Poprzednią część skończyliśmy uwagami o tym jak oczyszczając swoje sądownictwo Niemcy odcinały się od spuścizny NRD, a Francja od spuścizny rządu w Vichy (TUTAJ). Teraz pokażemy jak III RP konserwowała spuściznę po PRL-u w sądownictwie i jak ten problem próbuje rozwiązać obecna reforma sądów. I za te właśnie próby Polska ma być ukarana

Komu i czemu służyło "samooczyszczenie", "autolustracja" i "samowybieranie" sędziów

Ze zrozumiałych względów III RP przejęła sędziów po PRL-u PRL-u. Ich środowisko nie oczyściło się samo, jak zapewniał Adam Strzembosz, wiceminister sprawiedliwości w rządzie Mazowieckiego (1989-90), a potem I Prezes Sądu Najwyższego (1990-1998). On sam nie uczynił nic aby je oczyścić, a jego prawdziwe ówczesne intencje pokazuje to, że obecnie jest zażartym przeciwnikiem reformy wymiaru sprawiedliwości: zapewnienia o samooczyszczeniu były najwyraźniej oszustwem.

Sędziów nie poddano również lustracji, a jedynie jej kuriozalnym pozorom. Piotr Gontarczyk opisuje, że kiedy (bardzo rzadko) udawało się doprowadzić do procesów lustracyjnych sędziów, działy się "cuda procesowe" jak przy warszawskiej "reprywatyzacji". Np. pozytywnie zweryfikowano sędziego z pełną dokumentacją współpracy z SB (deklaracja, pokwitowania przyjmowanych pieniędzy itd.) na podstawie zaświadczenia psychiatry z 2000 r. że lustrowany przed 30 laty, w latach 1970-tych miał kłopoty osobowościowe. Choć wydaje się to niemożliwe, zdarzały się jeszcze bardziej karkołomne "podstawy" pozytywnej weryfikacji lustracyjnej sędziów przez sędziów, ale trudno je tutaj przytaczać. Tę fake-lustrację sędziów podsumowało orzeczenie TK Rzeplińskiego z kwietnia 2015 r. który orzekł, że sędziego lustrować można dopiero po uchyleniu immunitetu - oczywiście przez innych sędziów.

Brak rzeczywistej lustracji i jakichkolwiek form samooczyszczenia oraz zagwarantowany konstytucyjnie wybór sędziów przez sędziów zapewnił mechanizm odtwarzania i podtrzymywania postkomunistycznych wpływów w sądownictwie, a zwłaszcza w jego władzach. Doprowadził do tego, że szemrana sędziowska "elita" myśli o sobie jako o "nadzwyczajnej kaście", jak to wymownie określiła sędzia NSA Irena Kamińska, żyjąc w przekonaniu, że przysługuje mu całkowity immunitet od jakiejkolwiek zewnętrznej, demokratycznej kontroli ze strony obywateli, którzy mają jedynie prawo (zaszczyt?) poddawania się ich wyrokom.

Komu i czemu ten system miał służyć mówią jego owoce: poza jednostkowymi przypadkami, komunistyczni zbrodniarze, w tym ci najwięksi nigdy nie ponieśli odpowiedzialności, tak jak sprawcy niezliczonych afer III RP. Często natomiast karano niewinnych. Uwikłane w mafijne układy sądy zniszczyły mnóstwo ludzi i firm.

"Zbrodnia" polskiej reformy

Na czym mają polegać rzekome antydemokratyczne zbrodnie polskiej reformy? Np. najważniejsza zmiana w dotychczasowej ustawie o KRS (dostępnej TUTAJ) polega na dopisaniu do niej artykułu 9a w brzmieniu:

. Sejm wybiera spośród sędziów Sądu Najwyższego, sądów powszechnych, sądów administracyjnych i sądów wojskowych piętnastu członków Rady na wspólną czteroletnią kadencję.

15 członków KRS, których dotąd wybierali sędziowie ma być odtąd wybieranych przez przedstawicielski organ władzy ustawodawczej - to z pewnością można uznać za krok w kierunku władzy zwierzchniej Narodu nad sądami w pełni mieszczący się w standardach demokracji. Tak podpowiada logika, a potwierdzają to przytoczone wyżej przykłady amerykańskie i niemieckie.

Natomiast zupełnie nie mieści się w demokratycznych standardach, a nawet jest wręcz chore, że przedstawiciele Naroduzwierzchnią władzę nad sądami i sędziami sprawują za pośrednictwem samych sędziów. Na mocy chorej, antydemokratycznej Konstytucji tylko sędziowie mogą bowiem obsadzić większość 17 miejsc w 25 osobowej KRS i poprzez to ciało sporządzać listy kandydatów na sędziów i decydować o wielu kluczowych sprawach sądownictwa.

Jak Hitler broniący pokoju

Przez dwadzieścia lat obowiązywania postkomunistycznej/okrągłostołowej konstytucji z 1997 r. te antydemokratyczne zapisy nie wzbudziły najmniejszego zainteresowania u "obrońców demokracji" z Berlina, Monachium i Norymbergi, choć urągały standardom przyjętym przez Niemcy na użytek własnej demokracji. Podobnie, najmniejszego zainteresowania nie wzbudził platformerski skok na Trybunał Konstytucyjny z lata 2015.

Niemieccy "obrońcy demokracji" zaatakowali natomiast zajadle za "łamanie demokracji" demokratyczną zmianę ustawy o KRS zbliżającą polskie rozwiązania właśnie do niemieckich standardów. Ukazuje to dobitnie narzucony całej UE niemiecki sposób myślenia: demokracja i samostanowienie polskim untermenschom nie przysługują w takim samym stopniu jak niemieckim übermenschom. Faktycznym celem nie jest przecież wcale walka o demokrację, tylko przywrócenie do władzy w Polsce polityków równie łatwych w hodowli (pflegeleicht) dla Niemców jak wzorcowy pod tym względem Donald Tusk.

Chodzi po prostu o to, by rządzona przez takich polityków Polska pokornie zgodziła się kupić nic nie warte francuskie karakale (wojskowe helikoptery właśnie skompromitowane w wewnątrz-francuskiej aferze), żeby nie protestowała przeciwko Nord Stream 2 uzależniającym energetycznie Polskę i całą Europę środkową od gazowego monopolu putinowskiej Rosji, żeby tolerowała gigantyczny drenaż kapitału (i ludzi) pozbawiający Polaków przyszłości we własnej ojczyźnie.

Dlatego można pokazywać palcem zapisy Konstytucji, ustaw i ich projektów, przywoływać analogiczne rozwiązania niemieckie, amerykańskie czy francuskie (jako ostatnio uczynił premier Morawiecki podczas spotkania z prezydentem Macronem), ale nie ma to najmniejszego znaczenia, bo Deutsche Juristen i tak a priori powtarzają swoje (tj. to, co im każą), a reszta "wolnej" Europy pod niemieckim naciskiem posłusznie powtarza za nimi (z rzadkimi wyjątkami).

Wiemy jednak, chociażby z pierwszej części naszego artykułu, że Deutsche Juristen potrafią powiedzieć czasem coś ważnego i ciekawego. Dlatego w następnej części jeszcze raz przytoczymy wypowiedź pana Ursa Pötzscha, który powie nam coś bardzo ciekawego i ważnego o samej Komisji Europejskiej i jej poczynaniach.

Grzegorz Strzemecki