Fragmenty książki Grzegorza Górnego „Sprawiedliwi. Jak Polacy ratowali Żydów przed zagładą” (Rosikon Press, Warszawa 2013)

BEŁŻEC

Julia Pępiak zamarła z przerażenia. Nogi jakby wrosły jej w podłogę. Ze strachu nie mogła nawet ust otworzyć. Czyżby teraz miało się to skończyć? Ponad trzy lata ukrywania dwóch Żydówek, zachowywania maksymalnej ostrożności i oto na koniec taka głupia wpadka?

Gestapowiec szedł w stronę łóżka, żeby się zdrzemnąć, a tam pod pierzyną leżały przykryte Salomea z Bronką. Julia w myślach przyzywała Matkę Bożą, prosząc o cud.

To przecież Matka Boża nakazała jej przyjąć pod dach dwie uciekinierki. Kiedy 27-letnia Salomea Helman zapukała do jej okna, tuląc do piersi 5-letnią córeczkę, nie wypowiedziała ani słowa. „Nigdy nie przypuszczałam, że wzrokiem można tak zniewalająco prosić”, opowiadała po latach Julia i wspominała, że w tym momencie stanęła jej przed oczami Maryja uciekająca z dzieciątkiem przed Herodem. Ukryła matkę z córką w stodole, gdzie wykopała dla nich skrytkę pod ziemią.

Nie powiedziała o tym swoim dzieciom ani nawet mężowi. Być może obawiała się, że Jan nie wytrzyma nerwowo życia w ciągłym napięciu. A może łudziła się, że jeśli Niemcy znajdą Żydówki, to zabiją tylko ją, a nieświadomego niczego małżonka zostawią w spokoju.

Kiedy w sierpniu 1941 roku uciekinierki zdecydowały się szukać pomocy w gospodarstwie Pępiaków, peryferyjny Bełżec wydawał się znajdować poza zasięgiem zainteresowania Niemców. Z dnia na dzień powstał tam jednak nagle jeden z największych obozów zagłady ludności żydowskiej. W domu Pępiaków przymusowo zakwaterowano dwóch gestapowców z obsługi obozu. W takich warunkach Julia, zachowując zasady konspiracji, musiała potajemnie ukrywać i żywić ścigane kobiety.

Gdy wojna zbliżała się do końca, a front przesuwał się ze wschodu w stronę Bełżca, gospodyni postanowiła wynagrodzić swym podopiecznym niedogodności ukrywania się i zorganizować dla nich świąteczny obiad. Znała dokładnie rozkład zajęć Niemców. Kiedy wyszli do pracy, zastawiła wystawnie stół, wypuściła z kryjówki matkę z dzieckiem i zaprosiła je na ucztę. Nagle wrócił jednak jeden z gestapowców. Dobijał się do okna i krzyczał, żeby otworzyła. Szybko kazała się położyć Żydówkom do łóżka i nakryła je pierzyną. Niemiec wtoczył się do mieszkania lekko pijany. Poprosił Julię, żeby kupiła mu wódkę, a sam oznajmił, że musi się trochę zdrzemnąć. Ruszył w stronę łóżka, a przerażona Julia wezwała na pomoc Matkę Bożą.

Gestapowiec już miał się położyć, gdy nagle w pobliżu za oknem rozległy się strzały karabinu maszynowego. Niemiec momentalnie jakby otrzeźwiał, zaklął, złapał za broń i wybiegł z budynku. Kilka zaledwie sekund dzieliło Julię, jej rodzinę i dwie Żydówki od śmierci. Przeżyli wszyscy.

SIEDLISKA

W domu Baranków trwała rewizja. Niemcy przetrząsali dom w poszukiwaniu Żydów. Pilnowany przez żandarmów Wincenty wiedział, że nic nie uratuje już ani jego, ani żony Łucji. Myślał tylko o ocaleniu synów. W zamieszaniu powiedział im, żeby się schowali. Chłopcy wczołgali się pod żłób. Niemcy, gdy zobaczyli, że nie ma dzieci, przerwali szukanie Żydów. Zaczęli szukać chłopców. Wyciągnęli ich spod żłobu i zamknęli w izbie. Postawili przed domem jednego z okolicznych chłopów, by ich pilnował. Dwunastoletni Henio i dziesięcioletni Tadzio wyszli przez okno, ale mężczyzna złapał ich i z powrotem wrzucił do izby.

