W Holandii uśmiercono 17-letnią Noę Pothoven. Dziewczyna została w wieku 14 lat zgwałcona przez dwóch mężczyzn. Nie mogła dojść do siebie, a rodzina i społeczeństwo nie pomogli jej. Dziewczyna zdecydowała się więc na eutanazję - wykonano ją. W Holandii zabijanie dzieci jest w wielu przypadkach zgodne z prawem.

Co znamienne, dziewczyna umarła na szpitalnym łóżku otoczona przez członków rodziny. Zaakceptowali jej decyzję o samobójstwie.
W Holandii można zabijać ludzi, jeżeli lekarze uznają, że ich cierpienie nie rokuje szans na poprawę. Tak właśnie uznano w przypadku 17-latki.

 

***

 

600 – tyle noworodków jest w Holandii uśmiercanych każdego roku w zgodzie z prawem. Proceder pozbywania się chorych dzieci jest praktykowany w Holandii już od ponad dziesięciu lat. W sferze deklaracji noworodki uśmierca się z litości, chcąc ulżyć w cierpieniu im i ich rodzicom. Tak naprawdę mamy do czynienia z prostym przełożeniem założeń niemieckiego eugenicznego Massenmordu niepełnosprawnych i chorych psychicznie na współczesne laickie społeczeństwo. Chodzi tylko o to, by wyrzucić ciężar. 

Holandia zalegalizowała tak zwaną eutanazję w 2002 roku. Początkowo miała obejmować wyłącznie pacjentów świadomych powyżej 12. roku życia, ale szybko okazało się, że to "nie wystarcza". Znaczących trudności przysparzała kwestia noworodków, które rodziły się z poważnymi deformacjami. W efekcie w roku 2004 roku opracowano rozwiązanie, które pozwoliło zabijać chore dzieci bez formalnej depenalizacji tego procederu. Na mocy protokołu z Groningen holenderscy lekarze otrzymali możliwość uśmiercania dzieci poniżej 12. roku życia, o ile życzą sobie tego ich rodzice. W pierwszym roku, w którym testowano nowe procedury, zabito 22 dzieci. Wszystkie przypadki obejmowały rozszczep kręgosłupa połączony z wodogłowiem. Próba się powiodła. Prokuratura, zgodnie z oczekiwaniami, nie zajęła się żadnym z przypadków. Ogłoszono sukces i natychmiast przystąpiono do umasowienia mordów. Z dużym, jeśli można się tak wyrazić, sukcesem. Od 2005 roku co roku Holendrzy zabijają około 600 dzieci: to ponad połowa wszystkich, jakie umierają w ciągu roku od narodzin.

Jak podkreślają główni promotorzy uśmiercania noworodków, proceder jest aktem miłosierdzia. Może mieć więc miejsce wtedy, gdy dziecko bardzo silnie cierpi. Jak czytamy w artykule Eduarda Verhagena i Pietera Sauera z 2005 roku, obok cierpienia uwagę zwraca się na szereg czynników. Są to: przewidywana niezdolność do samodzielności; przewidywana niezdolność do komunikowania się; przewidywana konieczność przebywania w szpitalu; przewidywana długość życia (dłuższe życie jest przesłanką do uśmiercenia dziecka). Jak wynika między innymi z oficjalnego oświadczenia Królewskiego Holenderskiego Towarzystwa Medycznego z 2013 roku, w grę wchodzi jeszcze jeden aspekt: wrażliwość rodziców. Należy im mianowicie oszczędzić nieprzyjemności obserwowania, jak umierają ich dzieci. Verhagen mówi wprost o niepotrzebnym „okropieństwie” tego doświadczenia. Takie postawienie sprawy rodzi jednak dwie poważne wątpliwości, które ostatecznie demaskują dziecięcą eutanazję jako zwykłe morderstwo, popełniane w istocie dla wygody tych, którzy pozostają przy życiu. Niestety: dokładnie tak, jak w nazistowskiej Aktion T4, społeczeństwo po prostu oszczędza.