W obawie przed rosysjkimi hakerami Holendrzy policzą głosy w wyborach parlamentarnych ręcznie. Z kolei portale internetowe sterowane z Kremla rozpowszechniają fałszywe informacje o tysiącach amerykańskich czołgów w Polsce. Czy Europie uda się ochronić przed moskiewską dezinformacją? Takie pytanie stawia niemiecka "Deutsche Welle".

Stany Zjednoczone przerzuciły w ostatnim czasie do Europy Wschodniej 87 swoich czołgów. Takie są fakty. Co piszą tymczasem prorosyjskie media? Mówią o 3600 czołgów, powołując się na "doniesienia" Agencji Informacyjnej Donbasu - kremlowskiego tworu, gdzie trolle za pieniądze Gazpromu prowadzą propagandową wojnę z Zachodem. Te tysiące czołgów według Agencji to, oczywiście, element przygotowań do wojny z Rosją.

Struktury zachodnie nie są odpowiednio przygotowane do odpierania tej fali dezinformacji. Jak podaje "Deutsche Welle" przy służbie zagranicznej Unii Europejskiej działa zaledwie 11-osobowa grupa robocza weryfikująca fałszywe newsy. W rozmowie z niemieckim portalem Ben Nimmo z Atlantic Council mówi, jak powstaję te fałszywe rosyjskie newsy.

"Liczba 3600 czołgów, podana przez „Agencję Informacyjną Donbasu”, opiera się na prawdziwym źródle. Jeżeli mianowicie policzy się wszystkie, przerzucone do Europy pojazdy amerykańskiego wojska, także rezerwę stacjonującą w Holandii, uzyskamy 3600 pojazów. Tyle że są w niej też jeepy, przyczepy, samochody Humvee; wszystko, co możliwe" - opowiada ekspert. Jak dodaje, to typowy sposób działania: Zawsze zawiera się jakiś element prawdy, wokół niego jednak budując dezinformację i siejąc kłamstwa.
Informacja z Agencji Donbasu trafiła szybko na jeden z kanadyjskich portali nieustannie żerujących na teoriach spiskowych.

Potem kłamstwa powielano, a w końcu napisała o tym rosyjska agencja RIA Novosti. I o to właśnie chodzi - wówczas informacja nabrała wiarygodności. Jak mówi Nimmo, wiarygodności fałszywym newsom nie daje ich źródło, ale ich wielkie rozpowszechnienie.
Nimmio wskazuje, że zidentyfikowanie fałszywego newsa jest dość kłopotliwe, bo wymaga prześledzenia całej drogi jego powstawania. Wreszcie samo oskarżenie również jest poważne, dlatego trzeba móc dowieść, że chodzi o tzw. "fake". Obecnie niektóre europejskie rządy już na własną rękę próbują walczyć ze zjawiskiem dezinformacji - robią to choćby eksperci w Berlinie i Paryżu. Nimmo przyznaje jednak, że tak naprawdę ze zjawiskiem może walczyć każdy. I trzeba próbować edukować obywateli państw zachodnich, tak, by mogli w jak najszerszej skali sami demaskować fałszywe informacje.

W rozmowie z "Deutsche Welle" temat podejmuje też Marc Pierini z Carnegie Europe. Jak wskazuje, sprawa jest o tyle poważna, że za fałszywymi informacjami stoją konkretne państwa. "Niebezpieczeństwo polega na tym, że rządy niektórych państw chcą podkopać autorytet Unii Europejskiej. Najważniejszym przykładem jest tu Rosja, ale miesza także Turcja" - mówi.

"Rosja angażuje mnóstwo ludzi i inwestuje ogromne sumy w fałszywe wiadomości. UE i poszczególne państwa członkowskie nie mają tu szans. Dlatego każdy musi wnieść swoją cegiełkę, media i społeczeństwo obywatelskie" - dodaje Pierini.

kk/Deutsche Welle