Fronda.pl: Ministerstwo obrony narodowej planuje wzrost liczebności armii do 200 tysięcy żołnierzy – w tym 130 tysięcy żołnierzy zawodowych. Co Pan o tym myśli?

Gen. Roman Polko: Wychodzę z założenia, że najpierw należy wyposażyć i zbudować infrastrukturę dla tych wojsk, które mamy, a dopiero potem krok po kroku możemy realizować kolejne plany związane z rozwojem naszych zdolności w zakresie obrony. Chciałbym przede wszystkim zobaczyć sensowny plan zakończenia trzech kluczowych projektów, które są realizowane. Mam na myśli obronę powietrzną, program śmigłowcowy i kwestię obrony terytorialnej.
Należy wreszcie przestać resortowo myśleć o bezpieczeństwie narodowym. Jeżeli mamy ministerstwo cyfryzacji, to czymś zupełnie naturalnym jest, że walka w cyberprzestrzeni jest realizowana przez ludzi właśnie z ministerstwa cyfryzacji. Ten spór, który się dziś ujawnia pewnie nie miałby miejsca, gdyby ktoś w końcu przeprowadził ćwiczenie Kraj, wymyślone po to, by sprawdzać w praktyce współdziałanie wszystkich resortów administracji państwowej na wypadek współczesnych zagrożeń związanych z bezpieczeństwem.

I jeszcze jedna rzecz. Kiedy dowodziłem jednostką GROM, liczyła ona 312 żołnierzy, a etat wynosił 2013. Powiedziałem wówczas podwładnym, że największym nieszczęściem byłoby, gdyby nam sztab generalny dał na przykład dwa lata, by etat dwukrotnie czy trzykrotnie zwiększyć. Po pierwsze, nie jesteśmy w stanie odpowiednio wyselekcjonować ludzi, a lepiej mieć wakaty, niż niewłaściwych ludzi na stanowiskach. Po drugie, nie mamy dla tych ludzi infrastruktury, wyposażenia, a w praktyce nie jesteśmy przygotowani na programy szkoleniowe, byśmy takie zwiększone siły budowali.

To co mnie niepokoi to nie sama liczba 200 tysięcy, tylko krótki termin realizacji. Patrząc na to jak wydolnościowo MON radzi sobie z zakupem śmigłowców, wyraźnie pokazują, że powołamy wojsko, które butami ma zadeptać przeciwnika, bo ani infrastruktury, obiektów mieszkalnych, poligonowych, szkoleniowych, ani wyposażenia nie zdołamy im kupić. Pytanie więc, po co w praktyce mamy ich powoływać? Uzupełnijmy najpierw deficyty, których nie brakuje, a później będzie można mówić o zwiększeniu liczby wojska.

W projekcie zakłada się, że wydatki na obronność miałyby wzrosnąć do 2,5 proc. PKB. Stać nas, aby tyle wydawać?

Liczą się liczby bezwzględne, a więc to ile to dokładnie będzie 2 czy 2,5 proc. Wspominając o ćwiczeniach Kraj, trzeba powiedzieć, że nie możemy mieć do czynienia z odpowiedzialnością tylko jednego resortu. Nasze bezpieczeństwo to także bezpieczeństwo ekonomiczne, energetyczne, czy kulturowe. To naprawdę mnóstwo obszarów, do którego potrzebny jest wysiłek nie tylko ministerstwa obrony narodowej, ale i innych resortów. Trudno mówić o tym, że przeznaczenie 2,5 proc. PKB jest najistotniejsze. Pytanie bowiem w jakim zakresie inne ministerstwa będą partycypować w budowaniu bezpieczeństwa narodowego? Nawet gdybyśmy przeznaczali 5 procent, to jak wyglądałoby to strategicznie i czy nie wiązałoby się z pogorszeniem stanu polskiej gospodarki? Jeżeli tak, to mogłoby się okazać, że planowane 2,5 proc. byłoby kwotą niższą niż obecne 2 proc. Jest szereg niebezpieczeństw i musimy mieć strategię, której w praktyce nie ma, a do której dopiero możemy poszukiwać pieniędze. Walczenie o pieniądze i wydawanie ich tak jak to czyniła przez dwie kadencje Platforma Obywatelska, mnóstwo rzeczy obiecując, a w praktyce nic nie realizując, nie ma sensu.

Czyli nie jesteśmy przygotowani na większą liczbę żołnierzy?

W tej chwili nawet więcej niż 60 proc. żołnierzy korzysta z przestarzałego sprzętu, nie spełniającego wymogów nowoczesnej armii. Do tego dochodzi przestarzała baza poligonowa. Nie ma sensu powoływać do armii kolejnych kadr, dopóki zaniedbania, z którymi mamy do czynienia dzisiaj, nie będą rozwiązane. Żołnierze, którzy dzisiaj służą, już mają deficyty jeśli chodzi o uzbrojenie, bazę poligonową czy infrastrukturę. Jeżeli powołamy dwa razy więcej, to będą się w koszarach nudzić. Nie ma nic gorszego niż kiepskie fundamenty, bo jeżeli nauczymy żołnierzy, że w koszarach można nic nie robić i nudzić się, to nawet gdyby w przyszłości znalazł się sprzęt, to wyprostowanie kultury organizacyjnej będzie zajmowało więcej czasu niż budowanie od podstaw profesjonalnego myślenia i nowoczesnej armii.

Wskazuje Pan na to, że o bezpieczeństwie nie powinno myśleć tylko MON. Czy widzi Pan, by w innych resortach zdawano sobie sprawę z tego, o czym Pan mówi?

Bardzo podoba mi się myślenie Pani minister Anny Streżyńskiej. Zajmując się kwestiami cyfryzacji doskonale zdaje sobie sprawę, że lepiej wykwalifikowanych kadr niż w jej ministerstwie do prowadzenia działań bojowych w cyberprzestrzeni się nie znajdzie. Jeżeli kogoś to nie przekonuje o czym mówię, to podam jeszcze jeden przykład. Otóż będące wzorem brytyjskie wojska specjalne w czasie II wojny światowej powstały w ministerstwie wojny ekonomicznej. To pokazuje, że pewne schematy musimy wyrzucić z głowy i nauczyć się w końcu przestać myśleć kategoriami udzielnych księstw. Kwota przeznaczana na jedno ministerstwo, które ma w nazwie „obrona narodowa” nie znaczy, że nasze bezpieczeństwo będzie się zwiększało, jeżeli inne resorty nie będą w tym w żaden sposób partycypować. Będzie wręcz odwrotnie, szczególnie w XXI wieku, kiedy wiadomo, że nie tylko starcie kinetyczne decyduje o sukcesie w konfrontacji zbrojnej.

Dziękujemy za rozmowę.