Czesław Kosior

OŚRODEK ANALIZ STRATEGICZNYCH


  • Władimir Putin wprowadził Rosję na ścieżkę permanentnych kontrolowanych konfliktów zbrojnych o ograniczonym zasięgu. Ze ścieżki tej nie może już zawrócić. Powrót w stosunkach Rosji z Zachodem do stanu sprzed 2014 r. nie jest już możliwy bez gwałtownych zmian w samym państwie rosyjskim. Państwa UE i NATO powinny więc dostosować swe założenia doktrynalne, politykę zagraniczną i obronną do nowych okoliczności, w których jednym z największych zagrożeń jest wysoki poziom nieprzewidywalności Kremla i skłonność Rosji do podejmowania o bardzo wysokim stopniu ryzyka, które mogą spowodować, iż z założenia kontrolowany konflikt może przerodzić się w stracie większe od założonego.
  • W. Putin postawił na militaryzację polityki zagranicznej, wewnętrznej i gospodarczej Rosji, ponieważ wyczerpał się poprzedni model funkcjonowania reżimu (2000-2008). Kryzys 2008-2009 i „testowa” wojna z Gruzją przekonały Kreml, że dla utrzymania władzy i dalszego drenażu zasobów kraju przez uprzywilejowaną grupę konieczne jest przyjęcie twardego kursu politycznego, w którym posiadanie wroga zewnętrznego i konieczność ciągłej rozbudowy możliwości obronnych usprawiedliwiają wszelkie posunięcia władz i częściowo tłumaczą „przejściowe” trudności ekonomiczno-socjalne.
  • Zmilitaryzowana polityka Rosji opiera się na prowokowaniu i podsycaniu konfliktów, w które następnie się angażuje. Są to konflikty zbrojne o zasięgu lokalnym lub regionalnym, gdzie przeciwnik Rosji jest dużo słabszy. Jednocześnie Kreml unika generalnej konfrontacji z Zachodem (USA), próbując go zastraszać – przede wszystkim groźbą użycia broni jądrowej – aby móc swobodniej realizować swe cele lokalne/regionalne.
  • W związku z tym należy oczekiwać, że po Ukrainie i Syrii, Moskwa zaangażuje się w kolejne konflikty zbrojne (prawdopodobnie w Azji Centralnej i/lub na Kaukazie Południowym), bo stało się to już koniecznym elementem funkcjonowania reżimu Putina. Będzie to destabilizowało bezpieczeństwo w poszczególnych regionach i utrzymywało (zwiększało okresowo) napięcie na linii Rosja – Zachód. Zarazem jednak ryzyko otwartego konfliktu Rosji z Zachodem jest znikome. Jeśli w ogóle można mówić o takowym, to jedynie z racji dużego stopnia nieprzewidywalności Kremla i jego skłonności do ryzykownych zachowań.
  • Rosja skupia się na udziale w lokalnych konfliktach zbrojnych i temu podporządkowano w dużej mierze zmiany w siłach konwencjonalnych. Zarazem jednak Moskwa przygotowuje się na ewentualność wojny z NATO. Przemawiają za tym intensyfikacja i skala ćwiczeń przewidujących taki scenariusz oraz priorytetowe podejście do rozbudowy arsenału jądrowego.
  • Dwutorowość polityki militarnej Rosji potwierdzają zapisy o „odstraszaniu niejądrowym” i „gotowości mobilizacyjnej”, które po raz pierwszy pojawiły się w doktrynie wojskowej FR (grudzień 2014). Broń niekonwencjonalna ma wciąż za zadanie odstraszać głównego globalnego przeciwnika, co z kolei zwiększyć ma pole działania dla sił konwencjonalnych w konfliktach regionalnych i lokalnych. Czemu służą postawienie na mobilność i stałą gotowość bojową coraz większej części ził zbrojnych.
  • Opublikowana blisko rok temu nowa doktryna wojskowa za największe źródła zagrożenia dla bezpieczeństwa Rosji uznaje USA i NATO. Jednocześnie na liście zagrożeń spadły niżej terroryzm i rozpowszechnianie broni masowego rażenia. Dokument wskazuje natomiast takie zagrożenia, jak rozszerzenie NATO i wzrost jego potencjału, zwiększenie obecności wojsk NATO niedaleko granic Rosji oraz wzmacnianie potencjału atomowego USA.
  • Wymienione wyżej cechy obecnej polityki rosyjskiej oznaczają, że stanowi ona poważne zagrożenie dla Polski i całej Europy Środkowej i Wschodniej. Oznacza bowiem inny stopień niebezpieczeństwa dla krajów wschodniej flanki NATO, a inny (dużo mniejszy) dla zachodu i południa Europy. Powyższe, zwłaszcza przy ewentualnym wzroście podatności zachodniej Europy i USA na rosyjski szantaż atomowy, będzie osłabiało solidarność Sojuszu.
  • Moskwa liczy więc, że atomowymi groźbami odstraszy Zachód od rozbudowy potencjału NATO w krajach Europy Wschodniej i Środkowej. W rzeczywistości to właśnie wzmacniając wschodnią flankę Sojusz wytrąciłby Rosji z rąk narzędzie szantażu. Wątpliwe, by Putin groził jądrowym atakiem na amerykańskich żołnierzy w Polsce czy Estonii.

