Michał i o. Maksymin

Michała poznałem rok temu na spotkaniu u wspólnego znajomego. 16-letni wysoki chłopak w okularach, sprawiający dobre wrażenie. Pomimo młodego wieku, nie boi się zadawać trudnych pytań i szukać na nie odpowiedzi. Kiedyś, podczas wspólnego treningu na siłowni, zaproponował, że może skontaktować mnie z o. Markiem Maksyminem Tandekiem, rektorem Wyższej Szkoły Filologii Hebrajskiej w Toruniu. Nie ukrywałem, że zależało mi na dotarciu do znanego zakonnika. – Skąd go znasz? – zapytałem. – Modlił się o uzdrowienie mojej siostry. No i zdarzył się cud – odpowiedział Michał. W pierwszej chwili wydawało mi się, że to tylko potoczne określenie, a samo zdarzenie przerysowane, jak to w przypadku młodych ludzi bywa. Jednak gdy zacząłem dopytywać mojego młodszego kolegę o szczegóły historii, moje zdumienie było coraz większe.

/
Niebawem doszło do mojego spotkania z o. Maksyminem w nowoczesnym gmachu jego uczelni. Słyszałem, że jest człowiekiem niezwykłym, który potrafi zrozumieć każdego. Moim oczom ukazał się niewysoki zakonnik w okularach, z bujną czupryną, od którego bił niezwykły spokój i pogoda ducha. Po rozmowie, franciszkanin zaprosił mnie do wspólnej modlitwy przy obrazie „Jezu Ufam Tobie”. Tę chwilę zapamiętam do końca życia. Duchowny nałożył na moją głowę ręce i zaczął się modlić dokładnie o to, czego potrzebowałem! Po modlitwie wręczył mi krzyżyk z beatyfikacji bł. Jana Pawła II i mały obraz „Jezu ufam Tobie”. Jeszcze kilka godzin po spotkaniu, byłem pod wrażeniem tej niezwykłej chwili. Już rozumiałem, co Michał miał na myśli, mówiąc, że o. Maksymin jest człowiekiem niezwykłym.

 

Wówczas jeszcze bardziej zainteresowałem się sprawą uzdrowienia siostry mojego kolegi – Agatki, o której mówił z niezwykłą czułością. Dzięki uprzejmości ich ojca - Mirosława, otrzymałem spisane wspomnienia  i dokumentację choroby, które okazały się bezcenne przy pisaniu tego tekstu. Zacznijmy od początku…

 

Radosna nowina

 

Mirek i Hania w 2003 r. dowiedzieli się, że będą mieć drugie dziecko. Był to dla nich cud. Po narodzinach syna – Michała nastąpiły komplikacje i już pogodzili się z myślą, że będzie to ich jedyne dziecko. Kwiecień przyniósł jednak pozytywne zaskoczenie. Hania musiała jednak leżeć w łóżku, ponieważ ciąża była zagrożona. Pomimo tego, rodzina była spokojna o przyszłość. W październiku Mirek, wraz z kilkuletnim Michałkiem pojechali na pielgrzymkę do Łagiewnik i Częstochowy, aby – jak mówi Mirek – „podziękować Jezusowi Miłosiernemu i Matce Bożej za otrzymane łaski i szczęście, które nas spotkało”.

 

Już w następnym miesiącu rodzice dowiedzieli się, że spodziewają się dziewczynki. - Nasza radość nie miała granic, ponieważ uwarunkowania genetyczne wskazywały w 99 %, że powinien być chłopiec – mówi Mirosław.

 

Pierwsze problemy

 

W grudniu okazało się, że dziecko nie przybiera na wadze, a termin porodu był wyznaczony już na drugą połowę stycznia. Hania trafiła do szpitala, zrobiono badania, ale nie wykazały żadnych zagrożeń. Lekarz zalecił tylko leżenie. Jeszcze przed Świętami, kobieta została wypisana do domu, chociaż nie czuła się najlepiej. Niebawem zrobiono kolejne badania, które potwierdziły, iż dziecko nie rośnie. Na kolejną przepustkę żona Mirka miała wyjść 30 grudnia. Zrobiono jednak badanie tętna płodu KTG. Okazało się, że dziecko traci puls. Lekarze zdecydowali się na operację, aby uratować maleństwo. 

