapomniane ofiary'' (Geraubte Kinder - vergessene Opfer). Wiosną tego roku skierował skargę we własnej sprawie do sądu krajowego w Nadrenii Północnej-Westfalii, gdzie mieszkał jako dziecko. Chodzi o symboliczne odszkodowanie - kilka tysięcy euro, tyle po prostu, by symbolicznie uznać krzywdy jego i jemu podobnych skradzionych dzieci.

mod/dw.com