W dwóch poprzednich częściach analizy na temat Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej przedstawiliśmy główne założenia i skutki reform przeprowadzanych od końca 2008 roku oraz wynikający z nich aktualny stan potencjału militarnego Rosji, jego silne i słabe punkty. Jak przekłada się to na realne działania i jak jest wykorzystywane w polityce państwa?

Kogo (czego) boi się Rosja?

Działania zbrojne na Ukrainie i w Syrii tylko częściowo odpowiedziały na pytanie, jakie są dziś realne militarne możliwości Rosji – zwłaszcza na tle porównywalnych potencjałów innych państw. Zwiększona gotowość bojowa, zwłaszcza w siłach specjalnych i wojskach desantowych, umożliwiła szybkie opanowanie Krymu. Ale już w starciu ze zmotywowanym przeciwnikiem w Donbasie wyszły na jaw słabości „pancernego” sposobu myślenia kadry dowódczej. Do Syrii sprawnie przerzucono kontyngent i zorganizowano bazę pod Latakią, ale już skuteczność nalotów pozostawia wiele wątpliwości. Dwie ostatnie wojny Putina pokazały natomiast coś innego: determinację, aby użyć armii w celach politycznych i to w sposób dalece wykraczający poza granice, uznawanego na Zachodzie za dopuszczalne, ryzyka. I to, a nie sama siła militarna, stanowi o przewadze Rosji nad Zachodem. Tym bardziej, że Kreml wyraźnie może liczyć na społeczne poparcie dla swych poczynań. Nawet tych najbardziej awanturniczych. Co trzeci Rosjanin uważa, że jego kraj jest największą wojskową potęgą na świecie. W 1990 r. o ZSRS myślało tak tylko 5 proc. jego obywateli.

Militarystyczne nastroje w Rosji i przekonanie dużej części społeczeństwa o potędze wojskowej ich kraju utrwalają te działania władz, które podkreślają globalny charakter zbrojnego potencjału FR. Charakterystycznym – i naturalnym, jeśli wziąć pod uwagę oficjalną ideologię Kremla – elementem polityki wojskowej Putina jest stopniowe przywracanie obecności militarnej z dala od terytorium nie tylko FR, ale całego b. ZSRS. Już w 2007 r. Putin przywrócił patrolowe loty bombowców strategicznych, i to często uzbrojonych w bomby atomowe. Bandera z charakterystycznym krzyżem św. Andrzeja wraca też na Morze Śródziemne. Najpierw przywrócono rejsy patrolowe okrętów podwodnych. Teraz wracają jednostki nawodne. Można to było początkowo wiązać z kryzysem w Syrii. Ale już wiadomo, że chodzi o powrót do sytuacji z czasów zimnej wojny – stałej obecności na Morzu Śródziemnym. Nowa eskadra ma być wzorowana na 5 Śródziemnomorskiej eskadrze sowieckiej i będzie tak naprawdę piątą samodzielną grupą floty, po Flocie Pacyfiku, Flocie Północnej, Flocie Bałtyckiej, Flocie Czarnomorskiej i Flotylli Kaspijskiej.

Naturalnym źródłem informacji na temat tego, jak władze rosyjskie mogą chcieć wykorzystywać potencjał zbrojny – który przybliżyliśmy w poprzednich częściach analizy – jest podstawowy dokument: Doktryna Wojskowa Federacji Rosyjskiej. Jej aktualną wersję prezydent Putin zatwierdził 25 grudnia 2014 r. Jest to czwarta wojskowa doktryna Federacji Rosyjskiej, uwzględnia reformy lat 2008-2012.