 

Agatka urodziła się, poprzez cesarskie cięcie, 30 grudnia 2003 r. (w 8 miesiącu). Ważyła 2160 g, mierzyła 49 cm, oddychała samodzielnie, ale trafiła do inkubatora -zbyt malutka i bardzo słaba. Pierwsze godziny jej życia były nieustanną obawą. Tego samego dnia zrobiono USG mózgu i okazało się, że nastąpiły nieoczekiwane zmiany. Na 31 grudnia zaplanowano tomografię komputerową mózgu. Około 17-tej, tuż przed pójściem do kościoła na nabożeństwo kończące rok, Hania zadzwoniła do Marka z informacją, iż badanie tomografem wykazało wystąpienie wylewów krwi do mózgu, który został uszkodzony - jak się później okazało - w około 25 %.

 

„Nie lękaj się”

 

W kościele odprawiano Mszę św., był również koncert kolęd. Typowe dla okresu liturgicznego, który uchodzi za radosny. Radosny nie był jednak dla Mirka, który myślami był gdzieś poza murami świątyni. - Cały czas zadawałem sobie pytania:  „Dlaczego to nas spotkało?”, „Czym sobie zasłużyliśmy na taki los?”, ale w pewnym momencie usłyszałem słowa „Nie lękaj się dla Mnie nie ma rzeczy niemożliwych”wspomina Mirek. Jak sam przyznaje, do dziś nie wie czy słowa pochodziły z psalmu, pieśni czy może modlitwy, ale to właśnie one wyrwały go z przygnębiającego odrętwienia i dodały otuchy. Jeszcze tego samego dnia spotkał się z franciszkaninem o. Maksyminem Tandekiem. Właściwie przekazał tylko smutną wiadomość.

 

Następnego dnia, w Nowy Rok Mirosław i Michałek ponownie udali się do kościoła. Po Mszy św. zawołał ich o. Maksymin i wypowiedział zaskakujące słowa: „Wiem, że Agatka przyniesie Wam dobro i błogosławieństwo”. - Wtedy uświadomiłem sobie, iż Agatka została mam dana po to, by Bóg pokazał swoją moc, bym mógł świadczyć o wielkości Boga oraz o tym, że dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych – wspomina wzruszony Mirek. 


/
Sytuacja nie uległa znaczącej zmianie. Agatka leżała w inkubatorze. Nie potrafiła nawet ssać, więc była karmiona mlekiem matki  sondą lub w inny sposób. W obliczu zagrożenia Hanna postanowiła ochrzcić dziecko. Cały czas ściągała mleko laktatorem, aby utrzymać pokarm. W tym czasie szczegółowe badania wykazały, że Agatka ma małopłytkowość i bardzo wysoką bilirubinę.  Oznaczało to, iż wylewy mógł spowodować wirus cytomegali. Szpitala nie było jednak stać na przeprowadzenie odpowiednich badań. Dlatego ambitna pani doktor pojechała do Warszawy na kurs laktacyjny, by po powrocie wprowadzić nową metodę karmienia. Dzięki niej, Agatka była karmiona ze strzykawki przez werflon, aby nie zaburzyć odruchu ssania.

 

Dziecku pobrano płyn rdzeniowo-mózgowy , który był czysty, co oznaczało dobre rokowania na przyszłość. I tak też było. Po czterech tygodniach mama i córeczka zostały wypisane do domu. Zostały jednak skierowanie na badania do Centrum Zdrowia Dziecka. Jak wspomina Mirek, cała wspólnota modlitewna zanosiła błagania o zdrowie Agatki, której stan już się nie pogarszał. Dziecko nie miało żadnych objawów neurologicznych, a więc była nadzieja, że wszystko dobrze się skończy. - Cały czas czuliśmy obecność Ducha Świętego. Wszystkie decyzje podejmowane przez lekarzy były słuszne. Ponadto, spotykaliśmy się z niesamowitą życzliwością ludzi czasami zupełnie nam obcych. Nawet mój szef przywiózł z Włoch obrazek z wizerunkiem św. Ojca Pio, aby Agatka była zdrowa – mówi Mirosław.

 

Agatka nadal była karmiona mlekiem matki ze strzykawki i werflonu, ale powoli zaczynała nabierać ciałka. Ważyła wówczas już ponad 3000 g. Problemy z wątrobą jednak nie ustępowały. Skróra dziecka miała żółty kolor. Nie mogła nawet głośno zapłakać. Prawie cały czas spała (dłużej, niż zdrowe dziecko) i  budziła się tylko na jedzenie. Na szczęście Hani udało się utrzymać laktację. Wciąż ściągała mleko dla Agatki, nadal zbyt słabej, by ssać pierś.

