Podczas Światowych Dni Młodzieży Franciszek pokazał nam, że naprawdę potrafimy być dobrymi organizatorami i wciąż umiemy przyjmować w swój próg gości.

Światowe Dni Młodzieży w Krakowie za nami. Niezależnie od ocen, jakie popłyną z wnętrza samego Kościoła, ze wspólnot i środowisk wiernych, trzeba docenić, że jako Polacy uszanowaliśmy Franciszka jako gościa i że serdecznie przyjęliśmy na naszej ziemi tak różnorodnych gości Kościoła rzymskokatolickiego. Dla wszystkich starczyło miejsca pod krakowskim niebem, na małopolskiej ziemi. A sądząc po dość licznie wyrażanych zawczasu obawach, chyba nie doceniamy faktu, że nasze instytucje i my jako społeczeństwo potrafimy nie tylko logistycznie, ale i sercem ogarnąć wielomilionowe ponadtygodniowe wydarzenie.

Wiele powiedziano i napisano już o tym, że Franciszek jest dla współczesnych Polaków „trudnym papieżem”. Po długich latach „królowania” Jana Pawła II i zdecydowanie krótszych czasach jego „umiłowanego ucznia”, czyli Benedykta XVI, nastał czas Franciszka, papieża z „dalekiego kontynentu”. Można tak to ująć: Jan Paweł II był naszym domownikiem, który pielgrzymował do Polski, by pocieszać i karcić swój naród, Benedykt XVI był przyjacielem domu, bliskim przez więź – po części realną, po części wyobrażoną – z „naszym papieżem”, a Franciszek odwiedził nas jak ktoś obcy – w dodatku często traktowany nieufnie, dziwacznie „podzielony” w naszej debacie publicznej, afirmowany przez lewicę za wypowiedzi społeczno-gospodarcze i okołoekologiczne, krytykowany na prawicy choćby za rzekomy nadmierny „humanitaryzm” nauczania.

Krzysztof Wołodźko

Czytaj dalej...