Zastanawiam się, co jeszcze dziennikarze telewizyjni są w stanie wymyśleć, by tworzonym przez nich programom nadać charakter teatru absurdu. Po raz pierwszy elementy absurdu pojawiły się w programie TVN w czerwcu zeszłego roku. Zdecydowano się wówczas przeprowadzić kilkugodzinną transmisję na żywo z przejazdu samochodu z premierem Donaldem Tuskiem i jego żoną, którzy zmierzali z Warszawy do Łodzi na proszony obiad do domu Johna Godsona, wówczas posła PO.  Siłą i jednocześnie atrakcją transmisji miały być  dwa filary. Pierwszym, że samochodem jedzie premier. Drugim, że Donald Tusk pokonuje trasę Warszawa-Łódź świeżo udostępnionym do ruchu odcinkiem C autostrady A2 między Strykowem a Konotopą.

Każdy oglądający po pięciu minutach miał dość transmisji, ponieważ jedynym obrazem widocznym na ekranie był mały pojazd, poruszający się po monotonnej drodze, wokół której roztaczała się równie jednostajna pustka. Kamera umieszczona na helikopterze fotografowała z góry samochód, który wyglądał na model, jakimi bawią się kilkuletni chłopcy po wyciągnięciu go z pudelka, stojącego pod łóżkiem. Cała ekipa, począwszy od wydawcy poprzez kamerzystę do dziennikarza, zasługiwała na Oskara za najnudniejszy program roku 2012 w Europie.  Tu przynajmniej wysiłek realizatorów był niewielki. Za to spory koszt ze względu na udział helikoptera.

Telewizja Polsat wniosła do dziennikarskiej sztuki telewizyjnej własny , również na miarę Oskara, tym razem 2013, wkład.  Ogromnym nakładem sił i środków stworzyła wielogodzinny thriller telewizyjny ze sprawy, które nikogo poza samymi twórcami,  jej kilkoma bohaterami i niektórymi politykami , nikogo z widzów nie mogła zainteresować.  Rzekomy ten thriller był wielogodzinnym tasiemcem, rozpoczętym w czwartek i mającym swój dalszy ciąg przez bez mała cały  piątek.  Jego głównym bohaterem był poseł PSL Eugeniusz Kłopotek, a ściślej jego wyłamanie się z dyscypliny partyjnej, nakazującej mu głosowanie przeciwko przeprowadzeniu referendum w sprawie reformy szkolnictwa. Przy czym, jak wszyscy dziennikarze wiedzieli, najbardziej gorącym punktem spornym proponowanej przez rząd reformy jest przepis, zmuszający sześciolatków do rozpoczęcia nauki w szkole.

Nie  można zaprzeczyć, że było to niezwykle ważne głosowanie dla wielu milionów polskich rodzin, które są przeciwne tej reformie, m.in. z powodu nieprzygotowania polskiego szkolnictwa na rozpoczęcie edukacji z sześciolatkami.  Zatem głosowanie dotyczyło ważnego aspektu społecznego. Nie mniej ważne też było z punktu widzenia politycznego. Pokazywało, że dla obecnej ekipy istotniejsze niż potrzeby obywateli są założone przez rząd priorytety. Rząd jest mądrzejszy od obywateli, wie dobrze, co jest dla nich najlepsze i będzie, czy chcą tego czy nie, uszczęśliwiał ich oraz nasze najmłodsze pokolenia na siłę.

O tych sprawach ogólnych nikt z dziennikarzy nie próbował mówić, choć aż prosiło się, aby przepytać, jakie argumenty mają zwolennicy reformy a jakie przeciwnicy. Ale i fachowcy i zwykli rodzice i nauczyciele, a nie politycy. Zamiast tego twórcy programu rygorystycznie realizowali taki oto scenopis.

 Gmach Sejmu. Poseł Kłopotek (i drugi mniej znany poseł PSL) zapowiada wyłamanie się z dyscypliny partyjnej w czasie jutrzejszego głosowania. Przewodniczący klubu PSL Jan Bury wierzy w to, że poseł Kłopotek się opamięta i nie zrobi takiego głupstwa. Inni posłowie PSL również  zakładają, że Kłopotek się nie odważy.

Piątek. Sejm. Boże! Jakie wydarzenie. Kłopotek się odważył. Kłopotek zrobił głupotę. – Dlaczego pan to zrobił? – pytają dziennikarki. I opowiadają, opowiadają, co zrobił Kłopotek. 

Następny akt. - Co za to czeka Kłopotka? Jaka spotka go kara? Opowiadają,  jaki jest regulamin. Jakie przewiduje kary. Zapowiedź posiedzenia zarządu klubu, na którym zostanie podjęta decyzja, co z Kłopotkiem ( i tym drugim,  Andrzejem Dąbrowskim, co to w styczniu tego roku przeszedł do PSL z „Solidarnej Polski”).  Dziennikarka, któraś z kolei już, uświadamia, sama prawie mdlejąc z przejęcia, że możliwe są następujące kary: - upomnienie, nagana, wyrzucenie z klubu. O Boże! Co się stanie z Kłopotkiem? Przecież Jan Bury zapowiadał, że nieprzestrzeganie dyscypliny partyjnej grozi usunięciem z partii nawet. Dziennikarki biegają po Sejmie i pytają, pytają.  My, telewidzowie, to wszystko – przypominam -  oglądamy. - Za co? - się pytam. Za jakie grzechy? Jan Bury – nie wie jeszcze. Stanisław Żelichowski:  – Trudno powiedzieć. Najbardziej doświadczony poseł PSL najwyraźniej się nie przejmuje. A dla mnie koszmar. Siedzę kilka godzin przed telewizorem i nadal nie wiem, co się stanie z Kłopotkiem. Sam bohater pociesza mnie: – Są trzy możliwe kary – upomnienie, nagana i wykluczenie z klubu. Chyba mnie nie wyrzucą – siebie też pociesza. Zarząd nie może się zebrać, bo ma opóźnienie. Czekam więc aż się zbiorą i rozpoczną. To mi nie wiele da. Muszę poczekać aż skończą. Oglądam małą sondę dziennikarską.  Jak na zarządzie zachowa się Kłopotek? Wiele zależy od jego postawy. Skruszeje czy nie?  Co za bałagan w tym Sejmie. Tam nikt nie wie, jak się zachowa Kłopotek. Mówiłem – thriller.

Wreszcie po całym dniu napięcia, wiem. Zostali ukarani naganą. Dlaczego tak łagodnie? Wyjaśnia Jan Bury: - Kłopotek i Dąbrowski przeprosili pozostałych posłów i złożyli akt skruchy. - A jednak skruszał – pomyślałem, zasypiając. 

Ale to już w nocy. Bo wcześniej Kłopotek powiedział dziennikarkom, że karę przyjął z pokorą, gdyż na nią zasłużył, bo złamał dyscyplinę partyjną. Prawdę mówiąc, to powiedział jednej dziennikarce jeszcze przed posiedzeniem zarządu. A teraz tylko powtórzył. Dociekliwa dziennikarka po posiedzeniu  zapytała, czy będzie jeszcze łamał dyscyplinę?  – Nie wiem, trudno dzisiaj jednoznacznie przewidzieć – odparł poseł Kłopotek filozoficznie.

Najprawdziwszy teatr absurdu.

Jerzy Jachowicz/Sdp.pl