Grzegorz Strzemecki

Czy nieporuszenie kwestii niemieckich reparacji w 1990 r. to była milcząca zgoda Polski na zamknięcie tej kwestii (tj. rezygnacja z owych reparacji), czy była to wyłącznie milcząca, ale obustronna zgoda Polski i Niemiec na  to, by nie poruszać tego tematu, bo obie strony chciały w tamtym momencie załatwić inne sprawy ważniejsze dla siebie sprawy? Czy nieporuszenie tej kwestii jest warunkiem dobrosąsiedzkich relacji polsko-niemieckich? Jakie są faktyczne warunki takich relacji?

Eksperci niemieckiego Bundestagu w nieoficjalnym, jak dotąd raporcie uznali, że  ewentualne roszczenia Polski w sprawie reparacji za niemieckie zbrodnie popełnione podczas II Wojny Światowej są nieuzasadnione między innymi ze względu na "milczącą zgodę" strony polskiej na to by nie podnosić tej kwestii podczas negocjowania układu 2+4 w 1990 r.

"Polska w ramach negocjacji traktatowych co najmniej milcząco zrezygnowała z ich dochodzenia"

- napisał Frankfurter Allgemeine Zeitung, powołując się na  dokument opracowany na zlecenie wiceprzewodniczącego Bundestagu Johannesa Singhammera.

Sam Singhammer stwierdził, że

 po pełnej cierpień przeszłości między Niemcami a Polską rozwinęły się dobrosąsiedzkie relacje.

Te dobrosąsiedzkie relacje najwyraźniej jego zdaniem wykluczają możliwość zadośćuczynienia, bo dodał, że

- Polskie żądania reparacji, skazane z prawnego punktu widzenia z góry na niepowodzenie, są zaprzeczeniem wspólnego, skierowanego w przyszłość projektu między Niemcami a Polską, a wręcz przeciwnie mogą spowodować niebezpieczne skutki

Niemcy, tak jak postkomuniści i ich poplecznicy podczas budowy III RP wzywają nas byśmy "wybrali przyszłość"  i zapomnieli o rozliczeniach w imię wspólnego, skierowanego ku tej przyszłości projektu. W imię tego mamy potulnie milczeć tak jak milczała PRL i III RP, co zostało potraktowane jako rezygnacja. Obecnym milczeniem mamy tę rezygnację przypieczętować.

Milcząca zgoda Polski czy obustronne milczenie?

Zauważmy jednak, że jeśli w tej kwestii panowało milczenie, to znaczy że nie mówiły o tym obie strony. Czy rzeczywiście milczenie podczas rokowań 2+4 było zgodą na odstąpienie od roszczeń?

 To co najmniej nieoczywista forma wyrażania rezygnacji, niezależnie od tego z której strony na nią patrzymy. Trudno jednoznacznie wyrzec się roszczeń nie wypowiadając ani nie pisząc na ten temat ani słowa. Z kolei strona, którą roszczenia obciążają, w przypadku ewentualnej rezygnacji wierzyciela domaga się zwykle jednoznacznego jej potwierdzenia, by mieć pewność, że sprawa nie powróci. Niemcy jednak milczały tak samo jak Polska.

W ogólności jest oczywiste, że "zgoda na niepodnoszenie" określonej kwestii w żadnym wypadku nie jest tożsama z rezygnacją z jej załatwienia. Zgoda na jej niepodnoszenie oznacza dokładnie tyle, że z jakichś względów nie chcemy jej poruszać, bo np. w danym momencie uważamy inne sprawy za pilniejsze lub ważniejsze.

Co było najważniejsze dla Polski i Niemiec

O ile pamiętam, tak właśnie było w okresie rokowań 2+4. Wynikało ze szczególnej sytuacji utrwalonej przez Zimną Wojnę, która wprawdzie się kończyła, ale wszystkie strony zaangażowane ten proces obawiały się możliwych nieprzewidywalnych konsekwencji związanych z samym upadkiem komunizmu, a w odniesieniu do samych Niemiec - z ich zjednoczeniem i kształtem ich granic.

