- Czy wyborcy będą czekali, aż rząd ich urządzi? Czy też stwierdzą: mamy rząd, który nam nie będzie przeszkadzał, a być może pomoże, urządzajmy się sami? - zastanawia się opozycjonista antykomunistyczny Andrzej Gwiazda.

 

Jakub Jałowiczor: Spodziewał się pan takiego wyniku wyborów?

Andrzej Gwiazda: No oczywiście, że się spodziewałem, chociaż pewności nie było. Jednak to był cel tego obozu: zapewnić PiS możliwość realizacji programu bez obciążania się koalicjantami.

Kiedy zaprzysięgano prezydenta Dudę, mówił pan, że widać poruszenie wśród Polaków, oczekiwania, że coś wielkiego się dzieje. W przypadku wczorajszych wyborów też tak było?

Tak, oczywiście. Wyniki wskazują, że Polacy potrafią zrzucić z siebie jarzmo propagandy. Przecież ludzie są nią całkowicie przytłoczeni, a wśród wyborców mamy wielu takich, którzy w zasadzie żyją telewizją. Ci wszyscy, którzy już albo jeszcze nie pracują, dużą część czasu spędzają przed telewizorem. Kiedy leje się rzeka pomyj, ludzie jej ulegają, a kłamstwo powtarzane 1000 razy staje się prawdą. Od 1939 r. czy 1945 r. Polacy muszą wkładać wiele wysiłku, żeby to odrzucić, żeby pójść przeciwko zupełnie naturalnej tendencji do ulegania powtarzanym w kółko tezom. Trzeba pamiętać, że socjotechnika, w tym socjotechnika propagandy posunęła się daleko. W końcu obecna propaganda znaczne celniej uderza w podświadomość niż ta komunistyczna. Postęp jest ogromny.

Polacy potrafią się bronić, a czego oczekują od nowej władzy?

To dopiero się okaże. Można stwierdzić: wybraliśmy rząd, teraz siadamy i czekamy, co zrobi. Czyli pełnimy rolę kibiców. To podstawowy błąd, chyba publicystów: mówienie, kto wygrał. W wyborach wygrywa, albo przegrywa społeczeństwo. Wygrywa, jeśli wybierze reprezentantów, którzy będą dbali o polskie interesy. Przegrywa, jeśli wybierze takich, którzy tego nie będą robili, albo będą robili źle. Przypomina się wielkie wezwanie Wałęsy: wy mnie popierajcie, a ja was urządzę. Czy wyborcy będą czekali, aż rząd ich urządzi? Czy też stwierdzą: mamy rząd, który nam nie będzie przeszkadzał, a być może pomoże, urządzajmy się sami? Mamy wielkie hasło reindustrializacji, odbudowy przemysłu. W Unii to niemożliwe, bo UE owszem, dofinansuje stocznie fińskie i niemieckie, ale kiedy Polska dofinansowała polskie stocznie, to UE je kazała zamknąć. Przy bierności Polaków rząd musiał te stocznie likwidować. Ale gdyby Polacy nie pozwolili, to stocznie istniałyby dalej. UE może narzucić swoją wolę rządowi, ale społeczeństwu już nie. To samo dotyczy Smoleńska. Pomysł, że możemy zaprzestać żądania wyjaśnienia zamachu, bo mamy swój rząd jest obrazem tragicznego sposobu myślenia. Rząd może nie móc, a my możemy. Mało tego, nasza akcja może dać rządowi siły, żeby mógł wyjaśnić sprawę, ale bez tej akcji nie będzie mógł tego zrobić.

Słowem, wiele, jeśli nie wszystko pozostaje w naszych rękach. Naszych, czyli społeczeństwa.

Orban przetrwał morze pomyj, które na niego Unia wylała tylko i wyłącznie dlatego, że Węgrzy stali za nim murem. Komuna cofnęła się w 1980 r. i zawarła porozumienie dlatego, że za komitetem strajkowym, czyli za 5 czy 6 osobami stały miliony strajkujących. Przecież nie żadne argumenty ich przekonały, co pokazał grudzień 1981 r., tylko siła społeczeństwa. Jeżeli Polacy tak zrozumieją swoje zwycięstwo, jako usunięcie największej przeszkody, jaka od 8, a w zasadzie od 25 lat blokuje próby zrobienia z Polski normalnego państwa i będą ją usuwać, to mają otwartą drogę. Mam nadzieję na pomoc i koordynację działań przez rząd. Jednak nie może być tak, że wybraliśmy i mamy 4 lata spokoju.

Polskie społeczeństwo to zrobi? Weźmie się samo za siebie?

Mam nadzieję, choć ta nadzieja była co 4 lata zawodzona. Jednak mam ją dalej, bo rok 2015 jest powtórzeniem 2005 r. w znacznie bardziej dojrzałem i zdecydowanej formie. A przecież podczas wyborów prezydenckich każde społeczeństwo, najbardziej nawet dojrzałe powinno być zdeptane przez propagandę. Była to taka nawała, że komuna może się schować. Mam więc nadzieję, że wyborcy nie będą czekać, aż ich urządzą, tylko w tym urządzaniu się wezmą aktywny udział. Żona podpowiada, że udział może być i taki: codzienna decyzja, czy kupimy włoskie czy polskie pomidory. Jeśli polskie, pieniądze zostaną w Polsce, jeśli włoskie, to pojadą do Włoch. Jeśli kupimy w małym sklepiku, to ten sklepik zapłaci podatki w Polsce. Jeżeli kupimy w supermarkecie, to on podatków nie zapłaci, a pieniądze trafią do Portugalii czy Niemiec. Decydujemy również w sprawach absolutnie drobniutkich, w codziennym życiu. Może Polakom wydaje się, że politykę robi się w sejmie. A politykę robi się w sklepiku. I kłopoty polskiej gospodarki to nie tylko Balcerowicz, ale i to, że wszyscy sprzedawcy na straganach i kocykach zapewniali: ja mam holenderskie, ja mam włoskie, ja mam niemieckie. I ludzie lecieli tam, gdzie było obce. To położyło drobny przemysł w Polsce, który miał szanse się rozwinąć, bo Balcerowicz niszczył wielki przemysł, zakłady pracy i fabryki, ale na sklepiki nie miał wielkiego wpływu. Wszystko w naszych rękach. Usunęliśmy największą przeszkodę, która pętała nam ręce i nogi. I umysły.