W jednym z tekstów, dotyczących pełzającej islamizacji Europy, przytoczyłem historię znajomego księdza, który został wyciągnięty przez muzułmanów z samochodu i skopany. Nie napisałem jednak wtedy, w jakim niemieckim mieście miało to miejsce. Otóż było to w Kolonii, w której mieszka ponad 120 tysięcy muzułmanów, stanowiących ponad 10 proc. jej mieszkańców. Miało to miejsce w mieście, w którym w 2006 roku muzułmanie umieścili w pociągach bomby, które na szczęście nie wybuchły. W mieście, w którym powstał otoczony 55 - metrowymi minaretami, największy w Niemczech i jeden z największych w Europie meczet, który może pomieścić prawie 4 tysiące osób. To właśnie pod Kolonią mieści się niemiecka centrala salafitów (arab. przodkowie), których marzeniem jest, aby wszyscy Niemcy wyznawali Allaha.

Pamiętam, jak ów znajomy ksiądz opowiadał mi kiedyś, że gdy muzułmanie rozdają Korany na ulicach Kolonii nikt ich nie niepokoi. (W całych Niemczech Korany rozdaje codziennie ok. 2,5 tys. wolontariuszy. W ten sposób, dotychczas udało się im rozdać ponad 1,6 mln Koranów. Głównym ich celem jest rozdanie 25 milionów). Inaczej jest jednak, gdy na ulicach Kolonii próbują pojawić się chrześcijanie, którzy chcą ewangelizować mieszkańców tego miasta. Zdarza się bowiem, że są zatrzymywani za zakłócanie porządku. Z tego też powodu ów ksiądz, musiał uciekać się do zachowań niestandardowych. Gdy widział, że zmierza w jego kierunku policja, która chce powstrzymać ewangelizację, zaczął raz śpiewać modlitwę "Szema Izrael". Gdy policja usłyszała słowo Izrael, szybko wycofała się i zaniechała interwencji. Nie chciała bowiem ryzykować, że zostanie posądzona o antysemityzm. Dzięki temu, ksiądz mógł dalej ewangelizować. Pokazuje to jednak skalę absurdu, do jakiej doprowadziła poprawność polityczna w Niemczech.

Demonstracja przeciwko salafitom w Kolonii

Pod koniec października doszło w Kolonii do demonstracji przeciwko salafitom, w której wzięło udział ok. 4 tysiące osób. Wśród nich znajdowali się niemieccy chuligani oraz członkowie niemieckiej skrajnej prawicy, w tym neonaziści. Agresja demonstratnów szybko skupiła się na policji i protesty przerodziły się w zamieszki. Rannych zostało 49 funkcjonariuszy policji. 17 osób zostało aresztowanych.

Protesty i marsze skrajnej prawicy w Niemczech nie są niczym nowym. Nowością jest jednak to, pod jakim szyldem odbył się protest w Kolonii. Demonstrowano bowiem przeciwko salafitom i islamizacji Niemiec. Skrajna prawica nazwała nawet ów protest "cudem w Kolonii". Przeciwko islamizacji zjednoczyły się bowiem, walczące ze sobą na co dzień grupy chuliganów z całych Niemiec. Teraz, niemieccy chuligani próbują zmobilizować inne niemieckie miasta, rzucając hasło: "Kolonia to dopiero początek".

Chuligani chcą maszerować w Berlinie i Hamburgu

Kolejne protesty przeciwko islamizacji Niemiec rozprzestrzeniają się na inne niemieckie miasta. Na 15 listopada zaplanowano je m.in. w Hamburgu i Berlinie.

