Z relacji ks. Hieronima Goździewicza oraz zapisów samego prymasa Wyszyńskiego wynika, że pierwszy poważny sygnał o planowanym uwięzieniu otrzymał poufnie już pod koniec 1952 roku. Władze partyjne po konsultacjach z Moskwą, gdzie wciąż niepodzielnie rządził Stalin, zdecydowały, że aresztowanie nastąpi w styczniu 1953 roku. Miało się to zbiec z ogłoszeniem dekretu o obsadzie stanowisk kościelnych. Jeśli tak było w istocie, oznacza to, że Stalin, który wcześniej mówił Bierutowi, że nie jest sztuką zamknąć prymasa, ale sztuką jest zrobić z niego komunistę, dał się przekonać, że z Wyszyńskim nie będzie to możliwe. Aresztowanie jednak wstrzymano, ponieważ 27 listopada 1952 roku Watykan ogłosił nominację abp. Wyszyńskiego na kardynała. Za granicą komentowano to jako poparcie Piusa XII dla linii prymasa Polski.

Prymas, który w dniu ogłoszenia nominacji przebywał w Szczecinie, nie był tą wiadomością specjalnie zaskoczony. Na kilka miesięcy przed śmiercią napisał w dzienniku, że z jego nominacją kardynalską zwlekano od 1948 roku. Powodem tego był spór w Watykanie o to, czy ubocznym efektem powołania go do kolegium kardynalskiego będzie wrażenie uznania przez Watykan rządów komunistycznych w Polsce. Odstąpiono od tego sposobu myślenia dopiero w 1952 roku, gdy nominacje nowych kardynałów były już konieczne, a nie można było tego zrobić z pominięciem prymasa Polski, który tradycyjnie nosi tytuł kardynała. Prawdopodobnie decyzję papieża przyspieszyły dwie rozmowy z polskim prymasem w kwietniu 1951 roku, podczas których Wyszyński wytłumaczył powody swojej taktyki wobec komunistów.

Władze w Polsce z obawy przed reakcją opinii międzynarodowej wstrzymały aresztowanie prymasa, ale nie pozwoliły mu wyjechać do Rzymu na konsystorz 12 lutego 1953 roku, podczas którego papież wręczył insygnia nowym kardynałom.

Prymasowi po prostu nie wydano paszportu. Zatrzymanie Wyszyńskiego w kraju było komentowane na Zachodzie. „W Rzymie były wielkie pochody, nieśli transparenty, że ja i kard. Stepinać z Jugosławii nie przyjechaliśmy, bo nas nie puścili – wspominał prymas. – Nieśli nasze portrety. Świat cały i prasa bardzo dużą wrzawę robili”. Mimo nieobecności prymasa na konsystorzu papież uważał go za pełnoprawnego członka kolegium kardynalskiego, o czym zapewnił listownie. „Jestem przekonany, że jeszcze osobiście włożę ci kapelusz kardynalski na głowę” – pisał. Kardynał Wyszyński insygnia odebrał dopiero cztery lata później, już po wyjściu z więzienia.

Natomiast w Polsce prasa atakowała i prymasa, i Watykan. Zaraz po ogłoszeniu wiadomości o nominacji kardynalskiej „Trybuna Ludu” napisała, że jest ona dla Stefana Wyszyńskiego nagrodą za „wybielanie” antypolskiej i prohitlerowskiej polityki Watykanu, który wspiera imperialistów amerykańskich, kwestionuje prawa Polski do Ziem Zachodnich, służy obcym interesom i ma „wyraźne ostrze dywersyjne”. Komentator gazety na koniec zapewnił, albo raczej pogroził palcem prymasowi, że naród polski nie będzie „tolerował pod żadną postacią prób rozsadzania jego jedności”. Prymas podsumował: „Czynią mnie niemal zdrajcą Ojczyzny. Po czymś podobnym idzie się do kryminału. Trzeba mieć zdrowe nerwy i niewybredny gust, by to wytrzymać. A jednak trzeba”.

