1. MATERIA

Na święto Wniebowzięcia Marii Panny „Gazeta Wyborcza” opublikowała anonimowy list do polskich biskupów zatytułowany „Czy jesteście gotowi na prawdę” [1]. Miał go napisać „świecki wierny”, co więcej – „magister prawa kanonicznego”. W każdym razie pióro dzierżyła ręka wytrawnego publicysty. W istocie tekst jest dobrze skonstruowany pod względem retorycznym i podporządkowany sztuce erystyki. Dlatego też tezy i cele nie zostały tu wyłożone wprost – autor ominął je stosując klasyczny, w tym przypadku bardzo rozbudowany, argument ad personam. Wprawdzie twierdzi, że jego celem jest, aby episkopat skonfrontował się z „prawdą” (przez którą autor rozumie nie prawdę wiary, czy prawdy dotyczące zasad moralności, lecz jego własną ocenę moralnego stanu duchowieństwa). Stawia także szereg postulatów, m.in. proponuje, aby biskupi odmawiający komunii parlamentarzystom głosującym za ustawą o in vitro konsekwentnie odmówili sakramentów wszystkim wiernym, którzy in vitro akceptują, a jest ich w Polsce – wedle badań statystycznych – 70 procent. Autor listu jest pewien, że biskupi tego nie uczynią, oznaczałoby to bowiem odcięcie 70 procent ich dochodów, a przecież  „chciwość pospolita”, czyli pazerność, jest wedle autora bodajże główną wadą naszego duchowieństwa, które na taki cios finansowy się nie wystawi. Autor postuluje też, aby na zasadzie odpowiedniości podobnie jak parlamentarzystów biskupi potraktowali wszystkich duchownych, czyli aby „każdy duchowny (niezależnie od stopnia święceń)”, który sprzeniewierzył się moralności chrześcijańskiej stając się powodem zgorszenia, wyznał swój grzech „podczas sumy w kościele albo w swojej katedrze” i poprosił o przebaczenie oraz „szansę podjęcia służby kapłańskiej na nowo – z czystym sumieniem i sercem”. Autor listu wróży, że w przeciwnym razie kościoły opustoszeją, aczkolwiek sarkastycznie pociesza biskupów, że PiS po zwycięstwie w najbliższych wyborach zapewni im finansowanie, co jednak pomoże tylko „na najbliższe lata”, zanim „za kilkanaście lat […] ostatni z was zgaszą świece na ołtarzach” i zamkną puste już świątynie, a „na refleksję będzie za późno”. Stawiając swoje postulaty wie jednak z góry, że jego „list nic nie zmieni”. Mimo to zabiera głos uważając to za swój obowiązek, skoro „każdy z nas poprzez chrzest jest włączony do wspólnoty Kościoła”.

2. CEL GŁÓWNY

Głównym celem autora nie wydaje się jednak poprawa stanu kapłańskiego w Polsce, choć krytyce tegoż poświęca chyba najwięcej miejsca. Celem jest przede wszystkim dyskredytacja kleru i pozbawienie biskupów autorytetu, który sprawia, że ich głos jest wciąż bardzo istotnym (wedle autora tekstu najwyraźniej niesłusznie istotnym) elementem debaty publicznej w Polsce.  Oto teza, którą czytelnik musi przyjąć nie tyle przekonany przez autora, ile na zasadzie założenia, na którym tekst się opiera. Autor zakłada bowiem milcząco, że biskupi nie mają prawa rozstrzygać w sprawach moralnych – albo w ogóle, albo przynajmniej do czasu, gdy uporządkują moralność kleru według zasady szczegółowo (choć sarkastycznie, a momentami karykaturalnie) opisanej w „Liście”.  Autor zakłada też totalną degenerację polskiego duchowieństwa, a szczególnie biskupów, którzy według niego nie mają podstaw do mówienia o „prześladowaniu” Kościoła, bo „Wy nie wiecie, co to cierpienie, nie jesteście prześladowani, nie musicie się o nic martwić, o nikogo troszczyć. Wam jest po prostu dobrze – oderwanym od rzeczywistości, zamkniętym za murem pychy, obłudy, nieomylności”. W związku z tym autor sugeruje, że przyznawanie sobie przez biskupów prawa rozstrzygania w kwestiach moralnych jest już samo w sobie skandalem i uzurpacją: „bawicie się w sprawiedliwych sędziów, bo jak uważacie, dano Wam do tego prawo”. Zaraz potem mamy zdanie: „pontyfikat Papieża Franciszka wyznacza inny kierunek”.

