W piątkowy wieczór, na dwa dni przed Wigilią Świąt Bożego Narodzenia, w podwarszawskim Garwolinie, w lokalnym kinie Wilga, został wystawiony spektakl dla młodych widzów, podczas którego 33 razy pada słowo „diabeł”, 8 razy słowo „szatan”, 10 razy słowo „duch”, 6 razy słowo „zabić”, itd. Było też kilka innych atrakcji. Czy to współczesna wersja jasełek?

Można się zastanawiać, jak poważnie należy potraktować sztukę teatralną, przygotowaną przez młodzieżowy, amatorski zespół z powiatowego miasteczka, wystawiany w lokalnym ośrodku kultury dla miejscowej publiczności, składającej się głównie z dzieci i młodzieży szkolnej.  Teatr Rękawiczka to uznana marka, nagradzana na festiwalach regionalnych i ogólnopolskich. Trudno byłoby znaleźć wystarczająco długi parapet, na którym zmieściłyby się wszystkie srebrne maski, wyróżnienia, Grand Prix, oficjalne gratulacje i pochwały, które przez 17 lat zebrały wszystkie zespoły spod znaku małych i dużych „Rękawiczek”. Gdyby nie tworzyli go w większości uczniowie szkół gimnazjalnych i licealnych, moglibyśmy nazwać ten teatr grupą niemal profesjonalną.

Najnowszy spektakl zespołu, przygotowany na kanwie sztuki Artura Millera „Czarownice z Salem” zdobył główną nagrodę (ex aequo) podczas V Edycji Festiwalu Teatrów Młodzieżowych na Mazowszu, organizowanego przez Teatr Polski in. A. Szyfmana w Warszawie, za „artystyczną dyscyplinę, odkrywczą formę, za pasję kultywowania tradycji teatralnych zespołu, za umiejętność komentowania rzeczywistości w wyrazisty i dobitny, ale kulturalny sposób.” Po takim artystycznym imprimatur, udzielonym przez teatr kierowany przez samego Andrzeja Seweryna, niełatwo będzie poddać spektakl ocenie krytycznej.

Niełatwo też znaleźć właściwy klucz do odczytania samego przedstawienia, które jest raczej zestawieniem cytatów, zapożyczeń i luźnych interpretacji fragmentów sztuki Millera, niż jego wierną inscenizacją. Próżno szukać tam śladów, poza drobnymi akcentami,  purytańskiej, protestanckiej, Ameryki końca XVII wieku, gdzie toczy się akcja oryginalnej sztuki, czy szczególnie silnych, politycznych akcentów, do czego miała odnosić się sama sztuka w zamyśle jej autora. O czym zatem są „Czarownice z Salem” w wydaniu młodzieżowego teatru z Garwolina i po co w ogóle jest ten artykuł?

Z pomocą przychodzi sam zespół, który na swoim facebookowym fanpejdżu, pomiędzy zdjęciami z przygotowań do spektaklu, w początkach grudnia, zamieścił zdjęcie sugerujące, że może to być proponowana wersja tegorocznych jasełek. Ten kierunek potwierdza również data wystawienia widowiska w lokalnym domu kultury, w piątek wieczorem, na dwa dni przed Wigilią Bożego Narodzenia. Jest też wiele innych, mniej lub bardziej rozpoznawalnych tropów, wskazujących na religijne odniesienia, zarówno w samym spektaklu, jak i w okolicznościach towarzyszących. Pójdźmy zatem tym śladem i sprawdźmy jaką „historię o narodzeniu” (jasełka) zaproponowała nam garwolińska młodzież i czy coś szczególnego rodzi się podczas tego niecodziennego misterium.

Spektakl rozpoczyna się żywiołowo i radośnie. W takt piosenki „What a wonderful word” Armstronga a potem „Pretty Woman” Orbisona mamy okazję przyjrzeć się kolorowemu i urozmaiconemu życiu nieokreślonego miasta, gdzie jest miejsce na tańce, gry, zabawy towarzyskie, rewie i pokazy mody, a wszystkiemu z podwyższenia przygląda się i nadzoruje ascetyczna bogini lub arcykapłanka, otoczona kilkoma pomniejszym boginiami lub kapłankami, które koniec końców same włączają się do radosnego życia mieszkańców. Po tych żywiołowych, pełnych wigoru i uciech życia doczesnego scenach przenosimy się do mrocznego, ponurego i ascetycznego Salem, gdzie według słów narratora „dzieci powinny być wdzięczne za to, że wolno im oddychać”, gdzie „wiara zakazywała wszystkiego, co przypominałoby teatr czy inne puste rozrywki” a ludzie „nie obchodzili Świąt Bożego Narodzenia”, nie mówiąc już o tym, że „w Salem wierzyli, że ostatnim bastionem szatana i jego twierdzą, jest dziewiczy las. Lasy były bowiem ostatnim miejscem na ziemi, które nie złożyło hołdu Bogu.”