* * *

Prymas Wyszyński nie domyślał się, jak bardzo nieszczery wobec niego był Franciszek Mazur, o którym po jednym ze spotkań zapisał z sympatią: „Mój rozmówca był w widoczny sposób cierpiący, połykał zręcznie pastylki, zresztą zachowując się prawdziwie po bohatersku. Niczym nie dał po sobie znać, że cierpi”. Już tydzień przed ich ostatnią rozmową, 23 stycznia w Sekretariacie Biura Politycznego KC PZPR, przyjęto tekst dekretu o obsadzie stanowisk kościelnych. Oficjalnie dekret został ogłoszony przez Radę Państwa 9 lutego 1953 roku. Był to jeden z najostrzejszych antykościelnych aktów prawnych w historii PRL, który, gdyby został w pełni wykonany, mógłby doprowadzić do całkowitego administracyjnego uzależnienia Kościoła od państwa. Nowe prawo stanowiło, że jakichkolwiek zmian na stanowiskach kościelnych – od wikarego po biskupa – nie można dokonać bez zgody władz państwowych. Natomiast księża, którzy w ocenie władz prowadzą działalność „sprzeczną z prawem i porządkiem publicznym”, będą usunięci z urzędów. Ich miejsce – w założeniu – mieli zajmować tzw. księża-patrioci. Duchowni mieli też ślubować na wierność Polsce Ludowej.

Prymas był dekretem całkowicie zaskoczony. Tego właśnie dnia, 9 lutego, odbywało się posiedzenie episkopatu. Wyszyński relacjonował biskupom swoje wielogodzinne rozmowy z Mazurem i przedstawił plan dalszych negocjacji z rządem. Tymczasem ogłoszenie przez Radę Państwa dekretu o obsadzie stanowisk kościelnych oznaczało, że ostatnia rozmowa Wyszyńskiego z Mazurem była tylko testowaniem prymasa, na jakie ustępstwa personalne może pójść Kościół. Stało się to też jasne dla biskupów, u których nie budowało to autorytetu prymasa.

W powszechnym przekonaniu bezpośrednim następstwem dekretu z 9 lutego 1953 roku był wydany trzy miesiące później słynny memoriał episkopatu do władz Non possumus z 8 maja. Kościół został bowiem postawiony przed faktem, wobec którego mógł powiedzieć tylko jedno: non possumus – nie możemy. Tymczasem sekwencja zdarzeń była inna. Po 9 lutego kard. Wyszyński protestował, ale jednocześnie nadal rozmawiał z przedstawicielami rządu. Był gotów do prowadzenia dalszych negocjacji, by ustalić wzajemne relacje. Pokazuje to m.in. opublikowany dziennik prymasa z 1953 roku.

Prymas był w trudnej sytuacji, ale zgodnie z zasadą „rozmawiamy, nie obrażamy się”, spotkał się z Mazurem ponownie, 17 lutego 1953 roku. Protestował przeciw dekretowi, wykazywał jego niezgodność z prawem kanonicznym, z konstytucją i z porozumieniem z kwietnia 1950 roku. Dekret jest „pozbawiony wszelkich podstaw prawnych, jest bez precedensu” – mówił. Ale powiedział też Mazurowi: „to nas nie zraża” – i zaproponował dalsze rozmowy. Złożył na jego ręce pro memoria dla rządu, w którym określił, co czyni episkopat na rzecz ułożenia stosunków między państwem i Kościołem, czego oczekuje w tej dziedzinie od rządu i jakie jest stanowisko episkopatu wobec księży uprawiających działalność polityczną. Mazur sugerował, by prymas – z uwagi na wystąpienia administracji amerykańskiej w obronie episkopatu Polski – wydał deklarację na temat protekcjonizmu amerykańskiego. „Ani krok naprzód w koncesjach i deklaracjach” – odpowiedział prymas. „Już to, że nie wycofujemy naszej instrukcji dla duchowieństwa [...] jest dowodem zimnej krwi, zdrowych nerwów i dobrej woli Episkopatu. Ale każdy wyczuwa, że jest to wysoce trudny moment psychologiczny, łączący treść dekretu i treść instrukcji. Duchowieństwo i to zrozumie, i to wytrzyma”. Prymas wiedział jednak, że nie może pójść za daleko. „Teraz jest pora na Rząd, by okazał choć odrobinę dobrej woli”. Prymas oczekiwał, że rząd zrealizuje choćby jeden z postulatów Kościoła. Okazując tym gestem dobrą wolę, pomoże i jemu, i episkopatowi prowadzić dalsze rozmowy. Taki krok władz był potrzebny prymasowi, który w episkopacie musiał być coraz bardziej samotny, gdy mówił biskupom o kolejnych ustępstwach wobec komunistów.

