Po dycyzji ministerstwa obrony Izraela, wśród Palestyńczyków zapanował mały niepokój. Warto przypomnieć, że codziennie około 30 tyś. Palestyńczyków przemieszcza się do Zachodniego Brzegu z faktu, że tam pracują. Poruszali się dotychczas ogólnodostępną komunikacją.

Zakaz wprowadzona pod naciskiem osadników przeciwnych wspólnemu podróżowaniu z Palestyńczykami. "Agresywną kampanię w tym celu osadnicy prowadzili od kilku lat. Argumentowali, że wielu żydowskich osadników, w tym uczennic, było prześladowanych przez Arabów podczas podróży" - informuje rp.pl. Co ciekawe, nawet izraelskie Siły Obronne nie widzą zagrożenia wspólnym podróżowaniem Żydów i Arabów jednym autobusem. Po prostu wygrały naciski totalnych ortodoksów, którzy po prostu nie chcą przebywać w jednym miejscu z Palestyńczykiem.

Według Palestyńczyków jest to nic innego, jak segregacja rasowa. "Odtąd będą musieli przyjeżdżać do przejścia granicznego Eyal, skąd na ogół mają bardzo daleko do miejsc pracy. Tam będą przechodzić kontrolę bezpieczeństwa i okazywać specjalny identyfikator biometryczny, który upoważni ich do przekroczenia granicy" - informuje rp.pl.

Co warto przypomnieć: "W Izraelu jest to już drugi rodzaj segregacji w środkach transportu publicznego. W kilkudziesięciu liniach autobusowych obowiązuje bowiem również segregacja płciowa, wprowadzona pod naciskiem ultraortodoksyjnych Żydów. W pojazdach tych kobiety mogą siadać wyłącznie z tyłu autobusu".

Cóż, rozumiem, że dla Izraelczyków bezpieczeństwo jest najważniejsze, ale żeby posuwać się do takich rozwiązań to chyba już lekka przesada, nieprawdaż?

mod/Rzeczpospolita