W tych kwestiach zamyka się – mym zdaniem – główna teza tekstu i jego argumentacja. Wszystkie użyte argumenty ad personam wspierają wspomnianą tezę: że biskupi nie mają prawa do bycia autorytetem w sprawach moralności. Teza ta byłaby jednak sama w sobie nie do obrony, jeśli by założyć, że stawia ją chrześcijanin i katolik, a na dodatek podobno magister prawa kanonicznego. Dlatego też autor nie formułuje owej tezy wprost, lecz w zdaniach, które tylko pośrednio sugerują jej oczywistość. Jako katolik (i kanonista) nie może bowiem twierdzić, że biskupi sami sobie udzielili prawa, które przecież dał im i daje Jezus Chrystus. Owszem, można im tego prawa odmawiać, zgoda, ale ten który to uczyni musi umieścić się poza Kościołem Chrystusowym. Niezależnie autor powinien pamiętać o zapowiedzi Chrystusa, że „przyjdą zgorszenia”, a mimo to Kościół przetrwa, bo „siły piekielne Go nie przemogą”. Nic dziwnego zatem, że autor nie wszedł w dyskusję z tymi słowami Odkupiciela, lecz pominął je, powtarzając za to kilkakrotnie zdania skierowane przez Chrystusa do faryzeuszy.

3. PAPIEŻ FRANCISZEK  JAKO RZEKOMY „PRZECIWNIK” NAUKI CHRYSTUSOWEJ

W „Liście” znajdujemy tez odwołanie do papieża Franciszka, który rzekomo „wyznacza inny kierunek” niż ten, który reprezentują polscy biskupi. Jest to znany erystyczny zabieg: przypisać komuś poglądy inne niż w istocie przezeń wyznawane i następnie kazać mu udowadniać, że nie jest wielbłądem. Tym  razem autor zastosował tu (świadomie?) schemat znany z mejnstrimu, mieszający dwa porządki: stylu i treści wypowiedzi papieża Franciszka. Notorycznie bowiem papieskie wypowiedzi interpretuje się wbrew ich treści, tylko na podstawie stylu, który oczywiście w przypadku polskich biskupów jest inny. Jednak treść nauczania papieża i biskupów jest taka sama – to nauczanie Kościoła, którego papież wciąż pozostaje strażnikiem. Takie samo nauczanie głosili – tylko że nieco innymi słowami – papieże Benedykt XVI i św. Jan Paweł II (który nota bene rozpowszechnił określenie „cywilizacja śmierci”). Autor daje wszakże do zrozumienia, że polscy biskupi głoszą coś innego niż Ojciec Święty, powołując się wyłącznie na medialną aurę tworzoną wokół postaci Franciszka, która wypowiedzi papieża jakże często interpretuje na opak (skądinąd autor jako kanonista powinien wiedzieć, że to właśnie od przepisów prawa kanonicznego oraz decyzji Ojca Świętego – w tym przypadku właśnie Franciszka – nie zaś od polskich hierarchów zależy żenujące – faktycznie – uczestnictwo abpa Paetza w publicznych uroczystościach kościelnych).

Jednocześnie Autor podpiera swoje dowodzenie argumentami z innego porządku, które nie mają tu nic do rzeczy: m.in. zarzuca utrzymywanie się biskupów z pieniędzy pochodzących od ludzi niepodzielających ich nauczania. Zabieg to efektowny, ale skrajnie niemerytoryczny. Wystarczy przywołać jedną istotną analogię. Za czasów komuny całe miliony ludzi nie w pełni podzielały nauczanie biskupów, np. co do aborcji – tak jak dziś co do in vitro. Indywidualne postawy wiernych kształtował wówczas równolegle z głosem Kościoła przymus prawny, wsparty mocą komunistycznej władzy. Społeczne postrzeganie aborcji zmieniło się jednak już po 1989 roku, i to radykalnie – co ciekawe, wraz ze zmianą prawa. Obecnie, jak wiemy, większość Polaków aborcji nie akceptuje. Tak samo może się stać w kwestii in vitro, która nie dla wszystkich jest jasna, bo wplątana w medialne przekłamania (szerzone m.in. przez „Gazetę Wyborczą”). Zauważmy, że w takich kwestiach indywidualne, często przygodnie wyrażane opinie zawsze były traktowane przez Kościół inaczej, niż bezpośredni współudział w zbrodni aborcji oraz w jej prawnej legalizacji. Opinie takie są bowiem niestałe i trudno mierzalne, a ich znaczenie objawia się głównie w momentach podejmowania decyzji, niekoniecznie zaś w chwili ulotnej deklaracji. Autor „Listu” usiłuje jednak wmówić czytelnikowi, że jest inaczej, i że wyniki badań statystycznych dotyczące chwiejnych opinii powinny mieć natychmiastowe przełożenie na finansową sytuację kleru.