Ze strony władz żadnego gestu dobrej woli już jednak nie było. Przeciwnie, w tych dniach przewodniczący wojewódzkich rad narodowych zaczęli wzywać na rozmowy biskupów, próbując wymusić na nich zmiany proboszczów w parafiach i księży pracujących w kuriach. Wyszyński tę taktykę władz nazwał później metodą „robaka” usiłującego stoczyć Kościół od wewnątrz.

3 marca 1953 Wyszyński spotkał się z Mazurem po raz ostatni. Rozmowa, jak poprzednie, była długa, kilkugodzinna. Prymas, sądząc z jego notatek, zadeklarował gotowość ogłoszenia stanowiska Kościoła w trzech sprawach: przebudowy społecznej, relacji Kościół-naród oraz sytuacji międzynarodowej. Była to próba wybrnięcia z sytuacji wywołanej żądaniem władz wydania deklaracji na temat „protekcjonizmu amerykańskiego”. Prymas w marcowym wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” mówił, że Kościół nigdy i „żadnej ze stron w międzynarodowym sporze politycznym” nie dawał mandatu do uważania się za reprezentanta i obrońcę Kościoła. Był to ważny sygnał i ukłon w stronę władz.

Ale Mazur deklaracją nie był już zainteresowany. Zabiegał natomiast usilnie o to, by nie stosować kary ekskomuniki wobec „księży-patriotów”. W tej kwestii, jako dotyczącej ściśle spraw wewnętrznych, prymas był nieugięty. Episkopat 9 lutego 1953 roku, czyli w dniu wydania dekretu o obsadzie stanowisk kościelnych, obłożył ekskomuniką za „machinacje przeciwko władzy kościelnej” uczestników styczniowego posiedzenia rozszerzonego zarządu ZBoWiD. Przyjęli oni uchwałę żądającą zmian na stanowiskach biskupów. Karę nałożono także na tych „księży-patriotów”, którzy w tych dniach odwiedzali kurie, domagając się usunięcia ze stanowisk konkretnych duchownych. Dekret nakładający ekskomunikę wydał prymas. Jednocześnie poinformował Komisję Księży przy ZBoWiD, że kapłani obłożeni karą mogą za jego pośrednictwem zwracać się do papieża z prośbą o pojednanie z Kościołem, czego warunkiem jest uprzednia ekspiacja.

Sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna. Prymas wychodził ze spotkania z Mazurem z wrażeniem, że coś „się skończyło”. Następnego dnia tak ją podsumował: „Po wczorajszej rozmowie byłem tak zmęczony i tak wysoce upokorzony, że nic innego mi nie pozostało, jak tylko złożyć resztę w ręce Boga. Wiem, że ilekroć tak czyniłem, Bóg sam stawał w obronie nieudolności ludzkiej. Okazałem tyle najlepszej woli właściwego ułożenia stosunków Kościoła i Państwa w Polsce. Dążę do tego, aby Narodowi zaoszczędzić wstrząsów wewnętrznych, które uważam za wysoce szkodliwe, zwłaszcza w obecnej sytuacji narodu. Ale pycha pana Mazura poszła za daleko. Ukazał mi w pełni, że państwo nie zna granic dla swych roszczeń”.

