Grzegorz Strzemecki

Prezydent Duda wstrzymał swoim wetem  reformę wymiaru (nie)sprawiedliwości domagając się by w nowej ustawie w kluczowych decyzjach personalnych wymagana była kwalifikowana większość 3/5. Twierdzi również, że niedopuszczalna jest wymiana składu Sądu Najwyższego, przekonując przy tym, że zależy mu na głębokiej reformie wymiaru sprawiedliwości, ale jedna partia nie może decydować o obsadzie sądów.

Spróbujmy przeanalizować, co może oznaczać takie stanowisko.

Kluczowym punktem sporu o reformę jest zamysł (bądź jego zablokowanie) usunięcia zdeprawowanych sędziów, i to nie garstki, ale całkiem wielu.  Podkreślam to, bo garstka nie mogłaby pozostawić za sobą tego wielkiego jak morze dossier nadużyć i niegodziwości sądowych, a dodać trzeba, że z pewnością wiele nie zostało ujawnionych, bo ich ofiary pogodziły się z losem, umarły, albo zwyczajnie "odpuściły", bo przecież życie musi toczyć się dalej. W dodatku wiele sądowych niegodziwości ukrywa się pod kamuflażem domniemanej ślepoty bądź nieudolności, bo mimo bijących w oczy skutków często nie sposób udowodnić złą wolę i ukrywane działanie na korzyść jednej ze stron albo na rzecz jakichś innych, czasem zgoła zaskakujących interesów.

Sam miałem w rodzinie taką sprawę w której sędziowie "popisali się" skrajną nieudolnością i ślepotą albo korupcją. W sprawie o wartą 24 tys. działkę, wymiarowi (nie)sprawiedliwości kilkanaście lat zajęło dojście do rozwiązania jasno zapisanego w prawie spadkowym, ale po drodze zatruli życie mojej ciotce i dali zarobić pół wartości działki albo i więcej chyba dziewięciu biegłym. Oczywiście, jak w przypadku prokuratorów z afery Amber Gold mamy domniemywać bądź wierzyć, że ślepota stróżów prawa na przekręty nie była umyślna, tylko przypadkiem jakoś wyjątkowo często działała na korzyść zła i niesprawiedliwości.

Zdeprawowani, a choćby tylko nieudolni sędziowie tylko po części zostali odziedziczeni po PRL-u, bo w większości powołano ich w uważanej za demokratyczną i praworządną III RP, która istnieje już przecież 28 lat.

Zauważmy, że wyjąwszy uchwalenie Konstytucji, budowanie i utrwalanie struktur wymiaru niesprawiedliwości i bezprawia oraz ich personalne obsadzanie sędziami w znacznej mierze temu bezprawiu oddanymi lub do niego kooptowanymi odbywało się  i odbywa za pomocą mechanizmów zwykłej większości głosów politycznych elit III RP. (włączam w nie elity sądowe, bo to też władza). Dodajmy, że elity te były legitymizowane w kolejnych wyborach przez wymagana przez Konstytucję i ordynację większość głosów wyborców, która nb. nigdy nie osiągała matematycznej większości 50% nawet samych głosujących, nie wspominając już o większości 50% + 1 głosów wszystkich obywateli.

Elity te kreowały, firmowały i zamiatały pod dywan kolejne afery stanowiące strukturalny paradygmat post-PRL-owskiej rzeczywistości: od afery FOZZ, konwersji tajnych służb PRL w służby III RP, inwigilacji prawicy i krycia PRL-wskich zbrodni po aferę vatowskich mafii, skok na OFE (służył chyba zasypaniu dziury po vat), złodziejstwo wszelkich reprywatyzacji, afery wokół Smoleńska, prześladowanie Antykomora i jemu podobnych, palenie budek przed ambasadą i całą tę platformerską "kamieni kupę". Kluczową rolę w podtrzymywaniu tej kamieni kupy odgrywali zdeprawowani sędziowie, którzy nie tylko w zamian za swoje pozycje i apanaże nic nie widzieli, nie słyszeli i nie mówili, jak znane trzy małpki, ale czasem czynnie uczestniczyli w złodziejstwie.

Jednak za czasów rządów tych zdeprawowanych elit III RP zwykła większość wystarczała, by kształtować wymiar sprawiedliwości - i strukturalnie, i personalnie. Obywatele mamieni bajeczką o państwie prawa głosowali w większości tę łajdacką elitę, tym samym dając jej i jej poczynaniom demokratyczną legitymację.

