Tak uważa Martin Lindstrom, duński specjalista od kreowania marek. Bardzo często porównuje on marki do religii. Z badań, które przeprowadził, wynika, że istnieje bardzo silne powiązanie między tymi dwoma sferami. Okazało się, że u tych, którzy są wielkimi fanami jakiejś marki, np. Hello Kitty, Lego czy Harleya-Davidsona, na ich widok w mózgu aktywuje się ten sam jego obszar, co w przypadku uczuć religijnych. Dziś marki powoli zastępują ludziom religię: „Dziś religia nie jest już tak potężną siłą jak jeszcze pięć czy dziesięć lat temu, a ludzie potrzebują czegoś, w co mogliby wierzyć. Szukają więc i znajdują zamienniki wiary. A ponieważ marki stają się coraz bardziej wyrafinowane w swoich działaniach, to niektórzy zaczynają się z nimi identyfikować. To płytkie i niezdrowe, bo w ten sposób wpada się w ręce korporacji, które to wykorzystują.

Jego zdaniem nasze zakupy nigdy nie są spontaniczne: „Jesteśmy tam pod wpływem presji grupy, czego w ogóle nie jesteśmy świadomi. Wpływy marek są tak potężne, że pozbawiają nas osobowości” – przekonuje w „Rzeczpospolitej”.

Opowiada o tym, że spotkał wiele osób, które tak bardzo identyfikowały się z markami, że tatuowały sobie ich logo: „Zetknąłem się z wieloma osobami, które wytatuowały sobie np. na ramieniu logo Gucci czy Prady, Apple, Harleya-Davidsona czy Hello Kitty. To taki uniform, który się zakłada, żeby chronił i wzmacniał. Gdy wychodzi pani gdzieś wieczorem i ubiera się w wieczorową sukienkę oraz maluje się, od razu czuje się pani jak ktoś inny. Podobnie ludzie, którzy tatuują sobie logo jakiejś marki, wierzą, że czerpią z niej swoją siłę. (…) tak naprawdę to przejaw braku pewności siebie. Im więcej ludzie mają tatuaży, tym mniej są zazwyczaj pewni siebie”.

 

MT/Rp.pl