W końcu Niemcy odkryli w gospodarstwie dwie kryjówki, w których ukrywało się czworo Żydów. W obecności spędzonych w to miejsce mieszkańców wioski kazali przemaszerować uciekinierom przez całe podwórze pod studnię. Tam zastrzelili ich, strzelając do każdego po kilka razy. Potem wyprowadzili Wincentego i Łucję Baranków. Jak wspominał jeden ze świadków: „Prowadzili ich na śmierć na oczach wszystkich, a nikt nie drgnął, taki był strach. Ludzie stali jakby skamienieli. Oni też szli jakby skamienieli, tak sztywno wyprostowani jak do ślubu, tylko że twarze to już mieli jak nieżywe. Ona była w różowej halce i jego kufajce narzuconej wprost na bieliznę, a on był w spodniach i koszuli. A cisza to była taka jak w kościele, jakby dech w ludziach ścięło. Dopiero jak wyprowadzili dzieci i prowadzili je do stodoły, a one się tak trzymały za ręce i trzęsły, i szły, to płacz się podniósł. Niemcy wycelowali w ludzi karabiny i wołali: „Ruhe! Ruhe!'”

Tego dnia, 15 marca 1943 roku, w Siedliskach pod Miechowem żandarmi rozstrzelali małżeństwo Baranków i ich dwoje dzieci oraz czworo Żydów, najprawdopodobniej z rodziny Goldfingerów. Nazajutrz zabili też Katarzynę Baranek, matkę Wincentego, której nie znaleźli poprzedniego dnia.

WARSZAWA

W środku nocy rozległo się walenie do drzwi. Irena Sendlerowa wyjrzała przez okno. Chciała wyrzucić na zewnątrz rulonik zwiniętych karteczek, lecz zauważyła, że dom otoczony był przez gestapo. Podała więc zwitek swej koleżance Janinie Grabowskiej, która nocowała akurat u niej, a sama poszła otworzyć drzwi. Do środka wpadło jedenastu Niemców. Zaczęli szukać dowodów zbrodni.

Zbrodnią była pomoc Żydom. Dowód stanowiła kartoteka, gdzie wypisane były adresy ukrywanych dzieci. Jeśli gestapowcy znajdą listę, zginą wszyscy żydowscy uciekinierzy oraz ich polscy opiekunowie. Grabowska zdążyła wcisnąć rulon w bieliznę pod pachą i założyć przepastny szlafrok Sendlerowej z przydługimi rękawami. Tak ubrana z udawanym spokojem przypatrywała się rewizji.

Niemcy tymczasem przetrząsali szafy i szuflady, rozpruwali poduszki, a nawet zrywali podłogę. Irena nie dawała po sobie poznać, jak bardzo się bała. Strach ściskał jej jednak gardło. Na łóżku, pod posłaniem, znajdował się bowiem plik fałszywych dokumentów, metryk chrztu, pieniędzy i kolejny spis adresów. Podczas rewizji łóżko załamało się i przygniotło dowód zbrodni. Gestapowcy zajęci przetrząsaniem innych zakamarków przestali zwracać na nie uwagę.

Rewizja trwała trzy godziny, ale nie znaleziono niczego. Niemcy kazali się ubrać Sendlerowej i zawieźli ją do głównej siedziby gestapo przy alei Szucha. W kieszeni marynarki kobieta miała trzecią listę – spis nazwisk dzieci, którym nazajutrz miała zanieść pieniądze. Dyskretnie podarła więc kartkę i korzystając z nieuwagi eskorty wyrzuciła ją przez lekko uchylone okno samochodu. Ponieważ było ciemno, nikt nie zauważył tego. „Byłam spokojna o los dzieci. Swojego przeznaczenia nie znałam”, wspominała.

Śledztwo trwało ponad trzy miesiące. Niemcy wiedzieli, że pomaga Żydom, lecz nie znali konkretów. Była torturowana, ale nie wydała nikogo. Skazana została na karę śmierci. Tuż przed egzekucją „Żegota” przekupiła jednego z funkcjonariuszy gestapo, który wyprowadził Irenę na plac Na Rozdrożu i kazał uciekać. Kilka dni później przeczytała swoje nazwisko na afiszu wśród rozstrzelanych.

Dowiedziała się, że życie zawdzięcza prowadzonej przez siebie kartotece. Sendlerowa była bowiem szefową referatu Referatu Dziecięcego „Żegoty” i jako jedyna dysponowała pełnym spisem ukrywanych dzieci. Po jej aresztowaniu koledzy z organizacji nie wiedzieli, co się stało z listą Żydów. Bez niej tracili kontakt ze swymi podopiecznymi. Zdecydowali się na niebezpieczną akcję ratowania Polki tylko po to, by ratować żydowskie dzieci.

Grzegorz Górny

„Sprawiedliwi. Jak Polacy ratowali Żydów przed zagładą” (Rosikon Press, Warszawa 2013)