Zasadniczo dokument potwierdza to, co było widać już wcześniej, a więc samoizolowanie się, tworzenie obrazu Rosji jako oblężonej twierdzy przy jednoczesnym formułowaniu gróźb pod adresem Zachodu i mobilizowaniu wewnętrznej opinii publicznej. Główne założenia doktryny pozostały niezmienione – nie zmieniły się też wymienione w niej główne zagrożenia: tarcza antyrakietowa USA, rozszerzenie NATO czy też wreszcie amerykański plan globalnego ataku przy użyciu broni konwencjonalnej.

Nowe jest, jak wspomniano, uwzględnienie zmian strukturalnych w Siłach Zbrojnych (np. Dowództwo Arktyczne i rozbudowa Wojsk Powietrzno-Desantowych) oraz państwowego programu zbrojeń. Ale jeszcze istotniejsze jest to, co wynika z reform dla całej koncepcji użycia potencjału militarnego w konfliktach lokalnych i regionalnych. Przez pojęcie „odstraszania nieatomowego” autorzy dokumentu rozumieją permanentne utrzymywanie wysokiego stopnia gotowości bojowej sił konwencjonalnych, ale też całą gamę działań o charakterze innym niż militarny (np. elementy soft power). Druga nowość w dokumencie to pojęcie „gotowości mobilizacyjnej FR”, szeroko rozpisane w doktrynie, a oznaczające „gotowość Sił Zbrojnych, innych wojsk i organów, gospodarki państwa, a także organów federalnych władzy państwowej, organów władzy państwowej podmiotów FR, organów lokalnego samorządu i organizacji do realizacji planów mobilizacyjnych”.

Ważne w obecnej doktrynie rosyjskiej jest wpisanie do niej – co też świadczy o zrozumieniu tego problemu na Kremlu – wielu elementów nie mających bezpośredniego charakteru militarnego. Są to m.in. walka w cyberprzestrzeni, z dużym naciskiem na serwisy społecznościowe. Polem wojny informacyjnej jest też dla autorów młode pokolenie Rosjan, które – widać wyraźnie – władze chcą wychowywać w pierwszej kolejności na wiernych żołnierzy.

Główny Przeciwnik

Zarówno w dokumentach strategicznych, jak i realnie prowadzonej polityce Rosja nie pozostawia wątpliwości, że największe militarne zagrożenie widzi na kierunku zachodnim, bardziej w sensie politycznym, niż geograficznym. Co najbardziej charakterystyczne, od upadku ZSRS niezwykle wydłużyła się bezpośrednia granica Rosji i NATO. W 1991 r. była to tylko daleka flanka na północy (Norwegia). Rozszerzenie Sojuszu i zmiany geopolityczne na obszarze byłego ZSRS spowodowały, że dziś „front” z krajami uważanymi za przeciwnika (nie tylko tymi z NATO) rozciąga się na całości obszaru kontynentalnego (granica Rosji i Białorusi z Estonią, Łotwą, Litwą, Polską, Ukrainą, Gruzją) i zbliżył się na 500 km od Moskwy i zaledwie kilkadziesiąt od St. Petersburga.

Wspomniana doktryna wojskowa nie nazywa wrogów Rosji z imienia, ale na liście „podstawowych zewnętrznych wojskowych niebezpieczeństw” pierwsze miejsca zajmują: aktywność NATO, obecność zachodnich sił w krajach graniczących z Rosją oraz amerykańska tarcza antyrakietowa. Wśród największych niebezpieczeństw dokument widzi obalenie rządów w państwach graniczących z Rosją. Większość z czternastu „podstawowych zewnętrznych wojskowych niebezpieczeństw” mówi de facto o wrogiej aktywności USA i NATO, szczególnie, wg autorów doktryny, widocznej w bezpośrednim sąsiedztwie Rosji („utrzymują się tendencje do siłowego rozwiązywania konfliktów, w tym też w regionach graniczących z Federacją Rosyjską”). Choć doktryna mówi, że jest „zmniejszone prawdopodobieństwo wojny na wielką skalę przeciwko Rosji”, to jednak Moskwa wyraźnie szykuje się na taką ewentualność – co jest nowością, bo za czasów Borysa Jelcyna i w pierwszych kadencjach Putina nie prowadzono ćwiczeń, w scenariuszu których toczy się walkę z NATO.