Ale oto po 25 latach trwania III RP liczba obywateli dostrzegających jej zło urosła na tyle, że wymaganą przez Konstytucję i ordynację większość uzyskały w wyborach stronnictwa głoszące program naprawy i spełniając wyborcze obietnice przystąpiły do jego realizacji.

Z czysto formalnego punktu widzenia nic szczególnego się nie dzieje. Można by powiedzieć, że to kolejna reforma, od których aż się roiło w III RP. Wszystko odbywa się w ramach dotychczasowych mechanizmów zwykłej większości w obsadach personalnych, oraz na podstawie od dawna istniejącego artykułu 180.5. Konstytucji, który stwierdza, że

w razie zmiany ustroju sądów ... wolno sędziego przenosić do innego sądu lub w stan spoczynku z pozostawieniem mu pełnego uposażenia.

  Podniosły się jednak głosy, że obowiązujące dotąd reguły, w tym mechanizm zwykłej większości, wystarczający by kształtować i podtrzymywać obecny wymiar sprawiedliwości, teraz nie stanowi już wystarczającej legitymacji, żeby go zmienić i naprawić. Głosy te uznały również, że niewystarczająca jest demokratyczna, wyborcza legitymacja obecnej większości parlamentarnej, która tych zmian się podjęła.

Zauważmy, że dotychczasowi, tak często zdeprawowani sędziowie mogą zachowywać swoje stanowiska i orzekać na mocy akceptowanego wcześniej mechanizmu zwykłej większości, który nadal, czyli teraz zachowuje swoją moc. Nikt, włącznie z największymi krytykami, nie podważa przecież ich pozycji, dopóki zmiany nie zostaną dokonane. Natomiast by podjąć próbę naprawy zła, mechanizm zwykłej większości okazuje się być niewystarczający i to w tym samym momencie, kiedy na mocy tego samego mechanizmu ważność zachowuje wybór poprzednich jakże często skorumpowanych sędziów.

Oczywiście jest na to inne (pseudo)uzasadnienie, choć artykułowane nie wprost. Tamta, poprzednia większość była dobra, bo zupełnie nie ma znaczenia to, że przyklepywała i konserwowała horrendalne zło, którego coraz większą skalę wciąż poznajemy. Obecna większość jest zła, bo to PiS, któremu nie można wierzyć,  bo na pewno ma plany podporządkowania sobie sędziów.  I znów nie ma żadnego znaczenia fakt, że to z rzekomą kancelarią Tuska wzorcowy sędzia III RP, Ryszard Milewski ustalał skład sędziowski w sprawie prezesa Amber Gold obiecując, że będzie "zaufany". Że to "wiarygodna" tuskowa większość łgała i mataczyła na multum sposobów np. w sprawie Smoleńska, o metrze wgłąb, świetnej współpracy z Rosjanami, rzetelnego badania ciał i wraku czy niemożności otwarcia zaplombowanych trumien. To wszystko nie ma żadnego znaczenia. Większość tuskowa z zasady była i jest wiarygodna i lepsza. Większość PiS jest z założenia niewiarygodna i gorsza. To jej mamy się bać i to ją podejrzewać o najgorsze intencje, choć to ona realizuje wyborcze obietnice, ukróciła drenowanie budżetu, wyjaśnia afery, ściga i karze złodziei  i złoczyńców różnej maści.

Truizmem jest, że każdy wybór, każda decyzja personalna niesie ze sobą niewiadomą i ryzyko, jednak w narzucanej w sprawie sądownictwa narracji, to akurat decyzje PiS mają nieść obawy, jakich nigdy z góry tak ostro nie wiązano z takimi decyzjami, kiedy rządzili inni, konserwatorzy i klakierzy zła III RP. Trudno nie widzieć w tym sztucznie kreowanego czarnego pi-aru, który ma zohydzić tych, którzy próbują naprawiać zło i z nim walczyć.

 Od czasu letniego weta wypowiedzi Pana Prezydenta pokazują, że w jego opinii obecna większość jest gorsza, mniej prawomocna niż większość, która kształtowała i legitymizowała wymiar sprawiedliwości III RP. Jeśli zaś obecna jest gorsza, mniej prawomocna, to znaczy że tamta poprzednia była lepsza, bardziej prawomocna. Pokazuje to nie tylko niezbyt demokratyczne nastawienie urzędującego Prezydenta, ale odsłania jakąś nową, zaskakującą prawdę o jego politycznych sympatiach.

W jaką grę i z jaką drużyną gra Prezydent Duda?