Minister spraw wewnętrznych Niemiec Thomas de Maizière powiedział jednak, że tego typu demonstracje mogą być z góry zakazywane. Długo nie trzeba było czekać na realizację słów ministra. Demonstracja w Hamburgu, która miała odbyć się pod hasłem: "Europa przeciwko terroryzmowi państwa islamskiego", w której swój udział zapowiedziało 5 tys. osób, została odwołana ze względów bezpieczeństwa. (Warto wspomnieć, że to właśnie w Hamburgu przygotowywało się trzech zamachowców samobójców, którzy usiedli za sterami samolotów, które 11 września 2001 roku uderzyły w wieże World Trade Center). W związku z owym zakazem rozpoczęła się w Niemczech dyskusja na temat prawa do zgromadzeń. Były sędzia sądu konstytucyjnego w Nadrenii Północna-Westfalia, Michael Bertrams powiedział że konstytucja gwarantuje prawo do zgromadzeń, ale zakazy lub ograniczenia tego prawa mogą być dozwolone w szczególnych przypadkach. Takim przypadkiem jest m.in. bezpieczeństwo publiczne. W związku z zakazem, niemieckie media twierdzą, że państwo prawa jest obecnie poddawane najtrudniejszemu od dziesięcioleci testowi.

Demonstracja rozpocznie się pod Bramą Brandenburską

Mimo odwołania demonstracji w Hamburgu, nie odwołano jednak dotychczas demonstracji w Berlinie, gdzie 15 listopada pod hasłem: "Przeciwko islamizacji, salafitom, polityce wobec uchodźców" spod Bramy Brandenburskiej ma wyruszyć około 10 tysięcy chuliganów oraz członków niemieckiej prawicy. (przyp. 26 listopada 2014 rok. Marsz w Berlinie nie odbył się. 15 listopada protesty miały jednak miejsce w Hanowerze. Wzięło w nich udział ok. 3 tysiące osób.)

Nastroje w niemieckim społeczeństwie w ostatnim czasie wyraźnie się radykalizują. Podsycane są bowiem przez poprawność polityczną, którą skrzętnie wykorzystują muzułmanie, którzy kiedyś przybyli do Europy jako goście, a dziś chcą być już jej gospodarzami. Niedawno w Wuppertalu, w Nadrenii Północnej-Westfalii, islamiści wieczorami patrolowali ulice, ubrani w pomarańczowe kamizelki z napisem "Shariah Police”. Spotykanych przez siebie ludzi napominali, aby postępowali według islamskiego prawa szaraitu. Jeżeli jednak wskaźniki demograficzne się nie zmienia, to już za 50 lat, taki patrol będzie na porządku dziennym, gdyż Niemcy będą Niemcami tylko z nazwy. Rdzenni mieszkańcy tego państwa będą bowiem stanowili w nim mniejszość.

Mieszanka wybuchowa

W niemieckiej wersji multi-kulti powstała mieszanka wybuchowa, której eksplozja jest tylko kwestią czasu. Należy bowiem pamiętać, że zwiększająca się w Niemczech liczba muzułmanów, jest także paliwem dla skrajnej prawicy, w tym niemieckich neonazistów, którzy mają już na koncie zabójstwa muzułmanów. Z dwóch stron widać więc wyraźnie rosnące zagrożenie konfliktem, który może rozlać się na ulice niemieckich miast. Niewątpliwie zagrożenie to jest jednak obecnie większe ze strony muzułmanów, niż skrajnej prawicy. Nie wszyscy bowiem niemieccy chuligani to neonaziści. Część z nich widzi zagrożenie zarówno w neonazizmie, jak i islamizmie. Dlatego akcja "Hooligans gegen Salafiten" - "chuligani przeciwko salafitom" może przyczynić się do postawienia tamy islamistom w Niemczech. To właśnie środowisko chuliganów jest obecnie ostatnim bastionem, który nie uległ jeszcze w Niemczech muzułmanom i wciąż ma szanse pokrzyżować islamistom szyki. W przypadku Niemiec może to jednak oznaczać krwawe starcia, w których mogą ucierpieć również imigranci z innych państw, w tym także z Polski.