Już podczas pierwszych wielkich ćwiczeń po rozpoczęciu reform (Zapad-2009) armia FR ćwiczyła ofensywę przeciwko Polsce i krajom bałtyckim (m.in. uderzenie atomowe w Polskę). Rosjanie ćwiczyli też atak na Finlandię i kraje bałtyckie podczas powiązanych z Zapad-2009 ćwiczeń Ładoga 2009. Konflikt zaczynały kraje NATO atakujące Białoruś, której na pomoc ruszała Rosja. Oczywiście na samej obronie się nie kończyło. Zasięgiem ćwiczeń objęto ogromny obszar od Białorusi po Morze Barentsa. Scenariusz tych ćwiczeń – pierwszych z szeregu wielu w kolejnych latach – wskazywał na ofensywność zamiarów rosyjskich (przy oficjalnym deklarowaniu charakteru obronnego). Tak jak na jesieni 2012 r., gdy jednostki Wojsk Powietrzno-Desantowych oraz Zachodniego Okręgu Wojskowego ćwiczyły desant z helikopterów na Estonię i Łotwę (tutaj pretekstem do ataku miała być ochrona ludności rosyjskojęzycznej zagrożonej po wybuchu zamieszek w krajach bałtyckich). Z kolei w scenariuszu Zapad-2013 Białorusinów zaatakowali „bałtyccy terroryści”. Tak jak cztery lata wcześniej, nazwa wprowadzała w błąd. W rzeczywistości ćwiczenia – Zapad-2013 plus wiele innych lokalnych – objęły całą europejską część Rosji na lądzie, morzu i w powietrzu (desanty morskie i ich odpieranie, zwalczanie okrętów podwodnych, ataki lotnictwa, ataki rakietowe, operacje powietrzno-desantowe).

Z czasem rosyjscy planiści zaczęli też mocniej przygotowywać wojsko na konflikt już nie tylko z krajami wschodniej flanki NATO, ale też samym „Głównym Przeciwnikiem”. W 2013 r. Siły Powietrzne i Wojska Powietrzno-Kosmiczne ćwiczyły obronę europejskiej części Rosji (gł. rejon Moskwy) przed nagłym zmasowanym „atakiem z powietrza”. Na Dalekim Wschodzie dwie brygady wojska przesunięto na Sachalin, symulując odparcie desantu amerykańsko-japońskiego. Ćwiczenia Wostok-2014 we wrześniu ub.r. były niczym innym, jak symulacją bezpośredniej wojny z USA. Wroga „Missouria” (Rosjanie nie wykazali się szczególną inwencją) prowokuje starcie między Rosją a nie nazwanym państwem Azji (chodzi o Japonię) o sporne terytorium (Kuryle) i ze wsparciem sojuszników wykorzystuje ten pretekst do bezpośredniej inwazji na Rosję. Desant ląduje na Czukotce, Sachalinie, Kurylach i Kamczatce. Biorące w ćwiczeniach siły rosyjskie broniły obszaru od Arktyki po Władywostok przed atakami lotnictwa i floty oraz desantem.

Od(za)straszanie atomowe

Gwarancją bezpieczeństwa przed atakiem Amerykanów (NATO) jest dla Moskwy posiadanie broni atomowej. To dlatego polityka rozbrojeniowa Baracka Obamy nie mogła się udać, i to mimo resetu w poprzedniej kadencji. Tym bardziej, że w Rosji nie brak takich, którzy widzą w tym podstęp amerykański. Dowodem zaś tego ma być budowa tarczy antyrakietowej (BMD). Putin od lat mówi w tej sprawie to samo: że odpowiedzią na działania USA będzie odstąpienie Rosji od kontroli zbrojeń oraz rozbudowa sił jądrowych i stworzenie systemów uderzeniowych, „które mogą pokonać dowolne systemy obrony przeciwrakietowej”. Dlaczego Kreml tak ostro i bezkompromisowo reaguje na BMD? Bo tarcza pozbawi Moskwę jedynego realnego narzędzia zbrojnego, z którym Zachód musi się liczyć – skutecznego uderzenia nuklearnego. Jak bardzo Rosjanie obawiają się amerykańskiej/natowskiej BMD świadczy groźba pod adresem Danii. W marcu 2015 r. Moskwa zagroziła wycelowaniem w nią pocisków atomowych, gdyby Kopenhaga zdecydowała się przyłączyć do tarczy antyrakietowej.