Prymas po tym spotkaniu wiedział już, że rząd nie jest zainteresowany dalszymi rozmowami z Kościołem. Taktyka „rozmawiania, nie obrażania się”, która miała „zaoszczędzić wstrząsów wewnętrznych” Kościołowi i narodowi, stała się już nieskuteczna. Prymas musiał na jej temat słyszeć niejedną krytyczną opinię biskupów, chociażby przy okazji sprawy katowickiej i krakowskiej. Wśród duchowieństwa mówiono, że prymas przekroczył granicę ustępstw. Ks. Stanisław Wawryn, jezuita i redaktor naczelny „Przeglądu Powszechnego”, radził więc prymasowi, by zmienił taktykę i usztywnił stanowisko wobec rządu. Mówił, że biskupi stracili już popularność w społeczeństwie, które jest zdezorientowane, jaką linię prowadzi i episkopat. Dlatego potrzebny jest jakiś krok, który przywróci zaufanie. Takich opinii Wyszyński już ani nie mógł, ani nie chciał chyba ignorować. Gdy więc 7 kwietnia pojawił się u niego Bolesław Piasecki z informacją, że rząd oczekuje jednak oświadczenia episkopatu w sprawie sytuacji międzynarodowej, prymas odmówił. „Rząd daje do zrozumienia, że na odprężeniu sytuacji mu nie zależy. Nie mam zamiaru posuwać się naprzód ani kroku, dopóki nie otrzymam rekompensaty za wydane instrukcje”.

Prymas, istotnie, usztywnił stanowisko. Najprawdopodobniej wpłynęła na to nie tylko ostatnia rozmowa z Mazurem, wsłuchiwanie się w różne opinie w Kościele, ale także lekka, niestety tylko chwilowa, polityczna odwilż w Moskwie. Po śmierci Stalina 5 marca 1953 roku władzę w Moskwie objęła  trójka: premier Gieorgij Malenkow; wicepremier, niegdyś szef NKWD Ławrientij Beria i oraz Nikita Chruszczow, od września I sekretarz KC Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego (KPZR). Ton polityce nowej ekipy partyjnej nadawał Beria, który zdecydował o wszczęciu rozliczeń z kultem jednostki. Opowiadał się też za liberalizacją stosunków z krajami demokracji ludowej.

Prymas wiedział, co dzieje się w Moskwie. Zawsze był dobrze zorientowany w sprawach politycznych. Nie tylko sam na bieżąco śledził prasę, ale miał także referenta prasowego (Witolda Bieńkowskiego), który regularnie informował go o tym, co interesującego ukazało się w prasie krajowej i zagranicznej. Podczas posiedzenia Komisji Głównej episkopatu 14 kwietnia prymas zwrócił biskupom uwagę, że „Trybuna Ludu”, idąc za moskiewską „Prawdą”, organem KC KPZR, „podejmuje hasła praworządności i ochrony praw obywatelskich przed władzami bezpieczeństwa. Skoro prasa polska uważa za potrzebne naśladować Sowiety w obronie praw obywatelskich, to znaczy, że i Kościół może się powoływać na tę nową linię polityki wewnętrznej” – konkludował. – „Tak «naiwnie» rzecz ujmując – ustawiam sytuację”.

A zatem nie bez powodu kilkanaście dni później w publicznym wystąpieniu prymasa pojawiły się pierwsze ostrzejsze tony. 26 kwietnia podczas uroczystości ku czci św. Wojciecha w Gnieźnie kardynał mówił do kilkudziesięciu tysięcy osób, że interwencja władz w sprawy personalne Kościoła poszła za daleko. „Narusza to wolność biskupów dysponowania kapłanami. Państwo, które upomina się o to, co cesarskie, dziś sięga po to, co Boskie”.

