I niestety wcale nie jest to żart. Portal naTemat.pl przekonuje, że nawet dla milionerki szóste dziecko w rodzinie „to znaczący koszt” (pomijam problem, czy dla normalnego rodzica dziecko jest uznawane za koszt, czy może za dar). A dalej są wyliczenia, które mają przekonać, że w zasadzie to normalnie zarabiającego człowieka nie stać nawet na dwójkę, nie mówiąc już o trójce. Dowodem ma być pani Marta z Warszawy, która na same zabawki i plastelinę dla dwójki dzieci wydaje miesięcznie 200 złotych, a na pieluchy 300 złotych. Jeszcze droższa ma być – rzekomo ciąża i poród – bo jej koszty (w wersji „na bogato”) mają sięgać 10 tysięcy złotych i wreszcie koszty wymaganej przez szpital wyprawki to 500 złotych.

Czytałem te wymysły i oczy otwierały mi się ze zdumienia. Te wyliczenia wzięte są z sufitu, i z życiem normalnej rodziny (choćby takiej jak moja z piątką dzieci) niewiele mają wspólnego. Każdy z kosztów z tej listy (poza podręcznikami i wyprawką szkolną, ale tych akurat na liście kosztów nie ma) można zmniejszyć. A gdyby zacząć iść drogą wytyczoną przez naTemat.pl i zacząć zastanawiać się, czy stać mnie na utrzymanie samego siebie, to szybko okazałoby się, że nie. Sami bowiem państwo rozumiecie, że jeden tylko obiad w dobrej restauracji – na przykład „Sowa i przyjaciele” to koszt 700 złotych (bez wina). Pomnożone przez liczbę dni w miesiącu – daje to sumę 21 tysięcy złotych. Od czasu do czasu trudno odmówić sobie dobrego wina, więc suma – za same obiady – wzrośnie do 25 tysięcy. A są przecież jeszcze śniadania i kolacje (warto zamówić zdrowy cathering, co kosztuje około 10 tysięcy), osobisty trener fitness, utrzymanie samochodu itd., itp. W efekcie trzeba powiedzieć zupełnie jasno, że nie stać mnie nawet na obiady...

Absurd? Owszem. Ale tak samo absurdalne są wyliczenia, jakie proponują „eksperci” z naTemat.pl. Nie ma co ukrywać, że wychowanie dzieci kosztuje, ale kosztuje także utrzymanie mnie samego czy pieska (tyle, że jakoś nie widziałem na portalach szczegółowych wyliczeń, ile kosztuje utrzymanie zwierzęcia). Jest także faktem, że od czwartego, piątego dziecka w rodzinie trzeba zacząć liczyć – i to nawet, gdy nieźle się zarabia – każdy grosz, trzeba oszczędzać. Tyle, że to wcale nie oznacza, że nie stać nas na dzieci, a tyle, że nie stać nas na rezygnację, na to, by bardziej być niż mieć. A to zupełnie co innego.

Tomasz P. Terlikowski