Wiadomym jest, że spektakl teatralny o wiele lepiej się ogląda niż się o nim opowiada, jednak jest w tym widowisku, zwłaszcza w jego drugiej części, kilka konkretnych scen, rekwizytów i elementów choreograficznych, na które należy zwrócić szczególną uwagę i podjąć próbę przynajmniej pobieżnej ich interpretacji. Tym bardziej, że na widowni liczącej około 300 miejsc (z dostawkami) zasiadła tego wieczora głównie młodzież licealno-gimnazjalna i dzieci szkół podstawowych.

Jest zatem w spektaklu scena z kilkunastoma pląsającymi zmysłowo „w lesie” dziewczętami w nocnych koszulach, trzymającymi w rękach białe, sporej wielkości, szmaciane lalki, mające jedynie czarne krzyżyki zamiast oczu, które w ponurym tańcu są przytulane do piersi niczym martwe dzieci przez kilkunastoletnie dziewczyny. Jest scena, gdzie kilkunastoletnie dziewczyny, ubrane tylko w cienkie leginsy i obcisłe, czarne koszulki wiją się zmysłowo przez minutę lub dwie, symulując akty jednopłciowych namiętności. Są sceny grupowych i indywidualnych stanów ekstatycznych, mające obrazować realne lub wyimaginowane opętania demoniczne. Są również sceny oskarżycielskie o paktowanie z diabłem i podpisywaniu się w jego księdze, zaprzedając duszę. Jest wreszcie scena, w której około 20 dziewcząt, jedna po drugiej wypowiadają kwestię „widziałam … (osobę xy) z diabłem”.

Uderzające jest to, jak często ze sceny w całym spektaklu padają słowa „szatan”, „diabeł”, „duchy”, „zabić”, „strach”, „krew”, „piekło”, „śmierć”. Z jednej strony można stwierdzić, że jaka sztuka taki tekst. Z drugiej zastanawiające jest to, że młodzież tworzy spektakl dla dzieci i młodzieży, w którym 33 razy pada słowo „diabeł” (w różnej odmianie), 8 razy słowo „szatan”, 10 razy słowo „duch” lub „duchy”, 6 razy słowo „zabić”, i po kilka razy inne wymienione wyżej słowa, nie licząc „zjaw”, „ciemnych postaci” i pomniejszych tego typu opisów rzeczywistości niematerialnej.

Jest też scena, w której kilkanaście dziewcząt przez kilka minut, nuci na różne sposoby motyw Godzinek o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny. Fragment ten wykorzystywany jest w spektaklu przeciwko głównej bohaterce sztuki, a to w tonie ironicznym, a to oskarżycielskim, a to drwiącym. Pieśń religijna, zaczynającą się od słów „Zacznijcie wargi nasze chwalić Pannę Świętą, zacznijcie opowiadać cześć jej niepojętą” używana jest na scenie przez kilkanaście dziewcząt z przesłaniem „drwijcie, kpijcie, naigrywajcie się wargi nasze z tej nieszczęśnicy, morderczyni, nierządnicy i idiotki, głównej bohaterki”.

Muzyka wykorzystana w przedstawieniu zasługuje na uwagę szczególną. Tu obok znanych motywów z Szostakowicza, Armstronga czy pieśni religijnych, pojawiają się fragmenty brzmiące jak słynna „Kołysanką” Krzysztofa Komedy, czy skrzypce z „Danse Macabre”, które powracają jak echo w kilku kolejnych scenach. Pierwsze skojarzenia podpowiadały mi, że takiej oprawy muzycznej nie powstydziłaby się słynna już ceremonia otwarcia Tunelu Gotarda w szwajcarskich Alpach, która miała miejsce w czerwcu ubiegłego roku.