Kilka dni później, 8 maja w Krakowie, episkopat postanowił, że prymas przygotuje memoriał do władz. Chodzi o słynny później dokument Non possumus.

W liczącym 25 stron tekście prymas podsumował stosunki państwo-Kościół od podpisania porozumienia w kwietniu 1950 roku. Pisał o łamaniu układu przez rząd, usuwaniu religii ze szkół, zamykaniu instytucji kościelnych, niszczeniu prasy kościelnej, szykanowaniu duchownych, rozwijaniu rozbijającego duchowieństwo ruchu „księży-patriotów”, próbach ingerencji w sprawy personalne Kościoła itd. Na zakończenie w imieniu episkopatu kategorycznie odrzucił lutowy dekret rządu o obsadzie stanowisk kościelnych „jako sprzeczny z Konstytucją PRL, naruszający prawa Boże i kościelne”. Przestrzegał, że „gdyby się zdarzyć miało, że czynniki zewnętrzne będą nam uniemożliwiały powołanie na stanowiska duchowne ludzi właściwych i kompetentnych, jesteśmy zdecydowani nie obsadzać ich raczej wcale, niż oddawać religijne rządy dusz w ręce niegodne”. Deklarował: „gdyby postawiono nas wobec alternatywy: albo poddanie jurysdykcji kościelnej jako narzędzia władzy świeckiej, albo osobista ofiara, wahać się nie będziemy. Pójdziemy za głosem apostolskiego naszego powołania i kapłańskiego sumienia, idąc z wewnętrznym pokojem i świadomością, że do prześladowania nie daliśmy powodu, że cierpienie staje się naszym udziałem nie za co innego, lecz tylko za sprawę Chrystusa i Chrystusowego Kościoła. Rzeczy Bożych na ołtarzach Cezara składać nam nie wolno. Non possumus!”.

Non possumus – nie możemy. Te słowa pochodzą z Dziejów Apostolskich, choć tam użyte zostały w nieco innym kontekście: „nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli”. Natomiast zwrotu non possumus, w sensie sprzeciwu wobec niesprawiedliwych zarządzeń władzy politycznej po raz pierwszy chrześcijanie użyli w 304 roku. Wówczas to 49 wyznawców Chrystusa z Abiteny (w dzisiejszej Tunezji), oskarżanych przez namiestnika cesarza Dioklecjana o złamanie zakazu odprawiania mszy, odpowiedziało: Sine domicio non possumus – bez niedzielnych zgromadzeń nie możemy. Wszyscy oni zostali zamordowani. Historia pokazała, że kilkanaście wieków później użycie tych słów w Polsce, i szerzej w Europie Środkowo-Wschodniej rządzonej przez komunistów, również groziło prześladowaniami.

Nie wiadomo też czy kard. Wyszyński, pisząc memoriał, pamiętał o innym wydarzeniu – związanym ze św. Stanisławem. W dniu jego uroczystości obradował w Krakowie episkopat. Otóż, kiedy został prymasem, zgłosił się do niego młody kapłan z polecenia ks. Władysława Korniłowicza. Ten przed śmiercią w 1946 roku miał sen, który zapowiadał Wyszyńskiemu los podobny do bp. Stanisława, ofiary konfliktu z królem Bolesławem Śmiałym.