4. CEL DRUGI: PODZIELIĆ

Cel tekstu – wykazanie, że polscy biskupi nie powinni cieszyć się autorytetem, którym wciąż się cieszą – wspierany jest przez cel drugi, równoległy czy pośredni: dokonanie wewnętrznego podziału wśród hierarchów Kościoła. Podziału rzeczywistego, bądź choćby „medialnego” (czyli stworzenie jego wrażenia na użytek propagandowy). Autor niedwuznacznie wzywa biskupów, którzy (jeśli w ogóle tacy są) nie godzą się z opiniami, jakie wypowiadają „Dzięga, Dydycz, Jędraszewski, Michalik” – aby wyrazili swoje oburzenie „wobec tego, co się dzieje w polskim Kościele”. Nie wątpię, że opinie biskupów mogą być w wielu kwestiach podzielone. Ta różnica zdań to jednak z założenia wewnętrzna sprawa episkopatu, który publicznie zwykł występować jako monolit. Pozostawiam już na boku problem, czy kanonista – w świetle swojej wiedzy o prawie kościelnym – może wzywać do zarysowania i zniweczenia tego monolitu.

5. BISKUPI, WIERNI, DECHRYSTIANIZACJA

Wypada w tym miejscu zauważyć, że krytykowanych przez autora „Listu” słów biskupów o „walce z Kościołem” i „prześladowaniu” ani nie można lekceważyć (podczas gdy autor je banalizuje), ani przypisać li tylko wyobraźni biskupów (czy np. działaczom PiSu). Autor „Listu” nie bierze bowiem pod uwagę faktu, iż biskupi wyrażają opinie niebagatelnej części wiernych, i to wiernych aktywnie obecnych w życiu Kościoła (czyli tych zaangażowanych, nie zaś tych „niedzielnych” czy przygodnych). Przede wszystkim zaś żywione przez biskupów obawy nie są płonne. Chociaż bowiem wiara katolicka nie jest obecnie w Polsce prześladowana, to jednak środowiska lewicowe, w tym „Gazety Wyborczej”, od dawna hołubią marzenia o „społeczeństwie bez Boga” (sam byłem świadkiem takich „marzeń” snutych publicznie przez znanego dziennikarza z tego środowiska), obecnie zaś sekundują rządzącej partii w forsowaniu nowego prawa, które teoretycznie może zabronić praktykowania i głoszenia istotnych elementów Chrystusowego nauczania (mam nadzieję, że wiadomo, o co chodzi i nie muszę tu prezentować szczegółowej listy zagadnień). Zmiany prawa niekoniecznie objawią się od razu w praktyce. Ich skutki odczujemy, gdy np. powstaną nowe programy szkolne, od których nie będzie już odwołania, a dyskusja nad nimi okaże się niemożliwa. Wszystko to dzieje się ze wsparciem oraz dzięki głosom ludzi pielgrzymujących wcześniej do Łagiewnik na rekolekcje głoszone przez jednego z hierarchów.

W związku z tym wielu polskich chrześcijan miało wrażenie, że episkopat – który jest przecież ciałem złożonym i swoje stanowisko wypracowuje wolno – przez lata mało energicznie, może „nazbyt roztropnie” podchodził do obrony nauczania Chrystusowego w tych kwestiach. Tak jakby obawiał się medialnego linczu. Jak widać, obawy były niepłonne i patrząc z tej perspektywy wskazani przez autora „Listu” po nazwisku biskupi „Dzięga, Dydycz, Jędraszewski, Michalik” właśnie zrezygnowali ze świętego spokoju w imię upominania się o wiarę. Nie są męczennikami, ale okazują naprawdę dużą odwagę cywilną. Tym bardziej chylę przed Nimi czoła, bo zdaje się, że faktycznie nadchodzi chwila „wielce osobliwa” (by przywołać Wyspiańskiego), w której wedle Ewangelii „uderzą w pasterza, a rozproszą się owce”. W razie celnego uderzenia „modernizacja” oznaczająca dechrystianizację będzie o wiele łatwiejsza. I co do mnie, jestem przekonany, że właśnie o takie uderzenie, a nie o cokolwiek innego, chodzi autorowi „Listu”.

Tym samym przyjmuje on – chcąc nie chcąc – rolę , którą w latach komuny grali teologowie i kanoniści współpracujący z SB w celu rozbicia jedności Kościoła. Jednocześnie „Gazeta Wyborcza” od dawna już objawia się jako – prawda, że toutes proportions gardées – kontynuatorka osławionego „IV Wydziału”. Korzystając zresztą z pomocy niektórych jego Tajnych Współpracowników (np. Leszka Maleszki).