 

2 marca rodzina pojechała do Warszawy. Pierwsze chwile w stolicy były dla nich okropne.  Dyrektor kliniki niemowlęcej poinformowała ich, że jeśli Agatka natychmiast nie dostanie plazmy czerwonych krwinek może nie przeżyć. Rodzice dziewczynki natychmiast wyrazili zgodę na transfuzję krwi. Kolejny dzień przyniósł poprawę. Pomimo zmęczenia, Hania i Mirek niestrudzenie towarzyszyli swojej córeczce. Okazało się, że przyczyną stanu Agatki był wirus cytomegali. I chociaż stres i wyczerpanie sięgało zenitu, matka dziecka utrzymała pokarm.

 

Wówczas przyszedł czas na leczenie, które w takich przypadkach trwa zazwyczaj 3 tygodnie. Agatka dwa razy dziennie otrzymywała gancyklowir, bardzo silny lek, który nie był dopuszczony na polskim rynku. Aby podać go dziecku była potrzebna zgoda obojga rodziców. Pierwsze tygodnie leczenia nie wniosły żadnych zmian. Rehabilitacja dziewczynki była kontynuowana i dobrze wpłynęła na jej samopoczucie. Zaczęła się nawet uśmiechać i reagować na otoczenie. Nadal nie potrafiła ssać piersi, ale ważyła już  4 kg. Ponadto werflon,za pomocą którego dostawała lek, wytrzymał u niej kilka dni, podczas gdy u innych dzieci tylko jeden dzień. – Niestety traciłem wtedy nadzieję,  iż będzie lepiej, chociaż starałem się, aby nikt tego nie zauważył – przyznaje Mirek.

 

Jednak wierni na spotkaniach modlitewnych, prowadzonych przez o. Maksymina nie ustawali w modlitwie. Wiodącym tematem były uzdrowienia i przypominanie, że w uzdrowienie nie musi wierzyć osoba, która go potrzebuje, ale wiara kogokolwiek. - Ciągle miałem wrażenie, że o. Maksymin specjalnie dobierał te czytania dla mnie. Adekwatnie do naszej sytuacji - wspomina ojciec Agatki.

 

Dobiegał końca 3-tygodniowy okres leczenia.  Dzień po pobraniu krwi do badania, wszyscy zauważyli, że Agatka wygląda inaczej: jej skóra nie była już taka żółta. Pobrano kolejne  próbki. Wyniki wprawiły lekarzy i rodziców Agatki w osłupienie. Ku zaskoczeniu wszystkich, okazało się, że nastąpiła znaczna poprawa. Nikt nie potrafił wyjaśnić jak to się stało i dlaczego akurat w tym momencie.  

 

Następna wizyta w szpitalu została wyznaczona na 13 maja. Jednak rodzina wracała do domu już w dobrych nastrojach, z przekonaniem, że dziecko zostało uzdrowione i teraz będzie już tylko lepiej. - Widać ktoś wierzył, iż Agatka będzie uzdrowiona, że Jezus pomoże. W tym  czasie wiele osób modliło się za Agatkę. Już wiedziałem, że Agatka będzie zdrowa, ponieważ  została uzdrowiona i to tylko kwestia czasu – mówi Mirek.

 

Przyszedł czas na rehabilitację (wartę pełniły na zmianę rehabilitantka i mama dziewczynki). Agatka cały czas otrzymywała osłonowo lek przeciwko padaczce. Z USG głowy wynikało, że wylewy zaczęły się wchłaniać i ulegać zmniejszeniu!

 

Po Wielkim Piątku - Zmartwychwstanie

8 maja dziewczynka została ochrzczona przez o. Maksymina, który nie ustawał w modlitwie o jej uzdrowienie. Poprawa stanu zdrowia dziewczynki postępowała. Lekarze nie mogli uwierzyć, że świetne wyniki badań dotyczą właśnie Agatki – dziecka, które otarło się o śmierć! Nie mogli zrozumieć, jak dziecko w którego mózgu nastąpiły tak znaczne uszkodzenia, może normalnie się rozwijać! Do tego stopnia, że decyzją p. profesor, zaniechano trzeciego etapu leczenia Agatki. Było już niepotrzebne.

/
Po chwilach trudów, nieprzespanych nocy i olbrzymiego strachu o upragnione dziecko, rodzina postanowiła odpocząć nad morzem. Piasek i fale przypadły Agatce do gustu, która nauczyła się już trzymać książkę i samodzielnie przerzucać kartki. Ze schorowanego, wyczerpanego dziecka przemieniła się w radosną, ciemnowłosą, niebieskooką dziewczynkę, która uśmiechała się i przejawiała olbrzymie zainteresowanie, otaczającym ją światem. 30 sierpnia dziewczynka zaczęła siadać. Potem przyszedł czas na pełzanie i raczkowanie, przy ciągłej, intensywnej rehabilitacji, która zakończyła się już w grudniu, na życzenie samej rehabilitantki, która widząc szybki rozwój Agatki, uznała, że dziewczynka już nie potrzebuje jej pomocy. Przyszedł czas na kontrolę w Warszawie. Badania wyszły dobrze, nie potrzebna była już żadna interwencja lekarska. Podczas krótkiego pobytu w stolicy, Agatka nauczyła się chodzić w łóżeczku i wstawać. Jak okazało się w marcu, po cytomegalii nie pozostało żadnego śladu!