Memoriał Non possumus nie został upubliczniony. Datowany na 8 maja, drogą poufną został wysłany do Bieruta 21 maja. Ten nigdy na niego nie odpowiedział. Władze milczały, bo wyraźnie nie sprzyjała im sytuacja polityczna w Moskwie. Uznały nawet, że episkopat celowo ogłosił dokument w tym dogodnym dla siebie momencie. Oznacza to, że Wyszyński dobrze ocenił sytuację w Moskwie i jej możliwe konsekwencje dla bloku wschodniego. Nie zmieniał więc ostrego tonu. „Obłędem niemal jest żądać, by cały naród wyrzekł się chrześcijaństwa tylko dlatego, że grupa ludzi wierzy w to, że przebudowy społecznej bez światopoglądu materialistycznego nie da się przeprowadzić” – mówił w Solcu Kujawskim 24 maja. Dramat prymasa polegał na tym, że powiew odwilży w Moskwie był chwilowy (Beria został aresztowany w lipcu). Na to właśnie liczyły władze w Polsce, które spokojnie przygotowywały się do decydującego ruchu.

26 maja Bierut za pośrednictwem ambasadora ZSRR w Warszawie Arkadija Sobolewa zwrócił się do radzieckich towarzyszy o zgodę na rozpoczęcie – najlepiej już w czerwcu – procesu pokazowego bp. Kaczmarka. Bierut spodziewał się międzynarodowej reakcji, która może „zaszkodzić wspólnej polityce” bloku, ale proces uważał za jak najbardziej uzasadniony. „Bez wątpienia proces pomoże zdemaskować w oczach wierzących Polaków antyludową działalność reakcyjnego kierownictwa katolickiego duchowieństwa”. W koncepcji polskich władz, proces Kaczmarka miał poprzedzić aresztowanie Wyszyńskiego. Niemniej Bierut poinformował Sobolewa, że obecnie „nie zamierza się” aresztować Wyszyńskiego. Wiedział, że gdy w ZSRR rządzi Beria, takiego zezwolenia nie uzyska. 10 marca 1953 roku podczas rozmowy w Moskwie z Berią, ten powiedział, że oficjalne wypowiedzi prymasa „nie budzą zastrzeżeń”. Ale Moskwa nie zezwoliła też na proces Kaczmarka, żądając szczegółowych informacji na ten temat. Bierut przekazał je Sobolewowi 2 czerwca.

W tym czasie prymas i Komisja Główna byli zajęci wydaniem instrukcji, jak biskupi winni interpretować ogłoszone przez premiera Bieruta 5 maja przepisy wykonawcze do dekretu o obsadzie stanowisk kościelnych i postępować w sprawach spornych. Kwestią, w której Kościół nie mógł pójść na jakiekolwiek ustępstwa, było usuwanie i mianowanie biskupów – to należało do kompetencji Watykanu. Pogwałcenie tej zasady oznaczało zerwanie z Rzymem. „Jeżeli rząd domagałby się dobrowolnego usunięcia się [biskupa] z diecezji, nie należy tego czynić” – mówił prymas na posiedzeniu episkopatu w maju. Biskupi muszą trwać na swoich stanowiskach aż „do utraty wolności”. O wszystkim innym można było jednak dyskutować. To w czasie krakowskiej konferencji biskupi uznali, że tekst ślubowania duchownych na wierność PRL (będący częścią dekretu) jest „na tyle ogólnikowy”, że księża mogą go składać. Co więcej, stwierdzili, że mogą to zrobić jedynie księża, którzy dopiero obejmują stanowiska kościelne i mogą to czynić kolegialnie z biskupami na czele z prymasem. Kiedy więc w 1953 roku grupa nowo wyświęconych kapłanów archidiecezji warszawskiej – był w niej ks. Bronisław Dembowski – otrzymała wezwanie do wojewódzkiej rady narodowej, aby złożyć deklarację, iż nie będą działać na szkodę Polski Ludowej, zapytali prymasa: co robić. – Prymas powiedział: „idźcie, znam tekst tego ślubowania, możecie podpisać” – wspomina biskup Dembowski.

