W specjalnym liście skierowanym do swoich darczyńców ks. Lemański oznajmia, że rezygnuje z walki sądowej o zdjęcie kar. Powodem jest to, że trybunał watykański oddalił jego prośbę o zdjęcie z niego opłat sądowych. I to właśnie tak rozemocjonowało suspendowanego kapłana, że ten zdecydował się zakończyć sądową walkę. – Wymagane ode mnie wpłaty – napisał ksiądz w liście, którego fragmenty publikuje dziś „Gazeta Wyborcza” – sięgają niewyobrażalnych kwot. Nie będę zbierał pieniędzy na ten cel. Nie popełniłem żadnej zbrodni i żadne przestępstwo przypisywane mi przez biskupa nie obciąża mojego sumienia. Na szczęście kara suspensy to nie kara śmierci. Można po niej żyć. Nadal jestem księdzem Kościoła rzymskokatolickiego – napisał ks. Lemański.

I niestety te jego słowa doskonale pokazują, jak tych kilka lat bycia medialną gwiazdą, bohaterem liberalnych mediów, zniszczyło kapłaństwo księdza Lemańskiego. W normalnej sytuacji kapłan ukarany suspensą robi – jeśli tylko może – wszystko, by do sprawowania posługi powrócić. Eucharystia jest przecież centrum kapłańskiego życia, ona nadaje sens posługiwaniu księdza. A ksiądz Lemański, gdy sąd nie postępuje tak jak on by chciał, oznajmia, że „nie to nie” on posługi kapłańskiej wypełniać nie będzie…

Smutne jest także to, że mimo jasnych, kolejnych decyzji sądowych, ksiądz nie jest w stanie dostrzec własnej winy i rozpocząć próby pojednania z Kościołem i biskupem. To jest obecnie jego droga do powrotu do posługiwania. Sądy watykańskie jasno to pokazały, że nie pieniactwo, ale właśnie dialog są drogą. Listy redaktorów „Gazety Wyborczej” do papieża nie zastąpią normalnej kapłańskiej drogi życia. A wsparcie liberalnych mediów nie przywróci księdza do pełnych praw. Tu trzeba innej drogi, oczywiście niełatwej i bez wątpienia nieprzyjemnej, ale prawdziwie chrześcijańskiej.

Niestety wiele wskazuje na to, że po latach obcowania z liberalnymi, często niewierzącymi dziennikarzami i liderami opinii ks. Lemański stracił katolickiego ducha i nie widzi już takiej drogi. A szkoda, bo – niezależnie od trudnego czasem charakteru – był ksiądz przez wiele lat radykalnym świadkiem Chrystusa. Niestety to się zmieniło, a uznanie, że lepszymi wyrazicielami woli Jezusa w życiu księdza są Adam Michnik, Janina Paradowska czy Jarosław Mikołajewski, a nie własny biskup, doprowadziło kapłaństwo księdza Lemańskiego do stanu dramatycznego.

Na szczęście, o czym zawsze musi pamiętać katolik, to Bóg ma ostatnie słowo. I dlatego pozostaje nam nadzieja, że ksiądz Lemański odnajdzie zagubioną drogę, że powróci do pełnej jedności i pokoju, i że zrozumie, że nie tędy droga. Nam pozostaje modlitwa za tego (i wielu, wielu innych) kapłanów. O to, by szli drogą Jana Marii Vianneya, i by nas także prowadzili do Chrystusa.

Tomasz P. Terlikowski