 

- Na swojej drodze spotkaliśmy - w tamtym czasie - tak wiele życzliwości i dobroci, zarówno od ludzi którzy nas znali, jak i całkowicie obcych. Agatka została uzdrowiona. Działał również Duch Święty, który prowadził lekarzy. Nie brakowało im odwagi przy wprowadzaniu nowinek lekarskich, które przyniosły pozytywny efekt i przyczyniło się do pomyślnego zakończenia leczenia – mówi Mirek. -  Matka Boża opiekowała się cała naszą rodziną i pozwoliła nam przetrwać te trudne chwile. Teraz wiem, że Agatka został mam dana po to, aby Bóg pokazał swoją moc, by inni otrzymali nadzieję, że dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych, aby ujawniła się moc Ducha Świętego. Gdy on prowadzi, czasami to, co wydaje się nam nielogiczne, okazuje się dobre i przynosi spodziewane efekty. Również Jezus, którego imię jest wypisane na naszych sztandarach Wspólnoty „UFNOŚĆ” pokazał , iż wiara w niego jest jedynym ratunkiem w sytuacjach bez wyjścia. Jesteśmy niezwykle wdzięczni ludziom, którzy modlili się w naszej intencji – opowiada szczęśliwy ojciec rodziny.

 

Sam o. Maksymin bardzo skromnie wyraża się o prowadzonych przez niego modlitwach. Gdy wspomniałem uzdrowienie Agatki, powiedział: „Chciałbym, aby moje życie zakonne nie rzuciło cienia na miłość naszego Boga. Chciałbym, aby każdy z kim się kontaktuję, spotykam czy posługuję, był przede wszystkim otwarty na żywą obecność Jezusa, na jego żywą miłość. Chciałbym, aby moja posługa, bo jestem sługą nieużytecznym (jak św. Franciszek nakazał nam mówić), sprawiła, aby nie było lęku w sercu nikogo. Każdy został stworzony na obraz i podobieństwo Boga, które jest podstawą do tego, że rozpoznajemy jego miłość.”

 

A Agatka? Z czasem zaczęła mówić: mama, tata, Mimi (co oznaczało imię jej brata - Michała), miś, jaja, ów (żółw), inka (świnka). Poznała i polubiła smak, nieznanych dotąd dla niej, malin, jabłek, śliwek…  Polubiła „miaso” (mięso) kurczaka, rosołek i „masio” (masło). Zobaczyła uroki świata, których nie było jej dane doświadczyć w pierwszych chwilach życia.

 

Bardzo polubiła chodzić do „ocia” (ojca Maksymina), zaczęła kojarzyć klasztor i kościół z rodzinnym spacerem, jako czymś absolutnie dobrym.  Dziś już ma 8 lat i chodzi do ojca, a nie „ocia”, rozmawia ze swoim bratem Michałem, a  nie „Mimim”… Dorasta. Ale mimo upływu czasu, Agatka (dziś już właściwie Agata) i jej bliscy - widząc klasztor - nadal pamiętają, iż żarliwa modlitwa i nadzieja mogą pomóc w sytuacji z pozoru beznadziejnej. Bo przecież dla Boga „nie ma rzeczy niemożliwych”…

 

Aleksander Majewski 

 

Załączniki:

 

1) i 2) Badanie USG głowy czerwoną linią zaznaczono wylewy krwi do mózgu

3) Badanie tomografem komputerowym i USG mózgu /wyciąg z wypisu ze szpitala/

4) Pierwsza strona z wypisu ze szpitala - I miesiąc

5) i 6) Widok mózgu z góry - II miesiąc

7) i 8) Wypis z centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie - IV miesiąc

9) Wyciąg z wypisu w zakresie przeprowadzonych badań, badanie VII przeprowadzono w poniedziałek, badanie VIII w środę w Wielkim Tygodniu 2004 r., w Wielki Czwartek 9.04.2004 r. Agatka została wypisana do domu. Na kolorowo zaznaczono wynik bilirubiny całkowitej  (norma to około 1), pierwsze badanie było przeprowadzone 5.03.2004 r.

 

//

 



/

 


 


/

 


 


//

 


 

 

/

 

/


 

 


/