W niedawnej rozmowie z Jerzym Stępniem, niezwykle aktywnym obrońcą wymiaru sprawiedliwości w kształcie w jakim latami funkcjonował w III RP, Bronisław Wildstein trafnie zauważył, że można być członkiem jakiejś partii, formalnie doń nie należąc.

To dość oczywiste, co myślał, dzieląc się tą uwagą. – Panie sędzio, pan jest typowym przykładem takiego człowieka właśnie – sugerował jednoznacznie Wildstein. Gdyby jgo uwagę rozszerzyć, mogłaby brzmieć tak: - Twierdzi pan, że podczas publicznych wystąpień tylko głosi pan swoje osobiste poglądy. Proszę zauważyć, że głosi je pan jednak podczas manifestacji organizowanych przez konkretną partię. Jako człowiek publiczny, w dodatku pełniący w przeszłości ważną funkcję prezesa Trybunału Konstytucyjnego, swoją twarzą nie tylko wyraża pan osobiste poparcie tej partii. Daje pan jasny sygnał, że utożsamia się pan z jej poglądami. I oznajmia pan to publicznie. Organizatorzy przywiązują do pana wystąpienia o wiele większe znaczenie niż do nie jednego z liderów partyjnych. Staje się pan nie do końca mimowolnym autorytetem tej partii. To jest o wiele więcej nawet niż formalne członkostwo.

Rzecz w tym, że w środowisku sędziowskim postaci podobnie zaangażowanych jak Jerzy Stępień po stronie określonych partii jest mnóstwo. I to zarówno tej rangi co Jerzy Stępień jak i całe rzesze innych znanych osób z szeroko pojętego środowiska prawniczego. Niewątpliwie do nich należy rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar.

Czy u kogoś wywołuje zdziwienie, że broni go Platforma Obywatelska przed przypisaniem go do obecnej opozycji politycznej. I to tej totalnej. Nikt nie może Adam Bodnarowi zabronić wygłaszania oświadczeń w stylu: - „Moje działania, które podejmuję, nie mają charakteru politycznego”. Trudno jednak w takie deklaracje wierzyć, wobec kilku wystąpień rzecznika, których nie da się wykreślić.

Przypomnę, że odnosząc się do sprawy wokół Trybunału Konstytucyjnego Adam Bodnar, wezwał siły międzynarodowe do spacyfikowania Polski. Opinie Komisji Weneckiej mają tak duże znaczenie – mówił – taki autorytet w środowisku międzynarodowym, że organ ten powinien pilnie zbadać sytuację w Polsce. W tej samej wypowiedzi straszył artykułem 7 traktatu o UE, czyli zastosowaniem sankcji wobec państwa, które narusza standardy rządów prawa i demokracji.

Kiedy premier Beata Szydło w połowie czerwca tego roku podczas uroczystych obchodów dnia pamięci ofiar niemieckich w Auschwitz powiedziała, iż wielkim zadaniem dla polityków jest doprowadzić do tego, by „tak straszliwe wydarzenia jak te, które miały miejsce w Auschwitz, a także innych miejscach kaźni, nigdy więcej się nie powtórzyły”. – Auschwitz to w dzisiejszych niespokojnych czasach wielka lekcja tego, że trzeba czynić wszystko, aby uchronić bezpieczeństwo i życie swoich obywateli – dodała.

Media związane z opozycją totalną zaatakowały premier za wplecenie aktualnych wątków politycznych. Dołączył do nich Adam Bodnar, prostując premier: - „Musimy pamiętać, że wiele narodów współuczestniczyło w realizowaniu holokaustu. W tym także naród polski”.

Kolejny głos zgodny z duchem opozycji zabrał rzecznik momencie pojawienia się pierwszych propozycji zmiany ustawy o sądach powszechnych, pisząc na twitterze: - „ Każdy z nas może być kierowcą Seicento... pomyślmy o tym oceniając reformę sądownictwa przygotowywaną przez Ministra Sprawiedliwości" – napisał, nawiązując złośliwie do wypadku samochodowego premier Szydło, biorąc w opiekę rzekomo już skrzywdzonego młodego kierowcy. Prawie jakbym czytał twitta Borysa Budki.

A więc nie budzi mego zdziwienia to, że posłanka PO Marta Golbik zamierza wnieść o ukaranie mego kolegi redakcyjnego Marka Pyzę o to, że zamachnął się na rzecznika. Według słów Marty Golbik, Marek Pyza „dokonał bezpośredniego ataku na Adama Bodnara, próbując wprowadzić go w spór polityczny i pokazać Polakom, że stoi po którejś ze stron”.

Miła pani posłanko Marto Gulbik, Marek Pyza nie musiał niczego próbować. Adam Bodnar w pełni świadomie sam siebie wprowadza w spory polityczne. Po wtóre, Polacy już od dawna widzą po której ze stron stoi Adam Bodnar. Marek Pyza nie musi im tego pokazywać.

Jerzy Jachowicz/sdp.pl