6. HISTORYCZNE POST SCRIPTUM

Na koniec pozwolę sobie przywołać jeden z przykładów niegdysiejszych starań SB o rozbicie jedności episkopatu. W 1963 roku „IV Wydział” opublikował i nagłośnił anonimowy memoriał „Do ojców soboru”, który, powielony w formie broszury, rozdawano w Rzymie, Paryżu, Berlinie i Monachium. Anonimowość autora/autorów tłumaczono zagrożeniem karami kościelnymi. Memoriał napisany fachowym, teologicznym ale zarazem i polemicznym piórem godził przede wszystkim w Prymasa Tysiąclecia zarzucając mu, że szerzy w Polsce „tanią dewocję maryjną, nacechowaną jakąś aberracją powodującą najwyraźniej spłycenie religijności wiernych”[2]. Mówił o zagrożeniu odwrócenia się od Kościoła ludzi „myślących i oczytanych”, „światłych i rozsądnych” i to właśnie w chwili, gdy zaistniał w Kościele nurt „mariologii krytycznej”, a w obliczu zwołanego soboru „cały świat katolicki dopuszcza polemikę”. Tym samym memoriał dowodził istnienia w polskim Kościele „nurtu sprzeciwu i niechęci do praktyk nakazanych przez ks. Kardynała”, który miał być rzekomo sprzeczny ze wskazaniami płynącymi ze Stolicy Piotrowej. Prymas miał być – według autorów memoriału – niedouczony, uparty i zamknięty na teologiczną dyskusję. W konkluzji znalazło się wezwanie do Ojca Świętego, aby przysłał do Polski specjalnego delegata, któremu zastraszeni polscy biskupi i księża będą mogli bez obawy kar kościelnych wyznać własne spostrzeżenia i obawy w związku z poczynaniami głowy polskiego Kościoła.

Memoriał (powtórzmy: fachowy i zredagowany w duchu „troski o Kościół”) narobił hałasu na soborze i nie tylko. Generalnie sądzono, że jest to esbecka prowokacja. Autora upatrywano w eks-benedyktynie Janie Wieruszu Kowalskim. Sam Prymas podejrzewał, że memoriał napisali redaktorzy „Tygodnika Powszechnego”, ale tej opinii za życia nie ujawnił. Poczuł się jednak w obowiązku, aby w imieniu episkopatu napisać odpowiedź.

Prawda okazała się nieco bardziej przykra. Memoriał powstał rzeczywiście na zamówienie SB, ale autorami było dziesięciu księży-konfidentów , co więcej: profesorów prawa kanonicznego, biblistów, teologów i filozofów o pseudonimach operacyjnych: „Józef” „Kwieciński”, „X-1”, „Jackowski”, „Włodek”, „Stolarski”, „Oskar”, „ks. S”, „Ostrożny” i „Lucjan”. W ten sposób u początku Vaticanum II eSBecja uderzała piórami przedstawicieli elity Kościoła w Prymasa Tysiąclecia i „organizowała” „opozycje kościelną” w celu rozbicia kościelnej jedności. Nie można powiedzieć, że tej opozycji nie było, aczkolwiek gdyby nie SB, niewielu by o niej wiedziało, bo stanowiła zdecydowany margines, wypromowany za sprawą wspomnianej prowokacji. Chociaż profesorowie katolickich uczelni, którzy napisali memoriał, czynili to być może w zgodzie z własnym (skrzywionym) sumieniem, poglądami i wiedzą.

Trudno nie dostrzegać tu analogii do wydarzeń dnia dzisiejszego.  Jakże wymowne to déjà vu. Oczywiście przy wszystkich odmiennościach, jakie wynikają z różnej sytuacji  politycznej i historycznej.

Jacek Korabita Kowalski/salon24.pl


[1] „Gazeta Wyborcza” z 14 VIII 2015, s. 22-23. Wersja internetowa tu:http://wyborcza.pl/magazyn/1,147627,18553055,czy-jestescie-gotowi-na-prawde-swiecki-katolik-pisze-list-do.html

[2] Wszystkie cytaty i informacje o memoriale z 1963 roku za: Sławomir Cenckiewicz, „Cisi sprzymierzeńcy reform. Wypisy źródłowe z materiałów Służby Bezpieczeństwa o genezie i początkach Vaticanum II”, „Christianitas” nr 19/20 z roku 2004, s. 41-78.