Formalnie, jeśli chodzi o kwestię broni niekonwencjonalnej, zmieniło się niewiele. „Broń nuklearna będzie pozostawała ważnym czynnikiem zapobiegania powstawaniu konfliktów jądrowych i konfliktów militarnych z użyciem konwencjonalnych środków rażenia (wojny na wielką skalę, wojny regionalnej)” – czytamy w Doktrynie Wojskowej FR. Kreml nie zmienił też zasad ewentualnego użycia broni jądrowej. Rosja mogłaby jej użyć w reakcji na użycie takiej samej lub innej broni masowego rażenia przeciwko niej lub jej sojusznikom, ale też w przypadku agresji z użyciem broni konwencjonalnej, która „zagraża istnieniu” państwa rosyjskiego – wynika z doktryny. Pytanie, jak zinterpretować ten ostatni zapis? Jaka agresja konwencjonalna, zdaniem prezydenta Rosji, który decyduje o użyciu broni jądrowej, może „zagrozić istnieniu” FR?

Rosja znajduje się dziś w położeniu przypominającym sytuację NATO w czasach „zimnej wojny”. W wojnie konwencjonalnej zdecydowaną przewagę ma Sojusz. Jeśli Moskwie zagrozi zmasowany atak konwencjonalny przekraczający zdolności jej obrony, to może ona odpowiedzieć „ograniczonym atakiem atomowym”. Podczas ćwiczeń Zapad-2009 celem takiego ataku była właśnie Warszawa. Koncepcja tzw. „deeskalacji” (punktowy atak jądrowy ma zmusić wroga do zaprzestania wojny) ma przekonać Zachód, iż Rosja gotowa jest zastosować taką broń. Putin może też sięgnąć po punktowe uderzenia atomowe, gdyby Zachód zdecydował się przyjść z wojskową pomocą wschodnim sojusznikom (np. krajom bałtyckim). Należy przypomnieć sierpień 2008 r., gdy zaraz po podpisaniu przez Polskę i USA umowy ws. tarczy antyrakietowej, ówczesny zastępca naczelnika sztabu generalnego Sił Zbrojnych FR gen. Anatolij Nogowicyn ostrzegł, że Polacy sami wystawiają się na atak jądrowy. Ta retoryka wróciła wraz z obecnym kryzysem na Wschodzie. W sierpniu 2014 r. Władimir Żyrinowski straszył atomowym zniszczeniem Polsce i krajom bałtyckim: „Co zostanie z krajów bałtyckich? Nic nie zostanie. Stacjonują tam samoloty NATO. W Polsce jest system obrony przeciwrakietowej. Los krajów bałtyckich i Polski jest przesądzony. Zostaną zmiecione”. Punktowe atomowe uderzenia w cele w krajach wschodniej flanki NATO postawiłyby Sojusz i USA w trudnej sytuacji. Wątpliwe, by B. Obama chciał na to odpowiedzieć bronią jądrową. Moskwa liczy więc, że atomowymi groźbami odstraszy Zachód od rozbudowy potencjału NATO w krajach Europy Wschodniej i Środkowej. W rzeczywistości to właśnie wzmacniając wschodnią flankę Sojusz wytrąciłby Rosji z rąk narzędzie szantażu. Wątpliwe, by Putin groził jądrowym atakiem na amerykańskich żołnierzy w Polsce czy Estonii.

Ruski Mir

Na początku listopada w Moskwie odbył się kolejny światowy kongres diaspory rosyjskiej. „Ci, którzy z jakichś powodów znaleźli się poza Rosją, powinni być pewni: zawsze będziemy twardo bronić waszych interesów” – zapewnił delegatów z blisko stu krajów Władimir Putin. Obrona Rosjan mieszkających poza granicami Rosji to z punktu widzenia Kremla doskonały pretekst do militarnej ingerencji w sprawy obcego państwa lub nawet casus belli. Znajduje to odzwierciedlenie w doktrynalnych dokumentach. Jeszcze w październiku 2009 r. ówczesny prezydent Dmitrij Miedwiediew wprowadził poprawki do doktryny wojskowej. Przewidywały one, że siły zbrojne mogą być użyte do operacji poza granicami FR w czterech przypadkach. Jeden z nich to „ochrona obywateli Federacji Rosyjskiej za granicą”. Nowa doktryna to potwierdza, za legalne i uzasadnione uznając użycie wojska za granicą „także dla zapewnienia ochrony swoim obywatelom znajdującym się poza granicami FR, zgodnie z ogólnie uznanymi zasadami i normami prawa międzynarodowego i umowami międzynarodowymi FR”. Kwestia ta pojawia się w jeszcze jednym miejscu dokumentu, tam, gdzie wymienia się podstawowe zadania Sił Zbrojnych: „obrona obywateli FR poza granicami FR przed zbrojną napaścią na nich”.

