Tomasz Wandas, Fronda.pl: Czy jako katoliczka jesteś wolna od uprzedzeń, stereotypów?

Iza Wojtowicz, blogerka: Kościół ma trochę słaby pijar, w czasach hejtu na Kościół, to naprawde nie jest takie łatwe do osiągnięcia... Musimy się odkopywać, tracić siły na to, by zaprzeczać temu, co powszechnie się twierdzi na temat Kościoła...

Myślisz, że to, że ktoś jest prawiczkiem, albo dziewicą to stawia go wyżej? Jest lepszy? Myślisz, że to ma jakikolwiek związek z naszą wiarą? To rozróżnienie trochę mnie drażni. Ja zdecydowałam, że chcę być, ale to był długi proces. Musiałam się nasłuchać konferencji, gadać ze swoim sercem, pytać, czego ja właściwie chcę, po co mi to, co mi to daje… Myślę, że gdybym spotkała Jezusa, to ten rozmawiałby z mną niezależnie od tego, czy jestem dziewicą, czy nie. Są przecież różne sytuacje, jedni może nie mieli okazji do tego, by znaleźć się w sytuacji „podbramkowej”, drugich wykorzystano, kiedy wypili za dużo, trzecim wmówiono, że tak trzeba, inni z kolei nawet się nie zastanawiają nad tym… Wiem tylko, że nie powinnam tak kategoryzować ludzi. Mogę mówić, dlaczego ja robię tak, a nie inaczej. Mogę dyskutować, ale nie powiem: Ty jesteś gorszy/a.

Powód do wstydu? Myślę, że sami się nakręcamy w tym wstydzie. Czego niby mam się wstydzić? Że spośród miliarda opcji – jak żyć - ja wybrałam tę? Wstydzi się ten, który nie jest przekonany do tego, co robi. Ten, kto robi tak, bo nie wypada inaczej, bez wewnętrznego przekonania. Sprawdziłam to na sobie. Dopóki sama sobie nie powiedziałam, że chcę tak właśnie żyć, żyłam w strachu o reakcję innych ludzi. Niewiele mówiłam, zamykałam się, ale to jest proces, to jest jakaś wewnętrzna pewność, poczucie, że tak się chce. Taka postawa ,myślę, że musi być połączona z tolerancją wobec drugiej osoby, która ma prawo powiedzieć ci, że ona tego nie kupuje, nie rozumie i nie chce tak żyć. Bez tej tolerancji zaczniemy się wykłócać, kto ma rację i wtedy nic dobrego z tego nie wychodzi. 

Podczas naszej ostatniej rozmowy wspomniałaś mi o tym, że wcale nie jest tak, że młodzi ludzie nie mają wartości, a nawet jest wręcz przeciwnie. Jakieś dowody? Ciężko znaleźć dziewicę, prawiczka, a jeśli to jest to powód do wstydu, kościoły pustoszeją… Gdzie, więc?

 Nie wiem, czy te pustoszejące kościoły to taka do końca zła sprawa. Zmienia się wtedy jakość uczestniczenia w tym, co kościół ma do zaoferowania. Ci ludzie są bardziej świadomi, zaangażowani. Jakoś tego Boga traktują bardziej serio. Tak się już przyzwyczailiśmy, że religia katolicka jest taka polska i każdy Polak musi w tę niedzielę iść do kościoła. Odstać, ale ma być. Bo tradycja, bo trzeba, bo babcia skrzyczy, bo nie dadzą ślubu. A daj spokój, wiara ma w jakiś sposób wyzwalać, księża mają towarzyszyć, wspierać, a nie robić jedynie za policjantów.

W czym zatem problem, co Cię skłoniło do refleksji?

Wiesz, zaprotestowałam dlatego, że swoje lata szkolne spędziłam z ludźmi wrażliwymi na Boga, poszukującymi Go. Razem jeździliśmy na oazy z kapucynami. Trzymaliśmy się razem przy tym, co dobre, co miało jakąś wartość. Gubiliśmy się i wracaliśmy, śmialiśmy i płakaliśmy. Odkąd pamiętam, zawsze czułam, że ten kościół to mój drugi dom. Ten czas ukierunkował moje serce na poszukiwanie właśnie dobra w ludziach. Pamiętam, jak podczas rozmowy z kierowcą opowiadałam o portalu "przeznaczeni.pl", że jest to portal dla ludzi z wartościami. Ten niesamowicie się oburzył na tę nazwę, mówiąc: czyli pozostałe portale są już dla ludzi niewartościowych? I we mnie rodzi się podobny bunt, kiedy słyszę, że młodzi ludzie nie mają wartości. Sam widzisz, nie jest łatwo, dewiza: jakoś się przez to życie prześlizgnę, oby bez przypału…, kultura instant też nie sprzyja... ale nie odważyłabym się na tezę - młodzi ludzie nie mają wartości. Optyka jest ważna. Wszyscy jesteśmy w jakiś sposób pogubieni, każdy z nas babra się w jakimś grzechu po łokcie... Ale to dobro zawsze gdzieś się przebija. Ono nie zniknęło, ono jest przysypywane masą innych rzeczy...Ludzie z natury są przecież dobrzy! "Wszystko, co stworzył było dobre".

