Od września będzie w Danii funkcjonować wyjątkowe w całej Unii Europejskiej prawo w stosunku do osób „transseksualnych”. Przyjęto tam ustawę, w myśl której nie trzeba nawet przechodzić żadnych operacji, by zostać uznanym przez państwo za osobę innej płci. Wystarczy decyzję o "zmianie" tożsamości zgłosić, a potem wytrwać w postanowieniu sześć miesięcy.

Poprzednia wersja ustawy o zmiany płci tak czy inaczej była przesiąknięta ideologią genderyzmu: uznawano bowiem, że jakiekolwiek operacje są w stanie w sposób rzeczywisty zmienić ludzką płeć. Co więcej, wymagana przez państwo operacja zakładała sterylizację, wyrządzano więc wielu ludziom nieodwracalne szkody fizyczne.

Teraz kobietą lub mężczyzną będzie się można ogłosić wedle woli. Duńczycy uznali więc wprost, że człowiek może sam wybierać sobie płeć, a biologia nie ma tu nic do rzeczy. Organizacje homoseksualne są oczywiście zachwycone. Ich zdaniem jest to „krok we właściwym kierunku”, jak powiedziała Sarah Baagøe-Petersen z jednej z takich grup. Sam duński parlament podkreślił, że decyzja jest odpowiedzią na międzynarodowy trend ułatwiania procedury prawnej zmiany płci.

Od teraz już nic i nikt nie będzie przeszkadzać Duńczykom w dowolnym zakłamywaniu własnej płciowości. Ta tyleż awangardowa co bezbożna zmiana prawa w przyszłości może zainspirować także inne kraje europejskie. Łatwa do wyobrażenia jest sprawa w Europejskim Trybunale Praw Człowieka, w której „transseksualista” z Danii będzie domagał się, by jego „płeć” uznano także w Polsce. A następnie, w imię europejskiej tolerancji, także nasze państwo uzna, że także Polacy mogą sami zdecydować, jakiej są płci. W końcu to na tym właśnie polega dziś wolność - na uzurpacji przez człowieka prerogatyw Boga.

Paweł Chmielewski