Rosyjska diaspora na świecie to około 30 mln ludzi, z czego 2/3 żyje na terenie byłych republik sowieckich. I to właśnie te kraje i obszary należą do najbardziej zagrożonych militarną agresją Moskwy. Kreml rości sobie bowiem prawa do bycia – używając słów rzecznika Putina, Dmitrija Pieskowa – „prawdopodobnie głównym gwarantem bezpieczeństwa ruskiego świata”. Pojęcie „ruskiego świata” (Ruski Mir) ma dużo szersze znaczenie, niż wspólnota obywateli FR. To pojęcie etniczne, językowe, religijne, wreszcie niemalże cywilizacyjne z korzeniami w historii.

„Na Ukrainie mieszkają i będą mieszkać miliony ludzi rosyjskich, obywateli rosyjskojęzycznych, i Rosja będzie zawsze chronić ich interesy środkami politycznymi, dyplomatycznymi i prawnymi” – mówił W. Putin na Kremlu 18 marca 2014 w swoim słynnym „krymskim przemówieniu”. I nie mówił wbrew pozorom tylko o Ukrainie. Są przecież Rosjanie i rosyjskojęzyczni na Białorusi czy w Kazachstanie. Są w krajach bałtyckich. Ale na tym nie koniec, bo Ruski Mir to też słowiańscy Białorusini i Ukraińcy. A przecież zaborcze plany Putina nie ograniczają się tylko „ruskiego świata”. Pojawia się bowiem następne kryterium: pretensje historyczne. Do obszarów opanowanych niegdyś przez Rosję/ZSRS. Warto zwrócić tu uwagę na definicję słowa „rodak” w rosyjskim prawie. Według wciąż obowiązującej ustawy z 1999 r. соотечественник to również były obywatel/poddany bądź jego potomek następujących podmiotów państwowych: ZSRS, Republiki Rosyjskiej, Imperium Rosyjskiego.

Hasło jednoczenia ruskiego świata zbieżne jest w dużym stopniu z jednym ze strategicznych celów Kremla, a więc reintegracją jak największej części byłego Związku Sowieckiego. Tym razem już oczywiście nie w ramach jednego państwa, ale raczej w formie bloku państw blisko zintegrowanych gospodarczo i militarnie, przy silnym Centrum (Rosja) i słabszych, uzależnionych Peryferiach. Wzmacnianiu Euroazjatyckiej Wspólnoty Gospodarczej towarzyszy więc widoczna rewitalizacja Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (zwanej też układem taszkienckim), aktywizacja Szanghajskiej Organizacji Współpracy oraz zacieśnianie dwustronnych sojuszy Rosji z Armenią, Kirgistanem i Tadżykistanem. Doktryna wojskowa FR wśród czterech przypadków, gdy można użyć sił zbrojnych poza granicami Rosji wymienia i ten, gdy celem jest „odparcie lub wyprzedzenie agresji na inny kraj”, oczywiście na prośbę tego kraju. Jeśli chodzi o republiki centralnoazjatyckie tym zagrożeniem usprawiedliwiającym zwiększanie tam obecności wojskowej Rosji i pomocy wojskowej dla tych republik jest islamistyczne zagrożenie płynące z Afganistanu. W przypadku Armenii chodzi o zagrożenie ze strony Azerbejdżanu.

Rubieże Putina

Kolejny przypadek, gdy można użyć sił zbrojnych za granicą, to… „odparcie ataku na siły zbrojne FR za granicą”. Rosja ma poza granicami państwa tysiące żołnierzy i masę sprzętu wojskowego, rozrzucone w bazach w różnych punktach byłego ZSRS. Te lotniska, bazy lądowe, stacje radiolokacyjne i poligony po upadku Związku Sowieckiego były zaniedbywane i pozostawały już tylko raczej symbolem resztek dawnej dominacji Moskwy. Bardziej praktyczną ich zaletą było to, że kraj, na terytorium którego były, miałby z samej racji ich istnienia zasadnicze problemy z integracją z NATO. W obecnej polityce bezpieczeństwa Rosji wojskowe obiekty poza granicami kraju zaczynają pełnić rolę wysuniętych przyczółków. W razie konfliktów zbrojnych mają być ważnymi centrami logistycznymi dla armii – tam przerzucane będą w pierwszej kolejności wojska powietrzno-desantowe i specnaz, tam będą lądować posiłki powietrzne. Są też podkreśleniem sojuszy wojskowych Moskwy z republikami, na terenie których się znajdują (Białoruś, Armenia, Kirgistan, Tadżykistan) lub mieczem Damoklesa wiszącym nad głowami „niepokornych” (Mołdawia, Ukraina, Gruzja). W przypadku tej drugiej kategorii, wojskowe bazy rosyjskie pełnią też rolę tarczy obronnej dla separatystycznych regionów (Naddniestrze, Osetia Południowa, Abchazja, Górski Karabach) lub okupowanych terytoriów (Krym, część Donbasu).

