Luiza Dołęgowska, Fronda.pl: Pierwszy w historii szczyt: D.Trump - Kim Dzong Un komentowany jest jako wielki sukces amerykańskiego prezydenta. Czy północnokoreański przywódca, do niedawna grożący światu bombami atomowymi, jednak podda swój kraj denuklearyzacji?

Prof. Grzegorz Górski, adwokat, historyk, wykładowca akademicki: Czas pokaże. Jest oczywiście obawa, że skoro w ciągu relatywnie krótkiego czasu, Kim zszedł z pozycji człowieka gotowego do wojny atomowej, na pozycję w miarę normalnego negocjatora, to w praktyce oznacza że wszystko może się zdarzyć. Ale jednak wydaje się, że jesteśmy świadkami historycznego przełomu na miarę najważniejszego wydarzenia od momentu obalenia komunizmu w Polsce i w innych krajach Europy Środkowej. Jeszcze rok temu na poważnie rozważano wojenne scenariusze, zastanawiano się tylko kiedy i z jakami tragicznymi konsekwencjami będziemy się mierzyć w następstwie nieuchronnego konfliktu militarnego w Azji Południowo – Wschodniej.

I nagle ten opluwany przez wszelkiej maści „postępowców” D. Trump dokonuje historycznego zwrotu. To co zrobił w tym tylko zakresie jest więcej warte, niż połączone „sukcesy” wszystkich pokojowych Nobli w ostatnim ćwierćwieczu.

Koreański dyktator zniszczył własny poligon atomowy, wymienił kilku generałów w armii, skasował stanowisko rakietowe, a w końcu - podpisał wczorajsze porozumienie z USA, które prowadzi do rozbrojenia KRLD z atomu. Co mogło zdecydować o tych krokach: wewnętrzna sytuacja w kraju czy chęć wyjścia Kim'a w stronę światowej polityki?

Wydaje się że to co obserwujemy jest funkcją kilku przynajmniej czynników.

Po pierwsze wydaje się, że Korea Ludowa dotarła jednak do granic wydolności. Ten wyizolowany i obłożony sankcjami kraj, w ocenach swoich liderów musiał po prostu zbliżyć się na tyle blisko do wewnętrznej katastrofy, że trzeba było wymknąć się z tej śmiertelnej pułapki.

Po drugie, zapowiedziane kolejne uderzenia amerykańskie – zapewne chodzi tu o całkowitą blokadę możliwości finansowych operacji Korei Ludowej – musiały być na tyle poważne i wiarygodne, że trzeba było się spieszyć aby nie zdruzgotały one kraju do końca.

Po trzecie, wyśmiewane ostrzeżenia militarne Trumpa musiały również uświadomić Koreańczykom, że ich kosztowna zabawa w momencie realnej konfrontacji będzie warta tyle samo, co armia S. Hussajna w drugiej wojnie irackiej.

Po czwarte, musiał tu nastąpić niewątpliwy nacisk ze strony chińskiej, bowiem Kim po wizycie w Pekinie wyraźnie zmiękł. To skądinąd odrębny, niezwykle ciekawy problem, bowiem równolegle toczy się przecież niewypowiedziana wojna amerykańsko – chińska. I widać wyraźnie, że również Chińczycy w tej konfrontacji uznali, że nie opłaca im się wykorzystywać naiwności Koreańczyków do drażnienia Amerykanów. Wniosek z tego jest bardzo oczywisty – Chiny mają świadomość, że obecnie również nie stać ich na otwartą konfrontację z Ameryką.

Wreszcie element piąty – Kim to człowiek, który zna Zachód i wie, że ma może bodaj ostatnią szansę, by wykorzystać potencjał południowych Koreańczyków, aby przynajmniej on i partyjna elita wynegocjowała dobre warunki przetrwania i trwania w nowym, zjednoczonym państwie. Pewno pilnie śledził on wraz ze swymi współtowarzyszami dzieje zjednoczenia Niemiec i wyciągnął wnioski. Jak poprowadzić tę grę, aby nie skończyć tak jak liderzy komunistycznej NRD. I mam wrażenie, że to było prawdziwe sedno tych negocjacji.

W. Putin pochwalił Trumpa i Kim Dzong Una za ich doniosłe spotkanie, choć nie krył swojego zaskoczenia wobec ,,miękkiego'' stanowiska dyktatora Korei Płn. względem USA. Jak rozbrojenie i pokój na Płw. Koreańskim wpłynęłoby na sytuację Putina i Rosji?

Rosja została wystrychnięta na dudka. Nie odegrała i nie odegra już w tej spawie żadnej roli. Putin może sobie mruczeć pod nosem, ale nic z tego nie wynika. To samo zresztą dotyczy pyszałkowatych „liderów” europejskich, którzy mogą tylko śledzić w mediach, co się tam dzieje. W tym sensie rozgrywka Trumpa to prawdziwe upokorzenie tych megalomanów, którzy aspirują do wielkich ról, a nie potrafią rozwiązać żadnych, nawet najprostszych problemów choćby w ramach Unii Europejskiej, czy w Rosji.

Dla Rosji jest to oczywiście strategiczna klęska, bo nie tylko oznacza wyrwanie z możliwości oddziaływania jej tradycyjnej strefy wpływów, ale również wyklucza możliwość wykorzystywania tworzonych dotąd napięć, do ugrania jakichś korzyści. Do tego zjednoczona w nieodległej perspektywie Korea, to państwo graniczne o olbrzymim potencjale, które wraz z Japonią tworzą gigantyczne zagrożenie dla dalekowschodnich interesów Rosji. Wyizolowany od reszty kraju Władywostok – jedyne rosyjskie okno na Pacyfik – będzie wielkim obciążeniem. Innymi słowy, Rosja wskutek tej rozgrywki staje się już całkowicie zależna od Chin przynajmniej jak chodzi o swoją swobodę na Pacyfiku. Tu może trzeba też szukać drugiego dna w rozgrywce chińskiej. Bez ich dobrej woli, Putin na Dalekim Wschodzie nic już nie będzie znaczył. Albo inaczej – w końcu zmięknie wobec Amerykanów, aby ci wspomogli go przeciw aspiracjom chińskim. W każdym razie ta gra się toczy w zawrotnym tempie, ale w tej chwili głównym rozgrywającym jest Ameryka.

Wydaje się, że prezydent USA ,,puszcza oko'' do W. Putina: zaprasza go do Waszyngtonu, na szczycie G7 domaga się przywrócenia Rosji jako partnera, zaś państwa UE ostro krytykuje. Jak Pan ocenia taką strategię?

No właśnie – trwa zmiękczanie Rosji kijem i marchewką. Jeśli Trump poradził sobie z takimi szaleńcami jak Koreańczycy północni, to tym bardziej da sobie radę z Rosją. Oczywiście Putin podejmuje niewiarygodnie intensywne zabiegi, aby pozyskać wsparcie ze strony kilkorga europejskich pyszałków, którym wydaje się, że rzucą Amerykę na kolana. Aż dziw bierze, że nie rozumieją oni intencji rosyjskiego lidera, który rozgrywa ich jak dzieci. Finalnie nie da to nic ani Rosji, ani Europejczykom, bo Trump ma jeszcze przed sobą sześć lat prezydentury, a większość z nich w tej perspektywie zejdzie już ze sceny i to raczej w niesławie.

Dziękuję za rozmowę