Kanclerz Angela Merkel "zmieniła zdanie" w sprawie "małżeństw" homoseksualnych. Jak powiedziała w niedawnym wywiadzie, nie podtrzymuje już sprzeciwu swojej partii CDU wobec tego dewiacyjnego pomysłu. Teraz uważa, że sprawę można jednak potraktować inaczej i deputowani z jej partii powinni głosować, jak chcą.

To każe podejrzewać, że wkrótce w Niemczech dojdzie do uroczej tęczowej rewolucji. Homomałżeństw chcą bowiem oficjalnie cztery największe po CDU partie, a więc socjaldemokraci Martina Schulza (SPD), Zieloni, liberałowie (FDP) oraz postkomuniści (Lewica). Dodatkowo z trzema pierwszymi CDU może wejsć po nadchodzących wyborach w koalicje. A ugrupowania te stwierdziły ostatnio, że kwestia homomałżeństw to warunek zawarcia z nimi koalicji. I Merkel natychmiast uległa... Choć w mediach opowiada brednie: twierdzi, że w swoim okręgu wyborczym spotkała się z parą lesbijek wychowujących 8 adoptowanych dzieci, przyznanych im przez niemieckie urzędy, i to ją przekonało, że homomałżeństwa mogą być w porządku. Jej zdaniem skoro państwowe urzędy powierzają gejom dzieci, to sprawa jest oczywista.

Bo urząd państwowy nie może się mylić.

To wszakże bzdury, ckliwa opowieść pod publiczkę. Tak naprawdę chodzi tylko o jedno: jak dotąd politycznie przeważały korzyści niezgody na homomałżeństwa, teraz stało się inaczej. Dla takiego człowieka władzy jak Merkel zasady muszą być drugorzędne.

Teraz sprawy mogą potyczyć się bardzo szybko, bo partie forsujące homomałżeństwa - głównie SPD i Zieloni - chcą głosowania na ten temat już w tym tygodniu. Jeżeli tak by się stało, sprawa może zostać "pozytywnie" przegłosowana, bo także wśród deputowanych CDU nie brakuje wielu zwolenników gejowskich "małżeństw".

mod