Białoruś bywa trudnym sojusznikiem, z racji na politykę Aleksandra Łukaszenki. Jednak w strategii wojennej Moskwy odgrywa bardzo ważną rolę – co potwierdzają choćby ćwiczenia Zapad – i nie zmienia tego fakt, że Białorusinom nie spieszy się, by wpuszczać na swe terytorium bazę lotniczą Rosjan. Stacje radiolokacyjne to jednak coś innego. Białoruś z racji swego położenia jest dla Rosji buforem w razie starcia z NATO, ale też platformą, z której można wyprowadzić uderzenie – wchodzi klinem między Polskę i kraje bałtyckie w kierunku rosyjskiego obwodu kaliningradzkiego. Oprócz współpracy wojskowej (m.in. wspólna obrona powietrzna), FR posiada na Białorusi dwa obiekty: stację radiolokacyjną w Hancewiczach w obwodzie brzeskim oraz ośrodek łączności w Wilejce w obwodzie mińskim.

Tak, jak Białoruś ma duże znaczenie wojskowe na odcinku bałtyckim, tak Mołdawia, a dokładniej separatystyczne Naddniestrze jest bramą na Bałkany i jednocześnie ważnym elementem strategii militarnej Kremla wobec Ukrainy. W Naddniestrzu, w większości pod flagą „sił pokojowych”, stacjonuje dziś co najmniej 2 tys. Rosjan. Do tego trzeba jeszcze dodać kilkanaście tysięcy dobrze wyszkolonych i uzbrojonych „żołnierzy” naddniestrzańskich. Te połączone siły wciąż destabilizują samą Mołdawię, blokując jej ewentualne członkostwo w NATO, są też zagrożeniem dla Ukrainy, a dokładniej strategicznego obwodu odeskiego. Na Kaukazie kluczowym sojusznikiem jest Armenia. W 102. Bazie w Giumri stacjonuje ok. 5 tys. żołnierzy rosyjskich, lotnictwo i przeciwlotniczy system rakietowy S-300. Logistycznym problemem jest brak lądowego połączenia ze swoimi siłami w Armenii. Gruzja zablokowała tranzyt w 2011 r. Rosyjscy generałowie otwarcie mówią, że jeśli na południowych rubieżach Kaukazu wybuchnie wojna, idąca z pomocą Armenii Rosja po prostu siłą ustanowi „korytarze transportowe” przez terytorium Gruzji. Pozycje wyjściowe Rosjanie wzmacniają w zbuntowanych gruzińskich regionach. W Osetii Płd. stacjonuje – oficjalnie – ok. 4 tys. rosyjskich żołnierzy (4 Baza w Cchinwali). W Abchazji Moskwa ma co najmniej 7 tys. żołnierzy regularnej armii i wojsk pogranicznych (7 Baza w Suchumi). W Oczamczirze Rosjanie rozbudowali port morski, a w Gudaucie dysponują największym na Kaukazie Południowym wojskowym lotniskiem. W Azji Centralnej, która nabiera znów dużego znaczenia militarnego z powodu sytuacji w Afganistanie, Rosjanie nie mają żołnierzy ani obiektów tylko w Turkmenistanie i Uzbekistanie. W Kazachstanie dzierżawią m.in. kosmodrom Bajkonur i poligon Sary Szagan. Dysponują też pułkiem lotnictwa transportowego w Kostanaj oraz węzłem radiotechnicznym wojsk kosmicznych. W Kirgistanie rosyjskie aktywa militarne to: baza lotnicza w Kant k. Biszkeku, ośrodek naukowo-techniczny broni torpedowej w Karakoł nad jeziorem Issyk Kuł, punkt łączności floty oraz stacja sejsmiczna. Największy kontyngent wojskowy Rosji od ponad dwóch dekad stacjonuje jednak w Tadżykistanie. Powód jest oczywisty – sąsiedztwo targanego od lat wojną domową i pełnego islamistów Afganistanu. 201 Baza to największe zgrupowanie rosyjskie stacjonujące poza krajem. Oddziały są rozmieszczone w trzech lokalizacjach, w tym w Duszanbe. W sumie to po ostatnich wzmocnieniach ponad 8 tys. żołnierzy.