O ile pamiętam, tak właśnie było w okresie rokowań 2+4. Powojenny podział Niemiec i ich granice zostały utrwalone przez Zimną Wojnę, ale nigdy nie zostały zatwiedzone ostatecznym traktatem pokojowym. Roztopienie zimnowojennych lodów budziło nadzieje, ale również niepokój: wszystkie strony zaangażowane ten proces obawiały się możliwych nieprzewidywalnych konsekwencji związanych z turbulencjami upadku komunizmu, a w odniesieniu do samych Niemiec - z ich zjednoczeniem, kształtem ich granic i przyszłą rolą w Europie i Świecie.

Niemcom zależało na zjednoczeniu, tymczasem zgoda na nie ze strony krajów pamiętających o tym czego świat doznał ze strony zjednoczonych Niemiec w obu wojnach światowych wcale nie była oczywista. Polsce z kolei zależało na potwierdzeniu nienaruszalności granic (choć oba jednoczące się państwa niemieckie wcześniej potwierdziły je traktatowo). Jest więcej niż pewne, że poruszenie reparacji skomplikowałoby negocjacje i oddaliło porozumienia w obu najważniejszych dla zainteresowanych kwestiach. To tłumaczy ówczesne milczenie Polski i Niemiec w tej kwestii.

Forsowanie niemieckiej narracji

Obecnie, gdy Polska odzyskała faktyczną podmiotowość i sprawa reparacji powraca Niemcy, chcąc się od nich wykręcić przekonują, że to ówczesne obustronne milczenie było jednostronną milczącą rezygnacją. Ich agenci wpływu z totalnej opozycji czynią wszystko by Polaków do tej narracji przekonać: nic się nam nie należy, a jeśli nawet się należy, to nie ma na to szans. A jeśli nawet jakieś szanse są, to lepiej nie próbować, bo zaszkodzi to współpracy polsko-niemieckiej, a to jest odbiciem przytaczanego wyżej ostrzeżenia  Singhammera o możliwych niebezpiecznych (dla kogo?) skutkach.

Jest oczywiste, że skutki wypłaty reparacji będą dla Niemiec niekorzystne, bo lepiej jest nie płacić odszkodowań niż je płacić. Co jednak mają oznaczać skutki niebezpieczne i dla kogo mają być niebezpieczne?

Jeśli miałyby być one niebezpieczne dla Polski, to wypowiedź ta jest faktyczną groźbą: wprawdzie my Niemcy dokonaliśmy u was niewyobrażalnych gwałtów, mordów i zniszczeń, nie próbujcie jednak domagać się zadośćuczynienia, bo możecie na tym stracić albo oberwać.  Może ucierpią na tym dobrosąsiedzkie relacje i wspólny, skierowany w przyszłość projekt, albo spotka was coś gorszego - jeszcze bardziej obrzucimy was błotem niż do tej pory, by pod tym pretekstem jeszcze bardziej ingerować w wasze sprawy. A może jeszcze coś więcej?

Przyjaźń i partnerstwo po niemiecku

Po raz kolejny potwierdza się prawda o realiach fasadowej niemiecko-polskiej "przyjaźni"  i "dobrosąsiedzkich relacji" wg określenia Singhammera). W oczach dominującej części niemieckich elit są one możliwe tylko pod warunkiem rezygnacji Polski z podmiotowości i zgody na status niemieckiego wasala, dokładnie tak jak to widział 1000 lat temu Thietmar, który miał za złe Ottonowi III, że traktował Chrobrego jako suwerennego władcę i "czyniąc trybutariusza panem wyniósł go tak wysoko", bo samodzielne działania pierwszych Piastów były dla niego nieuprawnionymi aspiracjami słowiańskich dzikusów.

