Na polskim rynku wydawniczym pojawi się w kwietniu książka autorstwa Thordis Elvy - islandzkiej aktywistki, działającej na rzecz praw kobiet i Toma Strangera, który jest współtwórcą książki i gwałcicielem, historia zaś dotyczy przestępstwa, jakie popełnił on na Thordis Elvie.

Pani Elva wraz ze swoim dawnym chłopakiem napisaną wspólnymi siłami książkę zatytułowali ,,South of Forgiveness'' i probują w niej zmierzyć się z traumatycznym wydarzeniem z ich młodości. Współautor, Australijczyk Tom Stranger w 1996 roku, jako 18-latek wykorzystał seksualnie swoją ówczesną dziewczynę. Po zakrapianej imprezie bożonarodzeniowej odprowadził do domu 16-letnią wtedy Thordis, która źle się poczuła po wypiciu rumu.

Zamiast w dżentelmeński sposób opuścić mieszkanie dziewczyny, postanowił skorzystać z jej niedyspozycji. Po tym zdarzeniu, jak relacjonuje Thordis Elva, jeszcze przez wiele dni miała kłopoty z chodzeniem. Długo nie docierało do niej, że została zgwałcona, bo zgodnie ze stereotypem gwałt nie wygląda tak, jak to, co ją spotkało. Stranger również nie mógł zapomnieć tego, co zrobił dziewczynie. Po siedmiu latach pani Elva skontaktowała się z byłym chłopakiem, ale bynajmniej nie po to, aby dochodzić sprawiedliwości. 

W efekcie powstała książka, która jest promowana wykładami o przemocy seksualnej, na których oboje autorzy opowiadają o swoich przeżyciach, osiągając bardzo wysokie zainteresowanie i oglądalność. Może o tym świadczyć choćby liczba 2,5 mln wyświetleń ich występu na platformie-forum TED Talk.

Z pewnością gwałt jest traumą, którą trudno usunąć z pamięci, co ukazuje przypadek pani Thordis. Kwestią dyskusyjną jest natomiast obecność i udział sprawcy gwałtu na wykładach i prelekcjach, oraz jego współpraca przy pisaniu książki. Na bazie tej historii obydwoje usiłują pokazać, czym jest gwałt dla ofiary i kata. Czy jednak obecność gwałciciela na prelekcjach, poświęconych promocji książki nie wykracza ponad przyjęte normy, w których jego akt przemocy wobec dziewczyny powinien być potępiany i piętnowany? Jeśli nie formalnie, na gruncie prawnym, to przynajmniej społecznie, poprzez sprzeciwianie się grzecznemu słuchaniu tych zwierzeń i wynurzeń, przy pełnych salach, i na renomowanym portalu międzynarodowym.

Jak powinny zachować się kobiety - ofiary gwałtu, kiedy stoi przed nimi jeden z gwałcicieli i opowiada o swoich motywach, wrażeniach, nawet jeśli sam siebie piętnuje, przeprowadza wiwisekcję swojego czynu? Przede wszystkim - po co to robi?

Pobudki, jakimi kieruje się ofiara - opowiadanie o swojej traumie, jeśli robiłaby to samodzielnie - ma pewien sens, jeśli można czerpać z tego jakąś wiedzę. Z pewnością promocyjne spotkania kat-ofiara przyciągają widownię, która jest przyzwyczajona do talk-show o rozdrapywaniu starych ran. Jednak czy jest wart zaangażowania czasu i uwagi widowni punkt widzenia agresora, sprawcy gwałtu, a tym samym sankcjonowania przestępstwa, budowania z haniebnego czynu ''spektaklu'', gdzie oklaskuje się gwałciciela i jego ofiarę?

Powstaje pytanie - dlaczego autorka nie zgłosiła gwałtu na policję? Jeśli tak się nie stało, czy ta historia nie jest jedynie fałszywką, wydumaną opowiastką z cynicznym happy endem, który ma spowodować, że młode kobiety będą uważać gwałt za coś, z czym można żyć, a nawet trzeba się pogodzić? No bo jak teraz, gdy mamy rozpracowany skomplikowany model psychologiczny ,,wrażliwego''gwałciciela, a być może próbujemy się z nim utożsamiać (co odnosi się wprost do syndromu sztokholmskiego), uznać go za winnego, za zwykłego przestępcę? Czy relacja kat-ofiara ma zostać strywializowana i uznana za coś naturalnego? To raczej znak chorych czasów, w których ewidentna wina ma nie być penalizowana.

Co na to feministki? Czy one również przyjdą oklaskiwać aktorów tego anormalnego show? Czy nie powinno mieć miejsca ściganie tego przestępstwa z urzędu? Tak dzieje się w przypadku Romana Polańskiego, który - choć działo się to dziesięciolecia temu - dopuścił się gwałtu na nieletniej. Przecież nadal podlega prawu i jeśli wjedzie do Stanów Zjednoczonych, będzie musiał stanąć przed wymiarem sprawiedliwości za popełnione przestępstwo.

Społeczna wartość tego przedsięwzięcia,  zarówno książki jak i spotkań pani Thordis Elvy z Tomem Strangerem, pozostaje pod znakiem zapytania, podobnie jak chęć zarobienia na akcie gwałtu, który powinien z zasady być piętnowany, nie zaś służyć popularyzowaniu go wśród szerokiej opinii społecznej, nawet z etykietką ,,przerabiania wzajemnych traum'' przez autorów tego spektaklu.

Inną kwestia, wątpliwą moralnie, pozostają zarobione pieniądze. Czy gwałciciel powinien zarabiać na przestępstwie? Czy za jakiś czas możemy wobec tego spodziewać się kanibala, który przy resztkach szkieletu będzie rozprawiał o dylematach moralnych swojego nieposkromionego łakomstwa, po czym w feerii oklasków bedzie rozdawał autografy? Bo właśnie do takich patologii może to doprowadzić.

Luiza Dołęgowska, fronda.pl