Idę na pielgrzymkę i widzę mnóstwo młodych ludzi, jadę na rekolekcje, a razem ze mną ludzie w wieku ok 25-30 "tracą" weekend na słuchanie konferencji, na adorację... Wchodzę na akademicką mszę w św.Annie i od razu zdejmuję kurtkę, bo w takim tłumie zaraz robi mi się słabo. Przypadkiem znajduję się na konferencji Pulikowskiego - wszystkie ławki zajęte. Większość faceci. Idę na ekstremalną drogę krzyżową, otwieram drzwi  kościoła i widzę cały kościół wypełniony po brzegi, większość faceci. Pamiętam, że całą tę mszę miałam szklanki w oczach.

Czasem jak słyszę te opinie ludzi z poza kościoła, to aż chce mi się krzyknąć „ale ludzie, to nie tak jak myślicie, stoicie na zewnątrz i oceniacie tynk i cegły”. Wejdzcie do środka, zaangażujcie się, zachwycicie się! Sprowadzamy katolicyzm do tego, co nam nie wolno, zawężając jednocześnie perspektywę. W zasadzie sama nie wiem, dlaczego. Może chcemy wszystko zrozumieć. Jasno określić, że to możesz robić, a tego nie. Łatwo jest później to wyegzekwować. Wydaje mi się, że Boża logika nie ma z tym nic wspólnego. Zafiksowaliśmy się na punkcie tych zakazów, daliśmy się zastraszyć.

Przeszłaś gwałtowne nawrócenie czy Bóg pokazuje Ci się pomału, stopniowo?

Zdecydowanie powoli. Nie przypominam sobie tego momentu, w którym to wszystko się zaczęło. Ta relacja ciągle jest w trakcie budowy. Widzę, że pewne rzeczy, o których dużo mówię na modlitwie, które jakoś tam powierzałam przybierają czasem taki obrót, że nie sposób, tłumacząc to wszystko, nie odwołać się do Bożej ingerencji. Wiele dzieje się u mnie wewnętrznie. Pośród wszystkich moich myśli, pomysłów na działania, jakichś natchnień, weny wiem, że przebija się ta Boża myśl. Nie chcę mówić, że Boga czuje, bo czasem nic nie czuję, a wiem, że jest. To trudne do objęcia rozumem, ale na tym chyba polega wiara. Żeby nie wszystko rozumieć.

-Prowadzisz bloga „przekorna po katolicku”, skąd pomysł i jaka jest jego idea?

Wiesz, ja od zawsze miałam ciągoty do tworzenia czegoś dla innych. Jak Ci to mówię, to przypominają mi się czasy, kiedy byłam animatorką w oazie braci mniejszych kapucynów. Tam, prowadząc spotkania, mówiąc konferencję, jakieś świadectwa, czułam, że to jest to, że spalam się dla innych, ale że i oni motywują mnie np. do przeczytania książki, zrobienia czegoś ponad to, co trzeba robić, do starań, by być lepszą, bo jestem dla tych uczestników jakimś wzorem. Z racji wykształcenia i zainteresowań lubię tworzyć, robić w słowach. Studia, które pozwoliły mi wejść w pewnym stopniu w świat sztuki i kultury, wyrobiły we mnie indywidualność. Zaczęłam szukać siebie, wyrabiać swój własny styl, wychodzić przed szereg i te wszystkie doświadczenia pozwoliły mi stworzyć ten fanpage. Początkowo chciałam założyć bloga, ale brakowało mi pewnych umiejętności, więc założyłam fanpage, żeby dzielić się moim przekornym spojrzeniem na różne sprawy. Dlaczego po katolicku? Bo jestem świadomie katoliczką. Z pasji, wyboru i przekonania. Myślę, że katolik musi być w pewien sposób przekorny wobec tego świata. Ileż to razy Pan Jezus przekornie wobec opinii tłumu spotykał się z prostytutkami i celnikami? Co zrobił gdy uderzono go w jeden policzek? Myślę, że od tego tekstu zaczęłam bardzo poważnie myśleć o założeniu czegoś swojego:   http://bosko.pl/mpw/Przekorna-po-katolicku.html   Chcę też pokazać, że życie duchowe może łączyć się ze zwykłą codziennością. Że wiara to coś całkiem normalnego  Chcę mówić o kościele w pozytywny sposób, bo taki kościół poznałam. Zwrócić uwagę na coś, na co raczej nikt do tej pory nie patrzył w taki sposób. Mam z tego satysfakcję i to mnie rozwija.