Dziś w imię dobrosąsiedzkich stosunków mamy wybrać sobie inny, "łatwy w hodowli" (tak pisał der Spigel o Tusku) dla Niemiec rząd, który będzie pilnował niemieckich interesów, bo tylko taki będzie zakceptowany przez Berlin i trzymaną przez niego na smyczy Brukselę z Timmermansem i Junckerem, Paryż z Micronem i im podobnych. Mamy wyrzec się naszych praw i roszczeń za niewyobrażalne zbrodnie, krzywdy i straty. Mamy pozwolić niemieckim banksterom łupić polskich frankowiczów, czego nie wolno byłoby im zrobić w stosunku do obywateli niemieckich. Mamy pozwolić drenować polską gospodarkę z kapitału, otwierać w Polsce niemieckie supermarkety a zamykać nasze własne stocznie. Mamy dać się na niemieckie życzenie i rozkaz zabijać, rozjeżdżać, gwałcić i kolonizować islamskim nachodźcom nienawidzącym naszej kultury. Nie wolno nam nawet się ich bać bo to zbrodnia "islamofobii"! Mamy pokornie przyjmować oszczerstwa o "polskich obozach koncentracyjnych" i rzekomym polskim antysemityzmie, łamaniu prawa i demokracji od Niemiec i innych krajów w których z tymi zjawiskami mają prawdziwe i poważne problemy*. Mamy pozwalać na to by niemieckie polskojęzyczne media prały Polakom mózgi żeby się na to wszystko godzili. Zaś nienaruszalności wszystkich tych "dobrosąsiedzkich dobrodziejstw" mają pilnować zaakceptowani przez Berlin skorumpowani sędziowie, bo Wielki Niemiecki Brat wie lepiej na czym ma polegać w Polsce prawo i sprawiedliwość.

Dobrosąsiedzkie stosunki dla Niemców są wtedy, kiedy Niemcy kiedy Polska jest niemiecką półkolonią i wykonuje niemieckie dyrektywy. Kiedy jednak Polska staje się podmiotowa i domaga się uczciwego i partnerskiego traktowania, wtedy dla Niemiec jest to niemożliwy do zaakceptowania skandal. Teutońska bestia znowu podnosi łeb i domaga się żeby ją głaskać.

__________________________________

* To w Niemczech skazuje się na więzienie dziennikarzy za przytaczanie historycznych faktów (casus Michaela Stürzenbergera). To w Niemczech wsadza się do więzienia rodziców za brak zgody na deprawowanie i niszczenie psychiki dzieci. To w Niemczech uprawia się kulturowy bandytyzm zabraniając dzieciom mówić po polsku z rodzicami, co oznacza germanizację ostrzejszą niż za Hakaty i pokazuje obłudę i wybiórczość  niemieckiego "multikulturalizmu". To w Niemczech media na pasku rządu oszukują i ukrywają prawdę w sprawach bezpieczeństwa własnych obywateli (jak w przypadku Kolonii). To w Niemczech liczba antysemickich incydentów nieporównywalnie przekracza standardy w Polsce, gdzie Żydzi mogą czuć się całkowicie bezpiecznie. To niemiecki przedsiębiorca Hans Gielen wyzywał Polaków g..n, idiotów i cweli mówiąc, że zabiłby ich wszystkich, a nie jest to jedyny przypadek poniżania polskich pracowników przez niemieckich pracodawców i w Polsce i w Niemczech. To w Niemczech bojówki (obecnie czerwone, nie brunatne) urządzają nowe kryształowe noce (i dnie), napadają na spotkania politycznych przeciwników i terroryzują inaczej myślących profesorów (casus Jörga Baberowskiego), itd. itp. Może Angela Merkel, która nie chce trzymać języka za zębami zajęłaby się właśnie tymi niemieckimi problemami, a nie bezczelnie pouczała Polskę w sprawach praworządności i demokracji.