4 czerwca 1953 roku, w czasie procesji Bożego Ciała w Warszawie kard. Wyszyński wygłosił jedno z ważniejszych swoich kazań. Stojąc przed frontem akademickiego kościoła św. Anny w Warszawie mówił o tym, co było powodem coraz bardziej zaostrzającego się konfliktu między władzą a Kościołem: o wolności sumienia i próbie uzależnienia Kościoła od państwa przez narzucanie na stanowiska kościelne duchownych kolaborujących z władzą. Podkreślał, że najbardziej widoczną oznaką wolności sumienia są wolni kapłani. Gdy próbuje się uzależnić kapłanów od władzy państwowej, gdy „kapłaństwo przestaje być wolne”, wówczas zagrożona jest wolność sumienia ludzi. Dlatego trudno jest mówić, że istnieje wolność sumienia tam, gdzie wbrew woli Kościoła kapłana zamienia się w urzędnika. Między kapłanem a człowiekiem – mówił prymas – nikt stanąć nie może. Dlatego Kościół będzie bronić wolności kapłaństwa nawet za cenę krwi, bo „ta obrona oznacza obronę wolności [...] sumienia”, obronę „głębin kultury ducha”. Prymas zakończył homilię słowami: „Nie wolno sięgać do ołtarza, nie wolno stawać między Chrystusem a kapłanem, nie wolno gwałcić sumienia kapłana, nie wolno stawać między biskupem a kapłanem. Uczymy, że należy oddać, co jest Cezara Cezarowi, a co Bożego Bogu. Ale gdy Cezar siada na ołtarzu, to mówimy krótko: nie wolno!”.

– Stałem przy prymasie i czułem, jak przechodzi mnie dreszcz – wspomina ks. Jan Sikorski, który jako kleryk został wyznaczony do niesienia pastorału. – Byłem z tego bardzo dumny. I właśnie tym pastorałem, który przed chwilą trzymałem w ręku, prymas uderzał, mówiąc: gdy Cezar siada na ołtarzu, mówimy: nie! Była w tych słowach potęga, moc i zdecydowanie. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, jak bardzo zagrożony jest sam prymas. Odbierałem jego słowa jako wyraz tryumfu, a nie kasandryczne proroctwo.

Według zapisków Wyszyńskiego, kazania słuchało 200 tysięcy osób, według Urzędu do Spraw Wyznań – 30 tysięcy. Prymas po raz pierwszy publicznie mówił tak bardzo krytycznie o polityce wyznaniowej państwa. Do tej pory konsekwentnie tego unikał, by nie pogarszać i tak już złej sytuacji Kościoła oraz napiętych stosunków z państwem.

* * *

Nie wiadomo, czy Antoni Bida, szef Urzędu do Spraw Wyznań, sam słuchał kazania prymasa, czy o jego treści poinformowali go urzędnicy, ale tak je podsumował: „Ocenia się, że wystąpienie to było najbardziej wrogie z wszystkich jego [Wyszyńskiego] publicznych wystąpień antyrządowych, od czasu, gdy został prymasem”. Mowę Wyszyńskiego nazwał reakcyjną: „[...] szkalując i zohydzając Polskę Ludową – usiłował podburzyć wrogie elementy przeciwko Władzy Ludowej”. Natomiast prezydent Bierut w swoim kalendarzu pod datą 4 czerwca 1953 zanotował: „zaprosić do Konstancina: Ochab, Mazur, Jakub [Berman], Radkiewicz], Minc, Zawadzki, Brystygier”. Byli to zarówno przywódcy partii, jak i osoby odpowiedzialne za politykę wyznaniową państwa. Cztery dni później, 8 czerwca, na spotkaniu sekretariatu Biura Organizacyjnego KC PZPR, Franciszek Mazur omówił stan stosunków państwo-Kościół. Prawdopodobnie efektem tych dwóch narad był anonimowy dokument z 16 czerwca 1953 roku, zatytułowany „Tezy w sprawie polityki wobec Kościoła”. Przedstawiono w nim plan dalszego zaostrzenia konfliktu z Kościołem. Jego zwieńczeniem miało być uwięzienie prymasa Wyszyńskiego.

