Fronda.pl: Prof. Jan Marek Chodakiewicz pisze w najnowszym numerze „Tygodnika Solidarność” o projekcie obrony suwerenności i wolności Polski. U podstaw tego „narodowego systemu obrony” musiałby stać skuteczny system gospodarczy. Jego zdaniem, ważna jest także promocja wartości, jaką jest Rzeczpospolita i docenianie oddolnych inicjatyw. Naukowiec pisze także o dwupasmowym systemie służby wojskowej. Z jednej strony miałaby to być profesjonalna armia, z drugiej – powrót obywatelskiego poboru powszechnego, który stanowiłby podstawę obrony terytorialnej wyposażonej w broń indywidualną. Co Pan sądzi o takim projekcie?

Gen. Roman Polko: Nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że na kwestie obronności należy patrzeć kompleksowo, więc przyznaję tu rację prof. Chodakiewiczowi. Tu chodzi o bezpieczeństwo, energetykę, finanse. Choćby po to, by rosyjskie koncerny nie wykupywały naszej infrastruktury krytycznej, która decyduje o naszym bezpieczeństwie. Jeśli zaś chodzi o obronność, to zamiast wymyślać kolejne teorie, wolałbym popatrzeć na to, co się sprawdza na świecie. Dla mnie absurdalnym jest pojawiający się w wielu odmianach pomysł, aby każdemu dać jego malutki pistolecik, to wtedy nam obronność państwa wzrośnie. Często się taki argument pojawia, że wszyscy muszą umieć strzelać.

A nie muszą?

Po pierwsze, w tej chwili nie wszyscy posiadacze broni potrafią ją właściwie użytkować. Po drugie, nie jesteśmy Szwajcarią. Po trzecie, mamy profesjonalny komponent, zróbmy wszystko, żeby mógł on profesjonalnie działać. Okazuje się jednak, że nawet te 100 tys. wojska jest niedoposażone, wciąż mamy skanseny - jednostki, które powinny zostać zlikwidowane, ponieważ składają się z samej wierchuszki, dowództwa, a nie ma tych, którzy mieliby prowadzić działania. Ta piramida jest postawiona do góry nogami. Zgadzam się natomiast z prof. Chodakiewiczem co do tego, że Polsce jest potrzebna profesjonalna służba, nie ma co do tego dodawać. Jednak jeśli chodzi o ochotniczą służbę, to w mojej opinii potrzebna jest gwardia narodowa, a nie powszechny pobór obowiązkowy, który kojarzy się z feudalnym systemem. Z niewolnika naprawdę nie ma pracownika. Należy wykorzystać potencjał, który już jest. Mamy przecież mnóstwo organizacji paramilitarnych, harcerskich, etc. Spotykam mnóstwo ludzi, którzy chcieliby służyć w dobrej gwardii narodowej, przywiązanej terytorialnie, ale też dobrze wyposażonej i uzbrojonej. To wszystko kosztuje. Jeżeli nagle rzucilibyśmy się na powszechny pobór... My przecież już teraz nie mamy pieniędzy na to, żeby utrzymać to, co jest! Nie mamy pieniędzy na to, żeby zbudować profesjonalną gwardię narodową, bo te 20 tys. Narodowych Sił Rezerwy woła o pomstę do nieba. Zróbmy to, co można w tej chwili zrobić i wykorzystajmy ten kapitał, który już jest. Nad jego rozszerzeniem będzie można myśleć później. Gwardia narodowa, dobrze wyposażona, dobrze wyszkolona to jest rozwiązanie. Żyjemy w XXI wieku i nauka strzelania nie polega tylko i wyłącznie na włożeniu pocisku do komory nabojowej i naciśnięciu języka spustowego. To jest umiejętność wykorzystania elektroniki, matematycznych obliczeń, etc., czyli proces znacznie bardziej złożony, niż to się wydaje ludziom, myślącym jeszcze w kategoriach wojen minionej epoki.

Uważa Pan, że taka gwardia sprawdziłaby się w Polsce, że ludzie rzeczywiście wstępowaliby do niej? Ostatnio pojawia się mnóstwo sondaży, z których wynika, że Polacy wcale nie rwą się do tego, żeby ryzykować życie lub zdrowie dla Polski, gdyby kraj znalazł się w sytuacji zagrożenia...  

Sondaże to temat na osobną rozmowę. Gdyby ktoś mi zadał pytanie, czy chcę ginąć za Ojczyznę, to też odpowiedziałbym, że nie, bo wolałbym przeżyć i pokonać przeciwnika. Nawet żołnierze GROM, jadący na misje, nie myśleli w kategoriach umierania, ale – zdając sobie sprawę z ryzyka – myśleli o tym, jak wykonać misję i nie ponieść zbędnych strat. To jest kwestia metodologii prowadzenia tych sondaży, o czym doskonale wiemy. Jest mnóstwo ludzi, którzy chcą wstępować do armii, ale armia ich nie przyjmuje, posługując się selekcją negatywną. Ten potencjał tkwi w młodych ludziach czy rezerwistach, którzy nie chcą służyć profesjonalnie, na co dzień, ale chętnie służyliby w czymś takim, jak gwardia narodowa, gdyby to było systemowo dobrze poukładane. Ta gwardia powinna być jakością samą w sobie, powodem do dumy, elitą, a nie koniecznością w ramach, której - aby wstąpić do zawodowej służby - należy przejść przez Narodowe Siły Rezerwowe. Przechodzi się taką szkołę upokorzenia, bo to jedyna furtka, aby wstąpić do zawodowych służb. Znam polsko-amerykańskiego chłopaka (ma podwójne obywatelstwo), który chciał wstąpić do polskiej armii. Kiedy zobaczył, na czym to polega, że musi przejść przez NSR, totalną durnotę, w ramach której uczą go obsługi gaśnicy, uznał, że to uwłacza jego inteligencji i wstąpił do armii amerykańskiej. Tam ukończył elitarne kursy, brał udział w misji w Afganistanie. Teraz pyta mnie, czy jest możliwość przyjęcia go do polskiej armii. I mam problem. W systemie amerykańskim wszystko jest poukładane, reguły gry są jasne i czytelne, a w polskim systemie nikt nie wie, o co chodzi. Chłopak trafi do jakiejś zapyziałej jednostki, gdzie nie wiedzą jeszcze, że Układu Warszawskiego już nie ma (niestety, takie jeszcze są!) i będę się wstydził za to, że wskazałem mu drogę do polskiej armii, gdzie żyje się jak w minionej epoce. Takich skansenów jest jeszcze u nas wiele (jak na przykład w Krakowie, gdzie dowództwo ma wiele fajnych stanowisk i nic ponadto), ale lokalne układy nie pozwalają tego zlikwidować.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk 

Czytaj także:

 

Chodakiewicz: Obrona Polski to przede wszystkim obowiązek Polaków