Damian Świerczewski, Fronda.pl: Jak Pan zareagował na informację o zamachu w Manchesterze? Można było przewidywać, że do takiego znów dojdzie?

Grzegorz Górny: Tak jak dla większości Polaków to był dla mnie szok. Jednak z drugiej strony, biorąc pod uwagę rozwój sytuacji w Europie, należało się czegoś takiego spodziewać. Obawiam się, że do tego typu wydarzeń, niestety, nadal będzie dochodzić na Zachodzie.

Przywykliśmy już na tyle do tego typu informacji, że nie przerażają nas tak jak jeszcze kilka lat temu, czy też jednak fakt, że wśród ofiar było wiele dzieci, stawia pewną cezurę?

Wiele z zamachów było pewnego rodzaju cezurą. Wspomnieć wystarczy zamach w Nicei, kiedy okazało się, że nawet ciężarówka może stać się narzędziem zbiorowego mordu. Obawiam się, że w przyszłości, ponieważ wyobraźnia ludzka nie zna granic, możemy spodziewać się kolejnych zamachów, które będą następnymi cezurami.

Tymczasem Unia Europejska chciałaby narzucić krajom członkowskim, w tym Polsce, kolejnych uchodźców. Premier Beata Szydło bardzo ostro wypowiadała się w polskim parlamencie na temat eurokratów, którzy i Polsce chcieliby zgotować podobny problem. Jak Pan ocenia te dyskusje na temat uchodźców?

Premier Beata Szydło ma zupełną rację w tej kwestii. Wpuszczanie bez kontroli setek tysięcy imigrantów, głównie reprezentujących islam, jest podkładaniem materiału wybuchowego i podpalaniem lontu pod Europą.

W wywiadzie dla Salve TV zwrócił Pan uwagę na interpretację tajemnic fatimskich, dokonaną przez abp Fultona Sheena. Położył on duży nacisk właśnie na islam i wskazał na wizerunek Matki Boskiej, depczącej półksiężyc, symbol islamu. Czy chrześcijanie mogą jeszcze wygrać tę wojnę kulturową? W końcu w Europie chrześcijaństwo, niestety, wciąż jest w odwrocie.

Włoski pisarz, Vittorio Messori, pisał o takiej właśnie koncepcji. Twierdzi on mianowicie, że islam jest czymś w rodzaju „bicza bożego”, który otrzeźwi Europę i zmusi ją do reakcji oraz powrotu do własnych korzeni. Powstaje jednak zasadnicze pytanie: czy jeśli rzeczywiście dojdzie do takiej reakcji, to Europa odwoła się do swoich korzeni chrześcijańskich, czy też może do pogańskiego nacjonalizmu?

Co jest bardziej prawdopodobne w pana ocenie?

Trudno powiedzieć. Najpierw musiałoby w ogóle dojść do takiego przebudzenia, a co do tego nie ma przecież pewności. Może się przecież zrealizować scenariusz, o którym pisał Jean Raspail w swej powieści „Obóz świętych”, gdzie Europa kapituluje przed imigrantami, którzy narzucają jej własny system wartości.

A co my, jako chrześcijanie, powinniśmy robić, aby nie dać się stłamsić tak europejskiej sekularyzacji, jak i wojującemu islamowi właśnie?

Powinniśmy bronić własnej tożsamości. Z jednej strony pielęgnować naszą kulturę i nie dopuszczać do jej erozji. Także bronić się przed szalonymi pomysłami eurokratów z Brukseli. Widzimy przecież, że te pomysły przymusowej relokacji imigrantów mają podtekst kulturowy. Chodzi o to, by zmieniać tożsamość kulturową Europy. Nie ma sensu powtarzać błędów Zachodu i skazywać się na bejrutyzację Polski.

W swoim przemówieniu premier Szydło mówiła o konieczności przebudzenia się Europy, powstania z kolan. Pomijając już sam powrót do korzeni chrześcijańskich – jest możliwe, aby eurokraci obudzili się chociaż na tyle, by nie wpuszczać do Europy potencjalnych terrorystów?

Jeśli o eurokratów chodzi, to nie mam specjalnych złudzeń co do tego, że nagle się obudzą. Może jednak dojdzie do jakiejś wymiany elit, która sprawi, że Europa rzeczywiście powstanie z kolan. Widać, że stanowisko rządów Polski, Węgier czy Słowacji nie jest w Europie odosobnione. Podobnie myśli olbrzymia część społeczeństw w Europie Zachodniej. Jednak albo nie mają one swojej szerszej reprezentacji we władzach tych krajów, albo też są zastraszone przez terror politycznej poprawności. Ludzie boją się w ogóle mówić głośno to, co naprawdę myślą. Często można spotkać się z takim zjawiskiem we Francji czy Niemczech, gdy dopiero po bliższym poznaniu danej osoby jest nam ona w stanie szeptem powiedzieć, co naprawdę myśli o tym szaleństwie przymusowego przyjmowania imigrantów, a czego boi się powiedzieć publicznie.

Lewica, która naukę Kościoła kontestuje, z uporem maniaka cytuje papieża Franciszka wtedy tylko, gdy chodzi o pomaganie uchodźcom. Jak tak naprawdę powinniśmy im pomagać my, chrześcijanie, aby była to rzeczywista pomoc ludziom z krajów objętych wojnami, a nie pomoc terrorystom, którzy wykorzystują ją po to, aby w Europie siać chaos?

W zasadzie wszyscy znawcy sytuacji na Bliskim Wschodzie podkreślają, że najważniejsze jest pomaganie tam, na miejscu. I to jest to, co polski rząd realizuje – 45 milionów złotych przekazano na pomoc poszkodowanym w Syrii – to niemal 9 razy więcej niż pomoc za rządów PO. Gdy widzimy programy pomocowe dla imigrantów w Europie Zachodniej, zauważamy, że często są to w rzeczywistości mechanizmy finansowania jakichś lewicowych organizacji, które robią jakieś monodramy, warsztaty czy tzw. eventy, nie mające żadnego realnego wpływu na sytuację imigrantów. Te pieniądze w ogóle nie trafiają więc do tych, którzy rzeczywiście potrzebują pomocy. Natomiast gdy pieniądze wydawane są przez ludzi z organizacji, które działają tam na miejscu, w krajach dotkniętych konfliktami, to wiadomo, że wydatkowane są na to, co rzeczywiście jest potrzebne ofiarom wojny. Osoby pracujące na miejscu od lat wiedzą, jakie są rzeczywiste potrzeby lokalnej społeczności. Sądzę więc, że powinniśmy iść właśnie w tym kierunku – pomagać na miejscu.

Bardzo dziękuję za rozmowę.