Pracowałem razem z Lechem Wałęsą w Stoczni Gdańskiej na wydziale W-4. To był aktywny wydział. Poznałem go na strajku w 1970 r. Nadawaliśmy przez głośniki, że idziemy uwolnić aresztowanych kolegów. On wtedy też tam przemawiał. Wyszliśmy ze stoczni  uwolnić kolegów,  ale Wałęsy nie było z nami. Gdy staliśmy pod komendą milicji, to nieoczekiwanie w jej oknie ukazał się Wałęsa i zaczął coś do nas mówić. Ludzie zaczęli jednak rzucać do niego kamieniami i krzyczeć „zdrajca”! Poznałem go więc 15 grudnia. To był wtorek.


Nie zapomnę środy w stoczni, gdy stało 5 tys. ludzi. Można było zabierać głos, wypowiadać się. To było demokratyczne. Masówka się odbywała, a tutaj nagle pada jedna seria z karabinu maszynowego, potem druga seria. Przybiega do mnie kolega i mówi, że Kazik Sądecki nie żyje, że jest dużo rannych. Pamiętam jak jedna pani, która była w czasie wojny więźniem obozu koncentracyjnego zaczęła przemawiać do żołnierzy:  - Żołnierze, coście zrobili. Czy zdajecie sobie z tego sprawę? Przecież niejeden z was po skończeniu służby przyjdzie do pracy w stoczni. Jak wy tym ludziom spojrzycie w oczy? Było wtedy przed bramą stoczni, na placu gdzie stoi dziś pomnik, trzech zabitych i czternastu rannych  Wywiesiliśmy kir na maszt i kaski zabitych kolegów. Oni ostrzelali też stoczniowy szpital, więc my aby się to  nie powtórzyło krwią z placu sprzed stocznią wymalowaliśmy krzyż na dachu szpitala. Żeby nie strzelano. Cały czas krążył helikopter. Strzelali  też do ludzi na przystankach.


Wałęsa wszędzie chciał być, ale nie wybierano go. Ludzie mu nie ufali i nie był też znany. Gdy on w 1970 r. przepracował w stoczni 2 czy 3 lata, to dla porównania miałem przepracowane w niej 20 lat. Proponowano mi wielokrotnie współpracę, ale odmawiałem. Przyjeżdżał nawet pułkownik z Warszawy aby nas przesłuchiwać. Wielu kolegów odmówiło, ale byli tac, którzy poszli na współpracę.


Był taki krytyczny dzień w czasie strajku w 1970 r., w czwartek, że miała nastąpić pacyfikacja stoczni. Kobiety nie wytrzymały wtedy i zaczęły  Wałęsę oskarżać, że jest szpiclem. To  były: Pieńkowska, Duda-Gwiazda, Osowska, Rybicka. Skąd wiedziały? Dla mnie było podejrzane, że on przemawiał z tego okna na komendzie i nie wrócił stamtąd z nami do stoczni ale poszedł do domu i stamtąd dopiero do stoczni.


Po latach zwróciłem się do IPN-u  o dokumenty i zobaczyłem tam całe mnóstwo donosów na siebie. Wynikało, z nich, że najwięcej donosił na mnie Wałęsa. Podam dwa przykłady. Chcieliśmy wziąć udział w pochodzie 1 maja 1971 r. i tam zaprotestować. Wałęsa zaprowadził mnie do dziennikarza, który przyszedł do stoczni,  i który miał napisać o naszych postulatach, naszych bolączkach. Wałęsa deklarował, że on jest po naszej stronie i żebym przyszedł na pochylnię z nim rozmawiać. Spotkałem się z nim dwa razy, byli tam też inni koledzy m.in. Henryk Lenarciak. Wałęsa chciał abym się spotkał i trzeci raz, ale ja mu mówię, że on nic z tego nie wydrukował co mu mówiłem. Na to Wałęsa poszedł i wrócił po godzinie i powiedział, że wstrzymała mu to cenzura. Nie rozmawiałem więcej z tym dziennikarzem. Jednak opis rozmowy znalazłem po latach w papierach z IPN, gdy proponowałem,  aby złożyć wieńce pod bramą stoczni i przed trybują rzucić czerwone szmaty czyli szturmówki. To był donos podpisany przez „Bolka”. Opisał też innych kolegów, a nie było tam innych świadków.


Działałem z Wałęsą w jednej grupie w WZZ. Razem konspirowaliśmy. Przeczytałem w papierach, że jak Jagielski nie chciał się udzielać, to esbecy proponowali aby dał mi wódki. I byłem na spotkaniu w domu Wałęsy gdzie Jurek Kozłowski, który też okazał się płatnym TW o pseudonimie „Czarny” i to po latach.


Chciałem sprawę tych donosów „Bolka” wyjaśnić.  Rozmawiałem z Wałęsą o tym.  To było kilka lat temu na procesie Krzysztofa Wyszkowskiego z Wałęsą. Żyła jeszcze wtedy Ania Walentynowicz. Podszedłem do Wałęsy i mówię, że trzeba przecież wyjaśnić tego „Bolka”. – Donosiłeś na mnie i dwudziestu ośmiu kolegów ze Stoczni Gdańskiej. Wałęsa powiedział, że to nie prawda.  - Wierzysz w to?  - zapytał mnie.  – Wierzę – odpowiedziałem. – To nie wierz w te dokumenty, to są wszystko podrobione  - powiedział.  – Dobra, skończymy z tym – zaproponowałem – ty zrobisz konferencję, a ja przyprowadzę kolegów, na których donosiłeś. Zgoda?  – Zgoda – odpowiedział Wałęsa. Miał zadzwonić do mnie, ale nie odezwał się od tamtego czasu. Pięć lat minęło. Nie skorzystał z tej propozycji.


Miałem  do  niego wiele pytań? Wiele razy go  pytałem. Jak znalazł się na komendzie milicji w 1970? – Później ci powiem – odpowiadał mi Wałęsa, ale nigdy nie powiedział. – Dlaczego się spóźniłeś na strajk do stoczni w sierpniu ’80? Przyszedłeś o 10.30, choć umawialiśmy się na 6.00? - Też nie mam odpowiedzi.


Mówiłem Wałęsie, apelowałem do jego sumienia, że ludzie by mu to wszystko wybaczyli.  – Powiedz ludziom,  że musiałeś, że miałeś taką sytuację, ale wygrałeś – mówiłem mu.  Choć ja bym mu jednak nie przebaczył chociaż wiele mogę zrozumieć. Dlaczego bym nie przebaczył? Bo brał sobie za to pieniądze, zrobił sobie z tego środek zarobku, to jest dla mnie przykre. Nawet jeśli podpisał, to można było nie mówić prawdy, kpić sobie z nich, bo byli też tak inni robili, ale donosić pieniądze? Esbek zeznał, że Wałęsa sam się do nich zgłosił. On mówił, że wyciągnął krzyż i przyrzekał na ten krzyżyk, że będzie mówił im prawdę. Oni się z tego śmiali, że mają takiego aparatczyka, który będzie prawdę donosił, bo przysięgał na krzyż. Mam to zeznanie esbeka nagrane. Wałęsa nosił wtedy  czarny szkaplerz. Dziś ma Matkę Boską, i co? Co to zmienia?


/

 

Not. Jarosław Wróblewski