Jak Ci się wydaje, gdzie jest klucz w nieodpowiednim patrzeniu na dzisiejszych młodych ludzi, na ich system wartości?

 Myślę, że to narzekanie, to taka nasza polska przypadłość. Bezwiednie powtarzamy: jaka ta dzisiejsza młodzież zła. Wydaje mi się, że trzeba się trochę wysilić i się do tej młodzieży zbliżyć, żeby wdawać takie osądy. Popracować z nimi trochę, pogadać, poobserwować różnych ludzi. Widzę po sobie, że im jestem bardziej otwarta na nowe doświadczenia, tym więcej moich stereotypowych poglądów się sypie. Też nie jestem ślepa, widzę jak niektórzy młodzi ludzie ślizgają się po życiu mówiąc tylko o hajsie i imprezowaniu. Z całych sił staram się wtedy dostrzec coś dobrego w nich, jakieś nasionko i podlewać je - chwaleniem, propozycją wyjścia gdzieś, albo po prostu wysłuchuję z zaangażowaniem. Spróbuj takiego trochę przekornego wobec powszechnej opinii podejścia, a zobaczysz co się stanie.

Gdzie Ty uczysz się wartości, stałości, dobra?

Ja dostałam podwaliny – rodzinę, zawsze otwartych na rozmowę braci kapucynów, znajomych, z którymi mogłam rozmawiać na trudne tematy. To jest moja baza, taka trampolina od której się odbijam. Ale myślę, że nie można żyć tylko z ta świadomością, dlatego słucham nadal konferencji, przynależę do wspólnoty, modlę się – raz gadam w modlitwie jak najęta, raz błagam tylko o to, by Pan Bóg mnie nie zostawiał w jakiejś konkretnej sytuacji.  Dużo rozmawiam, mam wspaniałych dziadków, którzy są przykładem niemożliwej z ludzkiego punktu widzenia miłości, czerpię z doświadczeń, czyichś i swoich błędów. Uwielbiam słuchać! I zachwycać się z pozoru banalną rzeczą. Dużo analizuję i rozmyślam. Otaczam się tym, co intuicyjnie czuję, że jest dobre, przyczynia się do mojego wzrostu, buduje mnie. Sprawia, że widzę więcej sensu, że zaczynam rozumieć powoli to wszystko – do czego jestem stworzona, co mam z tym życiem począć. To ciągła praca nad tym, by tego dobrego nie spuścić z oczu, by nie dać się wpuścić w maliny.

Z jaką reakcją się spotykasz wśród ludzi, gdy mówisz o swoich wartościach? Czy zdarzają Ci się jakieś przykrości?

Wiesz, mam bardzo fajne doświadczenie z ostatnich warsztatów z promocji w sieci. Na początku zajęć musieliśmy powiedzieć, jakim tematem zajmujemy się w internecie. Nie spotkałam się z jakąś entuzjastyczną reakcją, ale z czasem zaczęliśmy rozmawiać o kościele, bo uczestnicy byli ciekawi, jacy ludzie czytają przekorną, czy są u mnie na fanpage-u tzw. hejterzy. Rozwinęła się bardzo ciekawa wymiana zdań i przysłuchując się jej doszłam do wniosku, że ludzie, którzy tej wiary „nie czują” bardziej potrzebują zrozumienia i akceptacji, która ich otwiera na rozmowę niż toczenia kolejnych walk na argumenty. Myślę, że gdybym tę osobę zaatakowała, nie dowiedziałabym się, dlaczego jej z kościołem nie po drodze. Bo kontra trochę zamyka, albo wzbudza agresję, a nie o to przecież w tym wszystkim chodzi. Od czasu kiedy ja nabrałam pewności w tym, gdzie jestem i co robię, to wiara jest tak integralną częścią mnie, że nawet w korporacji, w której pracuję mówię o tym, że byłam na rekolekcjach, czy idę na wspólnotę. Nie zastanawiam się nad ich reakcją, są pewnie różne i tak będzie do końca świata. Myślę, że jeśli mówimy z pasją i zaangażowaniem, to rzadko kto uderzy w nas czymś, co jest przykre. Pasją się zaraża, entuzjazmem przecież też. A nawet jeśli by mi powiedział/ła, że nie chce o tym słuchać, to jeszcze bym podziękowała za szczerość. Jedni się pasjonują żywnością bio, drudzy szaleją na punkcie tańca, inni filmów Marvela. Mamy w siebie rzucać hejtem, dlatego, że jesteśmy inni? To trochę bezsensowne, nie uważasz?