- Konflikt w Iraku i Syrii znajduje swoje odzwierciedlenie w Niemczech - powiedział szef Urzędu Ochrony Konstytucji (BFV) Hans-Georg Maassen

Do walki przeciwko Państwu Islamskiemu w Iraku i Syrii wyjechało w ostatnim czasie z całych Niemiec ok. 50 Kurdów. Do walki zaś w szeregach Państwa Islamskiego w Syrii i Iraku, z samego Hamburga wyjechało ok. 40 muzułmanów, głównie salafitów. Widać wyraźnie, że konflikty w tych państwach wspomagane są m.in. z Niemiec. Działa to jednak w obie strony. Sytuacja na Bliskim Wschodzie podsyca bowiem także konflikty w niemieckich miastach. Na początku października 2014 roku, doszło w Hamburgu do walk ulicznych, w których starło się ze sobą 400 Kurdów i 400 salafitów. W wyniku starć rannych zostało czternaście osób. Do rozdzielenia bijących się zwolenników i przeciwników Państwa Islamskiego, niemiecka policja musiała użyć gazu pieprzowego, pałek i armatek wodnych. Wśród zatrzymanych osób znaleziono metalowe pręty, noże i maczety. Nie tylko jednak w Hamburgu doszło w ostatnim czasie do podobnych ekscesów. Podobna bijatyka, tym razem jednak między kurdyjskimi jazydami a imigrantami z Czeczeni miała bowiem miejsce w Celle w Dolnej Saksonii.

Terroryści mają się w Niemczech dobrze

W ostatnim czasie, z całych Niemiec wyjechało walczyć po stronie Państwa Islamskiego w Iraku i Syrii ok. 450 osób z ok. 6300 wszystkich salafitów mieszkających w tym państwie, których liczba stale rośnie i już 1 stycznia 2015 roku może osiągnąć 7 tysięcy. Z islamskiej wojny wróciło zaś do Niemiec ok. 100 osób. Mimo że każdy z nich traktowany jest przez niemieckie służby jak potencjalny terrorysta, to jednak państwo nie odebrało im niemieckiego obywatelstwa, ani ich nawet nie zatrzymało. Przebywają wciąż na wolności, gdzie mają szanse rekrutować i szkolić kolejne osoby, które dołączą kiedyś do dżihadu i spowodują, że Europa zapłonie, jak Irak i Syria. Istnieje bowiem realne ryzyko zamachów terrorystycznych, ze strony pojedynczych islamistów.

Według szefa Federalnego Urzędu Kryminalnego (BKA), w Niemczech istnieje obecnie zagrożenie ze strony 230 islamistów. W 2010 roku było to 120 islamistów. Jak widać, wraz z powstaniem Państwa Islamskiego w Syrii i Iraku, liczba potencjalnych islamskich terrorystów w Niemczech znacząco wzrosła. Wszystko wskazuje zaś na to, że w najbliższej przyszłości tendencja wzrostowa utrzyma się. Potencjalnych islamskich terrorystów może być bowiem w Niemczech ponad tysiąc. Nie wiadomo jednak tak naprawdę, jaka jest rzeczywista liczba wyznawców Allacha, którzy są gotowi do walki z Zachodem. Niemiecki kontrwywiad nie jest bowiem w stanie wszystkich wykryć i policzyć. Warto zaznaczyć, że także muzułmańskie kobiety angażują się w dżihad. Muzułmanki wyjeżdżają bowiem z Niemiec do Syrii i Iraku, gdzie służą Allachowi, przez rodzenie dżihadystom dzieci.

Zamachy terrorystyczne

W Niemczech udaremniono do tej pory 9 zamachów terrorystycznych. Tylko kwestią czasu jest więc, kiedy dojdzie do kolejnej próby zamachu terrorystycznego w tym państwie. Nie powinniśmy jednak myśleć, że Polska jest wolna od tego zagrożenia. Jeżeli bowiem zachodnie służby dalej będą przymykały oczy na działalność swoich obywateli, to prędzej czy później w Warszawie lub innym dużym polskim mieście, wybuchnie jakaś bomba. Oczywiście mimo zaangażowania naszego państwa w wojnę z islamskim terroryzmem, Polska jawi się na tle innych europejskich państw, jako oaza bezpieczeństwa. Gdyby jednak terroryści chcieli przeprowadzić zamach terrorystyczny w Polsce, to po prostu wsiadają na stacji Berlin Hauptbahnhof w pociąg i przyjadą z materiałami wybuchowymi na Dworzec Centralny w Warszawie.

