Portal Fronda.pl: Polscy żołnierze i samoloty lecą do Iraku i Kuwejtu by wesprzeć walkę z Państwem Islamskim. Decyzję o zaangażowaniu się na południowej flance NATO uważa pan generał za dobrą czy złą?

Gen. Roman Polko: NATO zostało stworzone po to, by gwarantować obronę kolektywną i wspólnie reagować na zagrożenia. Jeżeli Sojusz ma być tą „silną pięścią”, to w rejonach zapalnych musi działać wspólnie, bez wyłamywania. Zaangażowanie w tamtym regionie pozwala nam liczyć na adekwatną pomoc w przypadku zagrożenia flanki wschodniej. To po prostu „coś za coś”. Nie można być członkiem NATO tylko wtedy, gdy potrzebuje się pomocy. Z punktu widzenia wojskowego to oczywiście zgrywanie się i dodatkowe doświadczenie, które z pewnością przyczynia się do zwiększenia naszego bezpieczeństwa.

Ze strony rządu i kancelarii prezydenckiej słychać też, że zaangażowanie Polski na Bliskim Wschodzie ma dodatkowo wymiar prób zwalczania przyczyn kryzysu migracyjnego. Także to czyni tę misję wartościową?

Jeśli sięgnęlibyśmy jeszcze głębiej, to ze względu na zbyt szybkie wycofanie się z Iraku w jakiś sposób Amerykanie i cała koalicja wygenerowała obecne problemy. W tamtą misję, która nie została zrealizowana do końca, zaangażowana była także Polska. Niestety, to brak spójnego działania NATO spowodował, że Państwo Islamskie ma dziś tak dobrze w Iraku. Uchodźców generuje w równym stopniu Daesh, co reżim al-Assada wspierany przez Rosję. Trzeba w każdym razie stworzyć możliwość normalnego życia w tamtym regionie, tak, by ludzie mogli funkcjonować właśnie tam i nie musieli uciekać z własnych domów.

Kilka samolotów, kilkudziesięciu żołnierzy – nie wysyłamy do Iraku dużych sił. Jak ocenia pan generał skalę polskiego wsparcia wojny z ISIS?

Przede wszystkim cieszę się, że zerwano z polityką według zasady: myśmy już zrobili swoje i niech się inni wykażą. Taka polityka była głoszona w ostatnich latach, co rozbijało spójność NATO. Myślę, że poziom zaangażowania jest adekwatny do oczekiwań naszych partnerów. Działamy wspólnie, oczekuje się od nas realizacji tych konkretnych zadań i dobrze, że je wykonujemy. Jest jednak jedna rzecz, która bardzo mi się nie podoba. To przedstawianie całej sprawy dla celów propagandowych w fałszywym świetle, tak, jakby polscy specjalsi i lotnicy lecieli na Bliski Wschód z biurem podróży, bo będą jakoby realizować tylko misję szkoleniową i nie będą angażować się w boju. Otóż Polacy lecą w strefę działań wojennych. Jakiekolwiek zaklinanie rzeczywistości nie zmieni tego, że działania szkoleniowe i rozpoznawcze w strefie działań wojennych są misją bojową, a nie szkoleniową. Podobną propagandę uprawiało SLD wtedy, kiedy odbiór naszej misji w Iraku negatywnie wpływał na słupki sondaży. Wówczas wymyślono zmianę nazwy misji bojowej na misję stabilizacyjną, o czym niestety zapomniano powiadomić terrorystów, bo oni w dalszym ciągu atakowali. Nasi lotnicy będą wykonywać na Bliskim Wschodzie zadania rozpoznawcze i będą w równym stopniu narażać swoje życie jak ci, którzy będą wykonywali loty bojowe. Nasi specjalsi współdziałając i szkoląc ludzi zwalczających Daesh w równym stopniu mogą wejść w sam środek konfliktu. Z pewnością ta misja nie będzie bezpieczna. Nazywajmy rzeczy po imieniu. Naciskam na ten temat, bo mamy do czynienia z  deprecjonowaniem wysiłku i poświęcenia naszych żołnierzy. Nie czekają ich wcale łatwe zadania.

Język władzy mówiącej o sprawie jest rzeczywiście bardzo łagodny, ale może wynika to z obawy przed atakiem terrorystycznym? Rząd i tak jest krytykowany przez wielu polityków czy publicystów, którzy uważają ogłaszanie udziału w walkach z ISIS przed ŚDM za ryzykowne.

Myślę, że głosami nierozsądnymi, a także wręcz dywersyjnymi wobec bezpieczeństwa naszego kraju nie ma się co przejmować. Trzeba po prostu robić swoje. Także przy ustawie antyterrorystycznej pojawiały się głosy, według których można byłoby ją wprowadzić dopiero po akcie terroru, a teraz miałoby być zbyt wcześnie! Niektórzy dla bieżących celów politycznych narażają kwestie bezpieczeństwa. To karygodne. Ta misja nie zmieni bezpieczeństwa Polski przed szczytem NATO i ŚDM. I tak jesteśmy kojarzeni z wojną Iraku, znani jesteśmy też jako wiarygodny partner USA. Nie należy przejmować się ujadaniem krytyków tej misji. Działania na południowej flance, ćwiczenia Anakonda, rotacyjna obecność wojskowa w Polsce  - to wszystko kroki w kierunku poprawy naszej sytuacji bezpieczeństwa. Tymczasem brak działań i wiara w to, że wszystko samo się ustabilizuje, jeżeli nic nie będziemy robić, to naiwność. Za taką naiwność płacą dziś krwią Belgowie i Francuzi atakowani przez terrorystów.

Polska bywała już jednak celem terrorystów, wkrótce po rozpoczęciu misji w Iraku, w grudniu 2003 roku, miało dojść do prób zamachów choćby w kilku polskich katedrach. Nie byłoby lepiej poczekać z ogłaszaniem decyzji o akcesie do wojny z ISIS po ŚDM?

Także w 2005 roku były sygnały o planach zamachów, ale do dziś nie wiemy, czy to prawda, czy też jedynie WSI szerzyła podobne informacje by uzasadnić utrzymanie własnych struktur. W mojej ocenie w kwestii naszego bezpieczeństwa polskie zaangażowanie na Bliskim Wschodzie niczego nie zmienia. Polska nie jest pierwszoplanowym celem terrorystów. To, że jesteśmy koalicjantem i wiarygodnym partnerem USA, wiadomo nie od dziś. Obecność naszych czterech samolotów i 60 specjalsów w tamtym regionie świata niczego nie zmienia. Nie ma sensu bić piany i udawać, że informacje o tym pobudzą Daesh do działania na terenie Polski. Lepiej wziąć się do pracy choćby nad uregulowaniami prawnymi mówiącymi o kontroli tych, którzy przekraczają nasze granice.