Znane są w środowisku teatralnym przeróżne metody pracy z aktorami. Najbardziej popularna obecnie i stosowana, chociażby przez hollywoodzkie gwiazdy, jest metoda rosyjskiego reżysera Konstantego Stanisławskiego, „oparta na realizmie psychologicznym postaci”, kiedy aktor odnosi się do indywidualnych, wewnętrznych przeżyć i „potrafi wyobrazić sobie wszystko cieleśnie”. Wiadomo przy tym, że im więcej potu i łez wylano na próbach, tym lepsze jest przedstawienie. Postronnego obserwatora może zatem zastanawiać, ileż to razy podczas prób musiały paść słowa „diabeł”, „szatan”, „śmierć” czy „krew”, żeby podczas spektaklu wypowiedziane były perfekcyjnie kilkadziesiąt razy? Dwieście? Trzysta? Pięćset? Ile godzin trzeba próbować zmysłowe tańce czy na wpół erotyczne sceny namiętnych pląsów, żeby podczas spektaklu grane były lekko i precyzyjnie? Na ile sposobów trzeba zanucić „Godzinki”, żeby trafić w odpowiednio drwiące, sarkastyczne czy potępiające główną bohaterkę tony? Co trzeba sobie wyobrażać, żeby powyginać ciała w piekielnych pozach?

Wystąpienie jednego z powyższych elementów, jako pojedynczego epizodu w tym przedstawieniu, można by uznać za przypadek. Jednak „Rękawiczka” to zespół inteligentny i świadomy znaczeń, cytatów, klisz i symboli, używanych w przestrzeni publicznej, zdający sobie sprawę z tego, co chce opowiedzieć swoim spektaklem. Dlatego o przypadkowości, niefortunnych zbiegach okoliczności i fragmentach niezamierzonych trudno jest w tym przypadku mówić. 

W finałowej scenie młody aktor wykrzykuje rozpaczliwie wprost do publiczności, że „Bóg umarł” i że „Wszyscy spłoniemy. Wszyscy”. Dzieło wieńczy sugestywna wizja piekła, ozdobiona mroczny światłem i potępieńczą muzyką, gdzie ciała aktorów powykrzywiane są niczym rzeźby w parku Vigelandsparken. Z tym, że wszyscy ubrani są na czarno, a co poniektórzy trzymają w rękach wiszące na sznurkach jak na małych szubienicach, powieszone laleczki- niemowlęta.

Koniec. Burza braw, oklaski, owacje na stojąco części sali (imprimatur społeczne). „Bardzo serdecznie wam gratuluję tego występu. To było naprawdę wzruszające i bardzo emocjonujące” – powiedział ze sceny po przedstawieniu przedstawiciel Ośrodka Kultury w Garwolinie, dając tym imprimatur instytucjonalne. „Ja mam przyjemność oglądać ten spektakl już drugi raz. Jestem pod ogromnym wrażeniem”- powiedziała Pani radna miasta Garwolin, udzielając imprimatur władz lokalnych. Następnie na scenę w towarzystwie braw, zostają zaproszone kobiety-mamy ze stowarzyszenia Calos Cagathos, przyznając tym samym imprimatur rodzicielskie. Można zatem powiedzieć, że spektakl został pod każdym możliwym względem certyfikowany.

„To nie był spektakl radosny”- powiedziała do zebranej publiczności wieloletnia opiekunka zespołu, twórca teatru, pedagog, nauczyciel i wychowawca młodzieży. Pani reżyser dodała przy tym krótką i nieprzypadkową, jak sądzę, „anegdotę wigilijną”, opowiadającą o tym, że podczas życzeń świątecznych, składanych sobie wzajem wśród członków zespołu, nie było opłatka, ale wszyscy podzielili się mandarynkami, i też było fajnie.

Skojarzenia nasuwają się same. W „Rozmowach kontrolowanych”, na wieczerzę wigilijną do pułkownika Molibdena przychodzi generał Służby Bezpieczeństwa wraz z małżonką. Zamiast szczupaka po litewsku, którego akurat w sklepach zabrakło, na stół wjeżdża „goloneczka w piwie”. Pułkownik Molibden zauważa, że „zgodnie z tradycją, właściwie powinien być opłatek”. Jednak pan generał nie jest aż tak zasadniczy. „Najważniejsza jest tradycja. Podzielimy się jajeczkiem”- odpowiada pułkownikowi, nadziewając widelczykiem rzeczone jajeczko.

Gdyby chodziło tu o komedię, rzekłbym, posługując się innym cytatem z niezapomnianego Barei, że w Garwolinie, na naszych oczach, rodzi się „nowa, świecka tradycja”. Obawiam się jednak, że rzeczywistość tym razem przerosła kino, i że mamy do czynienia z tradycjami, które nie są ani nowe, ani tym bardziej świeckie.

Na Święta Bożego Narodzenia teatr „Rękawiczka” miast zaśpiewać nam „Bóg się rodzi, moc truchleje, Pan Niebiosów obnażony”, zdaje się krzyczeć w twarz przerażonych, młodych widzów: „Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy [tu] wchodzicie”. Dorośli jakoś sobie z tym poradzą, tylko dzieci szkoda.

SAD