Ojciec Świętej Wojny

Patrząc na problemy, z jakimi obecnie borykają się dziś Niemcy, aż trudno uwierzyć, że pochodzący z żydowskiej rodziny bankierów katolik, Max (Freiherr) von Oppenheim, który urodził się w 1860 roku w Kolonii, na zlecenie niemieckiego cesarza organizował podczas I wojny światowej powszechną rewolucję w świecie islamu, skierowaną przeciwko Imperium Brytyjskiemu oraz Francji. W owym czasie pod Berlinem znajdował się nawet ośrodek, w którym Niemcy szkolili dżihadystów. Sam Oppenheim nazywany był zaś przez Arabów "Ojcem Świętej Wojny". Widać dziś w tym wyraźnie chichot historii.

Sami jesteśmy sobie winni

Europa zmienia się na naszych oczach. Widać coraz wyraźniej, że wojna na Bliskim Wschodzie wchodzi na ulice europejskich miast. Czasami wystarczy tylko iskra, aby zapłonęły przedmieścia europejskich metropolii, a ich ulice zmieniły się w sceny bitew, znanych nam tylko z telewizji. Kiedyś w Europie bili się ze sobą skini i punkowie, teraz na paryskich ulicach muzułmanie walczą z Żydami, zaś w Hamburgu dochodzi do starć między muzułmanami a Kurdami. Wszystko to spowodowane jest złą polityką emigracyjną oraz odcinaniem się Europy od chrześcijańskich korzeni. W przeciągu ostatnich dziesięciu lat w całych Niemczech zostało bowiem zamkniętych ponad 500 kościołów, z czego 400 katolickich. Na zamknięcie czeka kolejnych 700 kościołów. Niektóre z nich muzułmanie upatrzyli sobie na meczety.

Największym naszym wrogiem i zagrożeniem nie są wcale muzułmanie, ale szatan oraz my sami, gdyż niszczymy cywilizację łacińską, w której wyrośliśmy i która jest w stanie obronić nas przed islamizacją. Na ulicach zachodnioeuropejskich miast widać dziś więcej muzułmanów z Koranem w ręku, niż chrześcijan z Biblią. Katechizacja już nie wystarcza. Europa potrzebuje nowej ewangelizacji, także muzułmanów. Bez tego, dalej będziemy mieli do czynienia z procesem z islamizacji Europy, a nie z chrystianizacją Bliskiego Wschodu i Afryki.

Gdyby muzułmanie widzieli w nas dobroć, wysokie standardy moralne, a także wiarę w Jezusa oraz chrześcijańskie dziedzictwo, a nie wszechobecny nihilizm, hedonizm i zniewieścienie oraz usuwanie krzyży w imię poprawności politycznej, to nie mielibyśmy obecnie z muzułmanami tak dużego problemu. Wsiąkliby oni bowiem w Europę i chrześcijaństwo, sami stając się wyznawcami Jezusa. Przestaliśmy jednak w ogóle chcieć ewangelizować muzułmanów, pozostawiając ponad miliard ludzi na pastwę islamu, który spełnia wszelkie znamiona totalitaryzmu.

Pisząc kolejny tekst na temat islamizacji Zachodu czuje się, jak Kasandra, której mimo licznych ostrzeżeń nikt nie słuchał. Zamiast bowiem konsolidować się wokół krzyża, nadal walczymy z nim. Zamiast powrócić do korzeni, wciąż odcinamy się od nich plujac na swoje chrześcijańskie dziedzictwo. Jeżeli więc nic się w tej kwestii nie zmieni, to czeka nas los Troi. Zwłaszcza, że islamski koń trojański jest już u nas obecny.

Gabriel Kayzer