Gdzie uderzy Putin?

W słynnym “krymskim przemówieniu” 18 marca 2014 r. Putin oświadczył, że Rosja znów jest mocarstwem globalnym, które zdolne jest prowadzić równorzędną walkę z Ameryką. A dokładniej brać odwet za lata 90-te XX w., gdy Rosja „była nie tyle okradana, co plądrowana”. Teraz Moskwa, dysponując mocniejszą armią, może sama sobie wybierać, które punkty międzynarodowego prawa jej pasują, a które nie. Kiedyś pacyfikując Czeczenię Kreml bronił integralności terytorialnej FR. Teraz, anektując Krym, podpiera się prawem mieszkańców do samostanowienia. Krymski Rubikon został przekroczony i to był sygnał dla całego b. ZSRS, że granice nie są nienaruszalne, a niepodległość republik może mieć „sezonowy” charakter.

Putin zaczął swe rządy od pacyfikacji Czeczenii, która stała się początkiem rekonkwisty obszaru postsowieckiego. Próbą zatrzymania tego procesu były rewolucje na Ukrainie, w Gruzji, Mołdawii czy Kirgistanie. Część z nich się udała, ale Moskwa z pewnością nie zrezygnuje z odwrócenia ich efektów, a państwa, gdzie chce to zrobić (Ukraina, Gruzja, Mołdawia) są w naturalnej czołówce potencjalnych celów agresji Moskwy. Tam też należy szukać pola przyszłych zbrojnych interwencji Rosji – nie ma bowiem wątpliwości, że po Krymie, Donbasie i Syrii, Putin będzie szukał kolejnych okazji, by dać ujście rosyjskiemu militaryzmowi.

Najbardziej oczywistym rejonem wojny jest Ukraina. Konflikt uległ czasowemu wygaszeniu, ale już nawet ostatnie wydarzenia wokół Krymu i w Donbasie wskazują, że w 2016 roku znów może tam dojść do eskalacji walk. Jedyne, co może to opóźnić, to zaostrzenie konfliktu w Syrii i znaczący wzrost militarnego zaangażowania się tam Rosji (co jest bardziej prawdopodobne na tle konfliktu z Turcją po zestrzeleniu przez Turków rosyjskiego samolotu). Jedno jest pewne, Putin musi podporządkować sobie lub zniszczyć konkurencyjny słowiański, prawosławny ośrodek władzy w Kijowie. Ukraina, sprzymierzona z Zachodem, to główna przeszkoda na drodze Rosji do statusu faktycznego globalnego mocarstwa.

Inne potencjalne pola wojskowego zaangażowania Moskwy to Mołdawia, ale jeszcze bardziej pogranicze z Afganistanem. To drugie tym wygodniejsze, że wpisuje się w scenariusz wojny Rosji z islamskim terroryzmem. Ostatnio Moskwa podjęła decyzję o zwiększaniu obecności wojskowej w Tadżykistanie. Czwarte, po Ukrainie, Mołdawii i Azji Cetralnej, miejsce przyszłej wojny z udziałem Rosji to Kaukaz Południowy. I może to być zarówno Gruzja, jak i pogranicze Armenii z Azerbejdżanem (niewykluczone, że połączone ze sobą). Rosja od dawna prowokuje Gruzinów i przesuwa linię strefy granicznej. Jednocześnie pogłębia się kryzys polityczny w Tbilisi, gdzie mający dużo rosyjskich powiązań oligarcha Bidzina Iwaniszwili dość skutecznie demontuje osiągnięcia ekipy Micheila Saakaszwilego. Za wojskową agresją Rosji na Gruzję przemawiają względy strategiczne. Opanowanie Gruzji odcięłoby bogate w ropę i gaz Azerbejdżan i Turkmenistan od Europy i Turcji, ale przede wszystkim Rosjanie uzyskaliby znów lądowe połączenie z Armenią. To ważne w razie wznowienia wojny o Górski Karabach. Mało kto zauważył wypowiedź dowódcy rosyjskich sił w Armenii, że w razie takiego konfliktu Moskwa zaangażuje się w wojnę po stronie Armenii “zgodnie z zobowiązaniami Federacji Rosyjskiej w ramach Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym”.