Ppłk Józef Światło twierdził, że sprawę aresztowania prymasa Bierut i Mazur konsultowali w Moskwie z premierem Malenkowem i to on miał im dać na to przyzwolenie. Jeżeli tak było w istocie, to mogło się to stać po aresztowaniu Berii, co nastąpiło w czerwcu. Po raz drugi, zdaniem Światły, miał w tej sprawie polecieć do Moskwy Franciszek Mazur we wrześniu 1953 roku. Tym razem zgodę na zatrzymanie Wyszyńskiego miał wyrazić pierwszy zastępca szefa NKWD Iwan Sierow oraz I sekretarz KC KPZR Nikita Chruszczow. Czy tak było?

W ocenie historyka dr. Grajewskiego decyzję o aresztowaniu prymasa polscy komuniści podjęli samodzielnie,  bez wcześniejszej akceptacji Moskwy. Od śmierci Stalina w marcu 1953 roku, w ZSRR trwały walki o władzę i kierownictwo kraju – argumentuje Grajewski – nie chciało zaostrzać sytuacji, gdyż do buntów  dochodziło już w Niemczech Wschodnich i Czechosłowacji. Nie podważa, że mogła się odbyć rozmowa Bieruta z Malenkowem, ale nie zachowały się w tej sprawie żadne dokumenty. „Wiadomo natomiast, że rozwojem wypadków zaskoczona była ambasada sowiecka w Warszawie, czyli nie powtórzył się scenariusz bliskiej współpracy, jaki miał miejsce podczas aresztowania kard. Mindszentyego. Pierwszy kontakt w tej sprawie miał miejsce dopiero 26 września 1953 r., a więc następnego dnia po wywiezieniu Prymasa ze stolicy. Doszło wówczas do spotkania pracownika ambasady Związku Sowieckiego, radcy P. Turpickiego z członkiem Biura Organizacyjnego KC PZPR oraz późniejszym wiceministrem spraw wewnętrznych Antonim Alsterem, który poinformował sowieckiego dyplomatę o podjętych działaniach i starał się wyjaśnić mu motywy decyzji aresztowania kard. Wyszyńskiego. Komentując wydarzenia w Warszawie, ambasador G. M. Popow skierował na ręce Wiaczesława Mołotowa, ministra spraw zagranicznych Związku Sowieckiego memoriał pt. „ O problemach relacji między ludowo-demokratycznym państwem polskim, a Kościołem katolickim”, w którym bardzo krytycznie ocenił działania kierownictwa PZPR oraz decyzję o internowaniu kard. Wyszyńskiego.  Oficjalnie jednak Moskwa popierała decyzję władz komunistycznych w Warszawie” – kończy Andrzej Grajewski.

O tym, że aresztowanie prymasa Wyszyńskiego było decyzją polskich towarzyszy mówił wiele lat później, bo w latach 80. mówił Jakub, odpowiedzialny w Biurze Politycznym KC PZPR m.in. za walkę z Kościołem. Twierdził, że decyzję o uwięzieniu prymasa podjął sam Bierut. Miał kilka ku temu powodów: „(…) w 1953 r.widoczne już się stało, że linia reprezentowana przez księży-patriotów oraz przez PAX nie przyhamuje aktywności Kościoła. (…) W kilka miesięcy po śmierci Stalina nastąpiło powstanie berlińskie, burzliwe w przebiegu wypadki czerwcowe w NRD i pewne elementy tutaj też zaczęły wierzyć, że coś się odmienia, że może mapa Europy się zmieni. Nastąpiła aktywizacja i konsolidacja grup opozycyjnych, a przede wszystkim Kościoła, Bierut usiłował je stłumić”.

Ewa K.Czaczkowska

Fragment książki “Kardynał Wyszyński. Biografia”, Wyd.Znak