Wrocławscy naukowcy z Wydziału Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego organizują konferencję naukową „La donna e mobile. Prawne aspekty następstw cykliczności płciowej kobiet”. Temat ten jest o tyle doniosły i ważny, gdyż choćby z psychiatrii wiadomo, że „blisko połowa samobójczyń znajduje się w stanie napięcia przedmiesiączkowego lub w pierwszych dniach miesiączki” – czytamy na stronie zapowiadającej konferencję.

Naukowcy chcą się przyjrzeć nie tylko samobójczyniom, ale i innym kwestiom związanym z cyklicznością kobiety. Ot choćby tym wynikającym z prawa karnego, penitencjarnego czy w końcu prawa pracy „W prawie pracy to bardzo poważny problem związany głównie z ochroną pracy kobiet, w szczególności z obowiązkiem wykonywania pracy, zwolnieniem z tego obowiązku oraz zakazem wykonywania prac szkodliwych dla zdrowia kobiety. Polskie prawo pracy w ogóle nie uwzględnia tego, że większość pracujących kobiet menstruuje, a dolegliwości z tym związane powinny być przecież uwzględniane nie tylko przy ustalaniu wykazu prac wzbronionych kobietom” – piszą wrocławscy prawnicy. I podkreślają, że w Polsce na ten temat akademicka dyskusja odbędzie się po raz pierwszy.

Feministki oburzyła nie tylko sama tematyka konferencji, ale też fakt, że o kobietach mówić będą mężczyźni. Ich zdaniem, wypominanie kobietom menstruacji i cykliczności to skandal. Na stronie „Codziennika feministycznego” wezwały one do odwołania konferencji i zamieściły swój protest: „Miesiączka nie jest specyficzna. Miesiączka nie jest odstępstwem od normy. Tak jak wy ejakulujecie i macie wzwody, tak my krwawimy raz na jakiś czas. Owszem, dla części z nas życie jest wtedy gorsze – jesteśmy obolałe, miewamy migreny i zmienne nastroje. Nie oznacza to jednak, że mamy, jak to byliście łaskawi ująć, patologiczne zaburzenia słuchu lub masowo targamy się na swoje życie. Krwawienie nie odbiera nam kompetencji, racjonalności ani wiarygodności!”.

Ciekawe to porównanie miesiączki do ejakulacji. Ich pomysłodawca, a w zasadzie pomysłodawczyni (bo takie formy przyjęte są w feministycznym świecie) powinien chyba przypomnieć sobie lekcje biologii. Cykl kobiety to pewien fenomen, bardzo precyzyjny mechanizm, nic tam nie dzieje się bez powodu. Nie można też zapominać, że każdy cykl jest przygotowaniem do przyjęcia dziecka. Sława polskiej ginekologii, prof. Włodzimierz Fijałkowski, mówił nawet, że menstruacja to krwawe łzy macicy, że dziecko się nie poczęło. To myślenie jednak zostało w dobie mentalności antykoncepcyjnej całkowicie odrzucone. Bo antykoncepcja skutecznie upośledza cykl kobiecy.

Protest swoim profesorskim autorytetem wsparła prof. Monika Płatek, która na blogu obwieściła, że PMS to lipa: „Jest  pretekstem, by dać upust frustracjom związanym z genderowym, kulturowym obarczaniem kobiety co musi, co powinna, czego jej nie wolno”. I tak PMS według feministek godzi w godność kobiety. Nie wolno o nim mówić głośno, bo to ją obraża. A wypominanie kobiecie cykliczności to seksizm, który powinien być zakazany. Ci, którzy tak myślą, trafić powinni na reedukację. Najlepiej feministyczną.

Tymczasem faktem pozostaje, że PMS to choroba, sklasyfikowana w „Międzynarodowej klasyfikacji chorób i problemów zdrowotnych” pod numerem N94.3. I choć feministki mogą się oburzać, PMS-u doświadcza bardzo wiele kobiet pod każdą szerokością geograficzną. Niektóre źródła mówią nawet o tym, że z tego powodu cierpi co druga kobieta. Choć to temat intymny, okryty tabu, nie ulega wątpliwości, że na życie kobiet ma niebagatelny wpływ. I nie tylko tych, które popełniają przestępstwa czy targają się na swoje życie. Wiedzą o tym doskonale ginekolodzy, którzy pomagają kobietom z PMS. Medycyna doliczyła się ponad 150 objawów tego zespołu. Najczęstsze z nich to: drażliwość, tkliwość piersi, wzdęcia, przyrost masy ciała, wzmożone zapotrzebowanie na węglowodany, płaczliwość, depresja, bóle głowy, zmęczenie, bezsenność. Jeśli pojawiają się co najmniej cztery dni przed menstruacją, mówi się o PMS-ie.

Mężowie, którzy znają swoje żony i wiedzą, jak wygląda ich cykl, są w stanie zrozumieć nie zawsze racjonalne zachowania żon w tym czasie. I okazać większe zrozumienie ich nastrojom. I nie ma w tym nic zaskakującego. Tak po prostu działają hormony. I ten trudny czas trzeba przetrwać, a najlepiej leczyć. Okazuje się, że medycyna potrafi zdecydowanie poprawić komfort życia w tych niełatwych dniach. Mówi o tym choćby twórca naprotechnologii prof. Thomas W. Hilgers, który od lat z powodzeniem leczy kobiety zmagające się z PMS-em. I nie chodzi o podawanie kobietom środków antydepresyjnych (takie pomysły też były), a wyrównanie poziomu progesteronu, który wpływa na takie, a nie inne zachowania i samopoczucie kobiet.

Mówienie o PMS to nie atak na kobietę, to nie antykobiece działanie natury,  Stwórcy czy mężczyzn. Wręcz przeciwnie, dyskusja nad tym zagadnieniem ma pokazać, że kobiety mają swoje specyficzne potrzeby, które medycyna czy prawo powinny uwzględniać i respektować. Nie po to, by walczyć z kobietą, czy ją dyskryminować, a po to, by lepiej ją i jej płodność chronić. A także po to, by móc ją leczyć i poprawiać komfort jej życia. I naprawdę nie ma znaczenia, czy o kobietach dyskutują mężczyźni czy wyłącznie kobiety (najlepiej feministki, zdaniem feministek). Cykliczność kobiet jest biologicznym faktem i żadne genderowo-feministyczne teorie tego nie zmienią.

Małgorzata Terlikowska