Marta Brzezińska-Waleszczyk:  „Urodziłem się po to, by tworzyć piekło na ziemi” - taki napis miał Pan wytatuowany na ręku. Jak wspomina Pan w książce, chciał się Pan mścić, ale nie wiedział na kim. Wyszło, że najbardziej dał się Pan we znaki samemu sobie?

Henryk Krzosek: Samemu sobie i najbliższej rodzinie. Kiedy przebywałem w więzieniu i układałem sobie szczęśliwą przyszłość po wyjściu na wolność, podjąłem postanowienie: kiedy będę miał dzieci, nigdy nie będę dla nich taki, jaki był dla mnie mój ojciec. Rzeczywistość zweryfikowała moje plany. Stałem się dla mych dwóch synów właśnie taki, jaki był dla mnie ojciec. Zgotowałem piekło dla żony, synów i siebie samego.

Nie myślał Pan czasem, że te wszystkie przeciwności losu, jakie Pana spotkały, to wina Pana Boga? Pańska historia życia (więzienie, bezdomność, samotność, alkoholizm, wykorzystanie seksualne w dzieciństwie) dowodzą, że Stwórca nie był zbyt łaskawy dla Henryka Krzoska…

Nawet nie wiedziałem, czy Stwórca istnieje. Za mój los obwiniałem wszystkich dookoła, tych, których widziałem, słyszałem, dotykałem. W moim mniemaniu, ci, którzy mnie otaczali ponosili winę za moje nieszczęścia. Oczywiście nienawidziłem też samego siebie. Gdzie w tym wszystkim był Bóg? Nie wiedziałem, bo przecież Go nie widziałem, więc pozostawiłem Go w spokoju, a moje żale kierowałem do osób fizycznych.

Chyba jedną z najbardziej wzruszających mnie scen w Pańskiej książce jest opowieść, jak usilnie chciał się Pan dostać z powrotem do więzienia, kradnąc ze sklepu alkohol i dając się złapać policji, która jednak odesłała Pana z kwitkiem. Co jest najtrudniejsze w bezdomności, bo chyba nie głód fizyczny czy alkoholowy, ale właśnie głód samotności?

Wszystko jakoś się na siebie nakłada. Głód fizyczny, to najmniejszy problem. Ja musiałem codziennie pić, a czasami też jeść. Samotność, rozumiana, jako samotność, to nie był większy problem. Najczęściej wybierałem swoje ścieżki samotności i robiłem, co chciałem. Wielkim problemem było wyobcowanie. Poczucie, że jest się nikomu nie potrzebny, czy wręcz stanowi zawadę. Poczucie odepchnięcia, czy pogardy ze strony innych ludzi motywowało mnie do szybszego opuszczenia tego świata.

Pańskie wychodzenie z bezdomności zaczęło się w stołówce, która karmiła takie osoby jak Pan. Tam znalazł Pan religijne broszury, a ludzie od „Jezuska” zaoferowali pomoc. Zgodzi się Pan ze mną, że wychodzenie z bezdomności czy w ogóle nawrócenie często zaczyna się od podania komuś miski zupy?

Kiedyś czysto ubrany i zadbany mężczyzna usiadł na ławce w parku obok mnie - brudnego, śmierdzącego, pijanego bezdomnego i poczęstował papierosem. Jego przyjazny gest pokazał mi, że są jednak ludzie o wyrozumiałym sercu. To zdarzenie wycisnęło łzy z moich oczu. Wniosło jakąś nadzieję. Czy był to jakiś znak od Boga? Myślę, że tak. Następne piorunujące spotkanie z dobrym człowiekiem miało miejsce w stołówce, gdy kobieta z obsługi powiedziała: „Henryk, tylko Bóg może ci pomóc”. Te słowa zmieniły wszystko.

[koniec_strony]

Czemu zdecydował się Pan na opisanie swoich przeżyć? Książka ma dla Pana charakter terapeutyczny czy może chciał Pan dodać otuchy tym, którym powinęła się noga?

Książka jest przede wszystkim złożeniem dziękczynienia Panu Bogu, który dał mi nowy początek, nowe życie. Poza tym, doświadczając tak wielkiej miłości i pomocy od Boga nie mogę powstrzymać się od przekazywania tej wspaniałej wiadomości jak największej rzeszy ludzi. Chciałbym, żeby wszyscy na świecie usłyszeli, że Jezus Chrystus może zmienić każdego człowieka i wyciągnąć go z największego dola. Mój fizyczny zasięg jest bardzo ograniczony. Więc może przez tą książkę dotrę tam, gdzie fizycznie bym nie dotarł?

Jak dziś wygląda Pańska relacja z Jezusem? Wiem, że po tak diametralnych życiowych zmianach na początku jest tzw. gorliwość neofity, ale przecież nie może być cały czas cukierkowo…

Cukierkowo było na początku, kiedy to Bóg kształtował we mnie postawę wiary. Teraz jest różnie – raz cukierek, innym razem kwaśna zupa ogórkowa, ale dzięki namacalnej obecności Boga potrafię zjadać i jedno i drugie.

Dziś potrafi Pan zaufać Bogu w 100 proc., nie martwić się o jutro, o pieniądze, przyziemne sprawy?

Jestem bardzo rozkochany w Słowie Bożym i chcę postępować według wskazówek zawartych w Biblii. Tam właśnie Jezus mówi, żeby nie martwić się zbytnio. Czy będę Mu posłuszny, to już zależy ode mnie. Staram się wszystkie moje troski oddawać Bogu – i to funkcjonuje. Nie muszę się martwić.

Zbliżają się najważniejsze dla chrześcijan Święta Wielkiej Nocy. Co powiedziałby Pan Czytelnikom Fronda.pl w tych ostatnich chwilach przed Wielkanocą? 

Jesteśmy właśnie po niedzieli palmowej, gdzie wszyscy wierni machali Jezusowi przyniesionymi palmami. Zachęcam, by radosny wjazd Jezusa do Jerozolimy stał się radosnym przyzwoleniem, by Jezus „wjechał” w nasze życie, a każdy kolejny dzień niech zaczyna się od pomachania Jezusowi palma modlitwy.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk

Właśnie ukazała się książka Henryka Krzoska „Bóg znalazł mnie na ulicy i co z tego wynikło. Historia bezdomnego alkoholika”, Wydawnictwo Znak 2014