Myślę, że nadszedł czas, żeby wreszcie uporać się ze zmorą polskich mediów. Słynnym artykułem 212 Kodeksu Karnego. W naszym dziennikarskim środowisku raczej nie muszę do tego przekonywać. Tyle, ile szkód dokonali polscy sędziowie w ciągu ostatniego ćwierćwiecza, czerpiąc pełnymi garściami z tego artykułu, tego i na wołowej skórze by nie spisał.

Reforma polskiego sądownictwa jest świetną okazją, aby zlikwidować ten artykuł. Z pewnością dla mediów zwrot „dobra zmiana” nabrałby realnego kształtu. Dla wszystkich mediów. Bez względu na mijające mody i sympatie polityczne. Sam zaś ten zwrot miałby szansę stać się sloganem lansowanym przez media – przypominającym jeśli nie o punkcie zwrotnym w ich życiu, to z pewnością o ważnym kroku, będącym trwałym dorobkiem w drodze do poszerzania i umacnia ich wolności. Co więcej, szerzej – wolności słowa w Polsce. Bo przecież przepis ten służył i służy nadal do nękana nie tylko mediów, ale krytyków literatury, teatru, filmu sztuk plastycznych, a nawet zwykłych obywateli, wytykających publicznie patologie administracji państwowej, instytucji, spółdzielni  mieszkaniowych i firm prywatnych.

Art. 212 stał się nie tylko straszakiem dla wolności słowa. Jest ciągle używany jako  brutalny knebel do zamykanie ust. Wśród wielu przypadłości, jakie uwiły sobie ciepłe gniazdo w sądach, poczesne miejsce zajmuje ten przepis wprowadzony w wstanie wojennym, rzec można by w szczytowym okresie upadającego reżimu komunistycznego pod rządami i z inicjatywy „zasłużonego przyjaciela dziennikarzy”, vide Jerzy Urban jako jego rzecznik, gen. Jaruzelskiego.

Niedouczeni, leniwi i mało rozgarnięci sędziowie III RP, sami w dodatku nie przepadający za mediami, które w jakiejś części żyją ze skandalicznie niskiego poziomu polskiego sądownictwa, czasami wręcz złośliwie do nas nastawieni, z rozkoszą korzystali z dobrych pretekstów, aby przypomnieć, że to oni są panami naszej sądowej egzystencji. Pełnymi garściami korzystali z narzędzia. jakie do ręki wkładali im „dbający o swoje dobra osobiste oraz przeżywający tragedie i dramaty, a czasem ponoszący rzekome straty materialne z powodu naruszenia ich dobrego imienia” , wykorzystujący w ramach pieniactwa, nękania, dokuczenia, odwetu , przydatnego do takich gier sądowo-prawnych art. 212.

Sam słyszałem w sądzie, jak pewien wrażliwy były generał SB, nie mógł tygodniami spać, jak cierpiała cała jego bliższa i dalsza rodzina, kiedy on prawdziwy patriota, wstąpił jako młody człowiek do SB, żeby chronić ojczyznę przed „leśnymi bandytami”, a dziennikarz napisał, powołując się na opinię sąsiada generała, że powodem była chęć dostania mieszkania. Sam widziałem, jak pani sędzi, dojrzałej już kobiecie, której młodość przypadała na epokę PRL, wilgotniały oczy, kiedy słyszała dramatyczną opowieść o krzywdzie, jakiej doznał generał. Oraz niedowierzanie młodego dziennikarza, skazanego na karę grzywny.                            

Odpowiedzialność karną za tzw. zniesławienie należy, a zarazem można spokojnie znieść, bo do ścigania obrazy słownej, jak do naprawy krzywd z tego powodu odczuwanych, całkowicie wystarcza Kodeks Cywilny. Od wielu dziesiątków lat we wszystkich krajach o utrwalonej zachodniej demokracji, Kodeks Cywilny reguluje te kwestie w sposób całkowicie zadowalający pokrzywdzonych. Pozostawienie art. 212 w Kodeksie Karnym jest wygodnym narzędziem państwa do represji obywateli. Widzą to teoretycy prawa. Dostrzegają praktycy, stojący po stronie oskarżonych, a więc adwokaci.    

Najbardziej szkodliwe jest to, że przepis ten uderza w ludzi, którzy pełnią ogromnie pożyteczną rolę społeczną. Ujawniają opinii publicznej najróżniejsze nadużycia osób pełniących ważne funkcje publiczne. Zwykle robią to w dobrej wierze, zakładają, że działają w interesie społecznym. A tu nagle młot w głowę. Bez znieczulenia. Odwrotnie, sędziowie ranę posypują solą. Najwyraźniej kierują się humanitarną intencją o wymiarze profilaktycznym: - Nie zaszkodzi, jak trochę popiecze. Łatwiej zapamięta. A inni zauważą, czego nie należy robić.

Rozglądam się i co ja dziś widzę? W Sejmie i Senacie ogromną grupę polityków, która gotowa jest zrobić porządek i uzdrowić relacje między obywatelami, w tym ludźmi mediów a państwem. Nie zdejmując z mediów odpowiedzialności za słowo. Wymogów - obiektywizmu, rzetelności i staranności. W Kancelarii Prezydenta i Premiera widzę wyłącznie takich polityków.

Czy naprawdę dożyłem takiego czasu? Jeśli nie teraz można zrobić porządek, to kiedy?     

Jerzy Jachowicz

SDP.pl - Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich