Zadajmy sobie zwyczajne pytanie, tak przecież oczywiste, co by było, gdyby ks. Wojciech Lemański był KorpoLemańskim. I biega jak kot z pęcherzem po rozmaitych mediach, by w nich opowiadać o tym, że cała karda zarządzająca to generalnie kretyni, którzy powinni jak najszybciej wymrzeć, że on jest jedynym mądrym i dlatego wszyscy mu zazdroszczą. Dodatkowo kwestionowałby linię programową swoje korporacji przekonując, że produkowane przez nią produkty są niezdrowe, szkodzą, a do tego kosztują zbyt wiele...

Pytanie, ile czasu taki KorpoLemański pracowałby w korporacji jest oczywiście retoryczne. Po jednej takiej wizycie zostałby wyrzucony z niej na zbity pysk i nikt, przy zdrowych zmysłach, nie kwestionowałby takiej decyzji. W świecie rzeczywistym ksiądz Lemański nadal jest księdzem, jego arcybiskup (regularnie opluwany przez swojego kapłana) rozmawia z nim i daje mu kolejne szanse. A media przekonują, że totalitarny Kościół prześladuje biednego kapłana... Ale ten czas wreszcie minie. Ksiądz Wojciech Lemański robi bowiem wszystko, żeby jego biskup nie miał już innego wyjścia i wyczerpawszy wszystkie możliwości rozmowy, wreszcie przeszedł do decyzji o suspensie, a później o wydaleniu ze stanu kapłańskiego. Oby ks. Lemański się opamiętał... Oby dowiedział się, że w świecie poza Kościołem już dawno byłby na bruku i rozsądny pracodawca nigdy nie zaoferowałby mu pracy.

Tomasz P. Terlikowski